Hmm, interesujący temat, w sumie miało być tylko o roleplayach, ale widzę, że ludzie poruszają też inne gatunki...
Fallout 2 - zdecydowanie Toxic Caves. Jejku, nie znoszę tego miejsca. I te roboty w pomieszczeniu pod jaskiniami. To perfidne jest, umieścić epicki loot w miejscu tak bliskim startu gry... I postawić na straży takich przeciwników. Zawsze grając w F2 nie mogę się powstrzymać od kombinowania jak najwcześniej jakżeby się do tego skarbczyka dobrać - anyway, polecam granaty emp. Da się to zrobić nawet dosyć wcześnie, tylko trzeba mieć trochę szczęścia.
Fallout: New Vegas - ruiny Vegas. Całe. The Strip i Freeside. Bieganie po tych monotonnych, długich prostych i ciągłe loadingi przyprawiały mnie o mdłości. Plus nie cierpię hazardu i Las Vegas. Sam w sumie nie wiem dlaczego, ale w zasadzie nudzi mnie to miasto w każdej grze i filmie o nim jakie widziałem.
Dragon Age 2 - jaskinia. Jedna, zawsze ta sama. Damn. W połowie gry omijałem wszystkie podziemia jeśli się tylko dało. Głębokie ścieżki zresztą też były w tej grze żałosne
Dragon Age Inquisition - jazda konna. Oesu.
Freespace 2. Pamięta ktoś jeszcze tę perełkę? Osobiście nienawidziłem w tej grze misji, w której SVF Sathanas staje do boju z Colossusem. Siedzimy w bombowcu i naszym zadaniem jest zniszczyć wszystkie Beam cannony na Sathanas zanim ten zje Kolosa. Nie ma co mówić, limit czasowy był wyśrubowany, bombowiec wielki, łatwy do trafienia i powolny, ogień z flaków gęsty... I epicka bitwa w tle na którą nie było czasu patrzeć. Eeeh.
Gothic - quest z tą książką z Wieży Mgieł, nie pamiętam jej nazwy. Zawsze zabijał mi ćwieka i nie wiedziałem o co w nim chodzi... Nie było też żadnej nagrody która usprawiedliwiałaby latanie za kolejnymi tomami po całej Kolonii. I te szkielety magów, och, uwielbiałem, jak trafił mnie taki Bryłą Lodu i mogłem się przyglądać jak jego ziomeczki pałują mnie zardzewiałymi mieczami. Zresztą w ogóle szkielety i ich zwinność strasznie mnie w tej grze irytowały, jejku, czasem trzeba było się z takim bić całe minuty, bo bez przerwy odskakiwał ; / Chociaż nie powiem, miało to swój klimat, zwłaszcza na początku gry. Denerwujące się robiło gdy szkielet był na hita, ale nie dawał się trafić.
Homeworld 2 - zasadniczo cała kampania potrafi być diabelsko irytująca i mimo epickiego klimatu nie jest przykładem tego, jak powinny wyglądać scenariusze w dobrej grze SpaceRTS. Ale motyw który mnie zawsze drażnił najbardziej to odbijanie Sobana - ogromna stacja, ogromna flota jej strzegąca i wieczne zamartwianie się, jak powstrzymać swoje statki od rozwalenia tej stacji zanim wyciągniemy z niej pana kapitana. Oczywiście nie jest to trudne, ale jest irytujące. Wystarczy się zagapić na chwilę i już nasze bombowce zamiast zaatakować kolejny krążownik zajmują się waleniem do oporu w stację, a Niszczyciele i Fregaty prują do niej gdy nie mają w zasięgu wieżyczki innego celu.
Nexus: The Jupiter Incident: Epicki Space RTS. Ta gra jest genialna, ma boską fabułę (z nieco rozczarowującym, niestety, zakończeniem) i polecam ją każdemu. Ale są w niej dwie sekwencje, których osobiście po prostu nie cierpię, i to do tego stopnia, że przy każdym kolejnym walkthroughu gdy do nich dochodziłem to po prostu zmieniałem profil i wczytywałem sobie zapis już po tych misjach.
Pierwsza to misja skradankowa. Prosta, jeśli ma się obczajoną sekwencję ruchów. Jeśli nie - to pełen random. Jest limit czasowy, A obczajenie gdzie można się skryć i jest sens przelecieć zajmuje sporo czasu - statków wroga jest dużo, poruszają się w dosyć enigmatycznych sekwencjach, a pole asteroid wcale nie ułatwia orientacji. Limit czasowy w tej misji to 40 minut - daje chyba jakiś obraz jak długa jest to sekwencja. I wystarczy jeden błąd na koniec, żeby wszystko spieprzyć. Och, thank god for quicksave and quickload.
Druga to misja z atakiem na stację bojową Gorgów o wiele mówiącej nazwie Titan. Słuchając briefingu nastawiasz się na epicką bitwę, wyposażasz swoją flotę do walki okręt vs okręt, cieszysz michę że dostaniesz wsparcie ogromnej floty. Po czym okazuje się że to pułapka, Twój statek flagowy jest sam naprzeciw całej flotylli Gorgów, a Ty musisz zepsuć urządzenie blokujące wyjście z nadprzestrzeni Twoim statkom. To urządzenie znajduje się na stacji Tytan. Dokładnie w samym środku Flotylli. Ponadto stacja posiada Fortress Shield, który... No... jest niezniszczalny. I dość duży, żeby cała flotylla mogła się za nim schować, smażąc do Ciebie bezkarnie ze wszystkich dział.
Needless to say, przy pierwszym podejściu do tej misji, gdy uzbrajasz się w sprzęt do bitwy, zgodnie z briefingiem - jest ona po prostu niemożliwa do pokonania. Flotylli możesz uniknąć uruchamiając systemy maskujące i kryjąc się w cieniu licznych wraków - ale nie ma szans, żeby to Ci umożliwiło zbliżenie się do stacji i rozwalenie problematycznego podsystemu. Nie. Żeby to było możliwe do przejścia, trzeba po prostu napchać hangar kanonierkami i kapsułami komandosów. Podlecieć jak najbliżej (żeby wrogie flaki miały jak najmniej czasu na ostrzał Twoich myśliwców), zrobić quicksave, wysłać wszystkie statki na raz... I potem zostaje się już tylko modlić i trzymać palec nad F9. Albo im się uda, albo nie. Dużo zależy od wektora podejścia i tego, jak w tym momencie ustawiona będzie flota Gorgów - ergo, ile flaków będzie mogło pruć do Twoich myśliwców.
Pillars of Eternity - gra, która osobiście w ogóle mnie nie zachwyca, mimo tego, jak ludzie się nad nią rozpływają. Najbardziej rozczarowującym elementem tej gry jest własny zamek. Po prostu nic w nim nie ma. Te wszystkie upgrade'y, na które wydaje się mnóstwo hajsu i których budowa trwa miesiącami czasu gry nie są nic warte, bonusy przez nie zapewniane mają mniej niż marginalne znaczenie. I damn, niech no coś Cię zaatakuje, a Ty nie zdążysz wrócić/zlejesz bo masz coś ważnego na głowie - choćbyś wydawał dziesiątki sztuk złota na najemników, to napastnicy i tak Ci coś rozpieprzą. Coś, co było bardzo drogie i czego budowa trwała bardzo długo.
I ten loch pod twierdzą. Jejku, to miejsce jest żałosne. 15 poziomów. Piętnaście poziomów monotonnego tłuczenia stad przeciwników. I absolutny brak jakiejkolwiek sensownej nagrody za to, tylko generic loot. I boss typu "rozwalam drużynę na maksymalnym poziomie jednym atakiem".
Riseny... Cała seria ma swoje za uszami. W jedynce to dwa ostatnie rozdziały, nudnawy dungeon crawl. W dwójce... No cóż, wiele można zarzucić, ale najgorszym rozczarowaniem był ostatni boss. I miejsce w którym się znajdował. Damn. Jeden korytarz, jedno pomieszczenie. I Mara, która nie potrafiła sobie poradzić z dupkiem uzbrojonym w muszkiet i obiegającym ją dookoła : / Nawet mnie ani razu nie uderzyła.
Elder Scrollsy. W Morrowindzie moim najgorszym rozczarowaniem był Dagoth Ur. Gdy spotkałem Dagoth Uresa czy jakmutam w tej jaskini głównego wątku, ucieszyłem michę słysząc zaproszenie od głównego złego, damn, wiecie co zrobiłem? Od razu polazłem na Czerwoną Górę. Ciesząc się że będę mógł się przyłączyć do Szóstego Rodu. Heh. Heh. Twórcy gry nawet nie przewidzieli że ktoś na to wpadnie, Dagoś mógłby mieć chociaż jakiś unikalny dialog na taką okazję.
I jeszcze jedna rzecz. dodatek Tribunal. I kanały w nim. Monotonne i pełne wkurwiających goblinów z maczugami, bardzo szybko niszczących Twój ekwipunek. I te jaskinie po których trzeba było szukać Mrocznego Bractwa... To była taka plątanina jednakowych korytarzy że nigdy nie potrafiłem się w niej odnaleźć.
Oblivion - to w tej grze jest coś, co nie jest irytujące? Ach. no tak. Shivering Isles. Cała reszta... Szkoda gadać.
Skyrim - O ile nie cierpię tej gry za wiele rzeczy, to jako najbardziej irytującą sekwencję wymieniłbym... Norskie ruiny. Żałosne zagadki w nich. I monotonia. Draugi, draugi, wszędzie draugi. A jak masz wysoki lvl to draugi drące na Ciebie gebę w języku smoków. Po prostu uwielbiałem jak spotykałem takie cztery na raz i 90% walki spędzałem ragdollując po pomieszczeniu.
Muszę się też przyznać, że bardzo irytowały mnie jaskinie tych, no, zdegenerowanych elfów. Jakoś... Nie wiem, po prostu nie były przyjemne. Nie lubiłem tych przeciwników.
Witcher 3 - Syreny. Łódka jest na dłuższą metę dosyć powolna, a odległości do przepłynięcia spore. O ile gra Cię do tego nie zmusza, to jednak pływanie bardzo szybko zaczyna być drażniące, a szukanie skarbów w wodzie jest po prostu oporne i irytujące. Po pierwsze, płyniesz łódką. Trwa to długo. Co chwilę atakują Cię syreny, jest ich wszędzie pełno. Czyli musisz się zatrzymać (nie da się puścić steru w ruchu), wyciągnąć kuszę... I stać, aż wszystkie wystrzelasz. Oczywiście co chwilę któraś zrzuca Cię do wody, bo połowę pola widzenia zasłania Ci żagiel. A wiesz co jest w wodzie? Więcej syren. Jak już wszystkie wystrzelasz to musisz spieprzać jak najszybciej - po chwili się respawnują. Dodaj sobie jeszcze do tego wyjątkową niezgrabność wiedźmina w wodzie i mamy pełny obraz najbardziej denerwującej sekwencji w tej świetnej grze.
Wasteland 2 - w tej grze irytujący jest cały koncept broni energetycznej. I to, jak wygląda endgame - połowa przeciwników ma tylko broń energetyczną, druga połowa zwykłe gnaty. Broń energetyczna w Wastelandzie 2 zadaje tym wyższe obrażenia, im lepszy pancerz ma cel. Do czego to się sprowadza? Otóż do tego, że przed walką stopujesz grę, patrzysz, czy przeciwnicy mają broń energetyczną i jeśli tak, to rozbierasz całą drużynę do naga.
Cholera, potem to już nawet przybiera takie rozmiary, że liczysz, który przeciwnik ma jaką broń i szacujesz, czy bardziej Ci się opłaca rozbierać team czy też nie.
GTA San Andreas - misja na lotnisku z wjeżdżaniem motocyklem do startującego samolotu. Jejku, ile to wymagało fartu. Żadnej innej w żadnej innej grze nie musiałem powtarzać tyle razy.
Seria Mass Effect - w jedynce, wszystkie misje poboczne. Wszystkie lokacje były takie same, sklejone z puzli. Koncept fajny, wykonanie fatalne. Cholera, lubiłem jeździć Mako. Ale emocje z eksplorowania kolejnych planet bardzo szybko opadały gdy okazywało się że na każdej planecie są takie same rozbite sondy, takie same stacje, bazy, kopalnie. I ci sami przeciwnicy.
Dwójka - Skanowanie planet. Jejku, jakim ta minigierka była żałosnym nabijaczem czasu gry.
Trójka... Hmm. Co mogę powiedzieć o grze, która jest monotonną strzelaniną na raz? Przy każdym kolejnym podejściu wysiadałem gdzieś na Marsie, co najwyżej na Palaven. Po prostu zabijała mnie nuda.
Cold Fear. Czy ktoś z Was grał w ten całkiem niezły horror? Ta gra pokonała mnie niestety jedną sekwencją. Otóż w pewnym momencie atakuje nas niewidzialny przeciwnik... W pomieszczeniu pełnym beczek z paliwem. Jeden chybiony strzał to game over. Poddałem się po kilkudziesięciu próbach.
Mafia - wyścig. W wannie z zawieszeniem a'la polonez - na sprężynach. I wystająca z kabiny głowa: dachowanie = śmierć. A łatwo się dachowało.
Painkiller - Ostatni poziom. Majstersztyk designu, za to do dzisiaj nie mam pojęcia jak go przejść.
Arcanum - Cała gra jako technik. To było po prostu irytująco trudne, w niektórych miejscach wielkie przenośne działo z którego byłeś tak dumny okazywało się po prostu bezużyteczne. Natomiast magiem przechodziło się przez nią jak przez masło. Zero oporu, bo twórcy zapomnieli poustawiać przeciwnikom odporności na magię.
God of War - wszystkie sekcje zręcznościowe. Dobry boże, ta gra po prostu tym torturuje.
Seria Dead Space: O ile w jedynce Regenerator pojawia się tylko raz jako boss... To w dwójce jest już kilka sekcji ucieczkowych. Goni Cię monstrum które jest niemożliwe do ubicia, a Ty musisz się przebijać przez kolejne pomieszczenia szukając jakiejś sekwencji która go powstrzyma - a to spalarka, a to coś co go zamrozi, well, nie pamiętam już. W każdym razie każdy z tych momentów mnie irytował. W grze, w której bardzo ważne jest oszczędzanie amunicji obrzucanie Cię przeciwnikami których nie da się zabić, tylko co najwyżej powstrzymać na chwilę to nieco cios poniżej pasa. Zwłaszcza gdy grasz pierwszy raz i nie masz pojęcia co musisz zrobić.
Parę lat temu zaraziłem Dead Space'em swoją byłą i przez sekwencje z regeneratorami udało jej się doprowadzić do sytuacji, w której ostatni boss był niemożliwy do przejścia. Po prostu wypłukała się kompletnie z amunicji i apteczek.
Far Cry 2 - wszystkie checkpointy. Zablokowana droga, kilka chat z blachy... I wiecznie respawnujące się czarnuchy. Jejku, to robiło z każdej podróży w tej grze monotonną przebijaninę. Nie cierpiałem tego.
Mógłbym wymieniać jeszcze długo, ale myślę że mój post już teraz jest za długi ; )