240 osób...
Koszmar introwertyka.
A no i można zacząć żałobę. Żaden z nas nie dostanie Maniaksa. Usidlony przez te kobiety. RIP.
Żebyś wiedział, że koszmar. Kiedyś się uważałem za introwertyka, ale na weselu czułem się jak ryba w wodzie. Kiedyś na spotkaniu rodzinnym stwierdziłem, że fajnie by było, jakby kiedyś udało nam się zorganizować taką imprezę rodzinną na sali, na której wszyscy byśmy się spotkali i przy jakiejś orkiestrze, dobrym jedzeniu po prostu dobrze się bawili. I tak sobie pomyślałem, że właśnie coś takiego udało nam się zrobić!
Najważniejsze w tym wszystkim było to, że udało nam się to zrobić i zadowolić tak wielu ludzi. Nawet nie wiecie, jak miło było usłyszeć od każdego na pożegnanie, że to mu się podobało czy tamto. Chwalili to, jak ustawiliśmy ludzi czy to, jakie podziękowanie rodzicom zgotowaliśmy... że jedzenie było wyśmienite, słodki stół genialny czy DJ świetnie grał. Udało nam się też poprosić naszych przyjaciół, aby wygłosili takie krótkie przemowy na nasz temat. Miały być maks 3 minutowe, a jak kuzynka wyskoczyła z listą, jak ten herold w Gothicu, to te mowy się mocno wydłużyły. Ale kurde były konkretne. Kto miał powiedzieć coś zabawnego i takiego, o czym wiemy tylko ja/moja żona i On, to powiedział. Kto miał powiedzieć coś wzruszającego, to też powiedział. No kurde, naprawdę. W niektórych momentach, to prawie się popłakałem. Dzisiaj byliśmy chociażby u brata teściowej, który powiedział mi takie słowa, że nigdy czegoś podobnego nie usłyszałem od własnych rodziców. Coś, co mnie tak podbudowało i było dla mnie swego rodzaju nagrodą za ten cały wysiłek związany z weselem i nie tylko.
Uwierzcie mi lub nie, ale naprawdę te przygotowania były takie, że często mi się nie chciało i byłem bardzo sceptycznie nastawiony do wielu rzeczy. Były owszem aspekty, do których przykładałem dużą wagę, jak chociażby pierwszy taniec i wyszedł nam dzięki temu jeszcze lepiej jak na treningach (może to zasługa ogromnego stresu, nie wiem). Wierzcie mi, że tak się bałem, że nadepnę na suknię mojej żony, ale na szczęście tak się nie stało. Za to później w normalnym tańcu działo się to notorycznie. I słysząc później od gości, że rama w tańcu czy stały kontakt wzrokowy z moją żoną, to po prostu było coś... No naprawdę. Warto. Dla takich rzeczy warto się postarać. Człowiek widzi wtedy, że ludzie dostrzegają takie rzeczy.
Udało nam się nawet ogarnąć zimne ognie przed oczepinami. Ogarnąć ten cały tłum i jakoś "zmusić" tych gości, by odpalili te ognie "mniej więcej" w tym samym czasie i utworzyli nam taki korytarz, przez który wraz z żoną przeszliśmy i mogliśmy zrobić piękne zdjęcia na sam odjazd fotografa i kamerzysty.
Tutaj jeszcze jedną rzecz chciałem poruszyć. Naszych usługodawców, jak fotograf, kamerzysta, Dj wraz z bandem (saksofon, perkusja, gitara basowa), obsługa sali... Profesjonalizm na światowym poziomie, pozytywna energia, wyrozumiałość. Mogę polecić ich każdemu bez żadnego wahania, bo pracować z takimi ludźmi to czysta przyjemność.
Generalnie na sukces naszego ślubu (piękna ceremonia w kościele, nasi bliscy bardzo chwalili księdza) i wesela złożyła się masa osób, za co każdemu z osobna staraliśmy podziękować. Gdyby nie oni, nie pisałbym teraz z takimi przejęciem tego posta. Czuję się jak Bezimienny, na którego spłynęła łaska Adanosa
I mogę stwierdzić, że to absolutnie najlepszy dzień w moim życiu. Udało się dosłownie wszystko, poza jakimiś drobnymi potknięciami, które gdzieś tam za kulisami były, ale to normalne. Życie idealne nie jest, ale to, co wraz z żoną przeżyliśmy przez tamte dwa dni było bliskie temu ideałowi, do którego warto dążyć. Teraz to wiem