Na wieży strażniczej zabrzmiał dzwon alarmowy. Nagle całe miasto, do tej pory przynajmniej starające się zachować pozory spokoju, w panice rzuciło się w odmęty chaosu. Mieszkańcy, wpadając na siebie i potykając się nawet o własne nogi, pognali przed siebie. Nie do końca mieli plan, dokąd chcą uciekać - uznali, że najlepiej będzie się po prostu znaleźć jak najdalej od miejsca, w którym żołnierze zrobili się nerwowi. Faktycznie, była w tym jakaś pokrętna logika.
Imperialni strażnicy jednak niespecjalnie mieli czas na przyglądanie się temu szaleńczemu pędowi, gdyż w tym samym momencie również się w taki rzucili. Oni jednak próbowali znaleźć sobie jak najlepsze miejsce do walki, a następnie wychylić się zza najbliższej osłony na tyle, by nie rzucać się w oczy a mimo to móc popatrzeć na nadchodzących gości. Wróg był jeszcze daleko, było kilka chwil na przemyślenie całej tej sytuacji... to znaczy, byłoby, gdyby nie zastanawiający cień, który przemknął po wieży strażniczej. Był to cień o tyle intrygujący, że należał do istoty, która właśnie w tej chwili szybowała nad murami miejskimi i wyglądała na zaciekawioną pobliskimi budynkami. Zaciekawienie to znalazło swoje ujście w ogromnej chmurze ognia, która już wkrótce gnała w stronę zabudowań. Jedyne, co zdołali jednak zarejestrować żołnierze, to potężny huk i falę uderzeniową, która kilkoma z nich porządnie grzmotnęła o blanki.
Bestia zniżyła lot, po czym przefrunęła tuż nad dachami okolicznych domów je również częstując kilkoma ciepłymi słowami.
- Zestrzelcie go, na diabły i demony! - ryknął któryś z rycerzy, na co kilku jego ludzi zareagowało wyjątkowo żałosną salwą z łuków.
Ich strzały minęły nieumarłego smoka o dobre kilka kroków, więc niespecjalnie tym atakiem przejęty potwór ruszył w kierunku wieży miejskiego maga. Zapewne wyczuł dochodzącą stamtąd energię. Albo po prostu miał ochotę rozwalić coś dużego, cholera wie te smoki. W tej chwili jednak pojawiła się kolejna dobra wieść - do murów niebezpiecznie zbliżyli się już nieumarli wojownicy niosący drabiny oblężnicze. Niemal nieopancerzone szkielety gnały przodem, a za nimi nieśpiesznie posuwał się dość nieskładny szereg okutych w stal zombie. Pierwsze z drabin stuknęły o mur już chwilę później, a kilka z nich przytknęło się też do wieży strażniczej. Wrogowie z nadzwyczajną zwinnością poczęli wspinać się ku górze, i tylko co jakiś czas któryś wydawał z siebie głośne chrupnięcie po bliskim spotkaniu z lecącym z góry kamieniem, po czym spadał w gromadę swoich nacierających kamratów.