Będzie post pod postem, ale co tam...
47 roninów. Właściwie mógłbym ograniczyć się do suchego stwierdzenia w typie "nie idźcie na to, jeżeli nie macie lepszych rzeczy do roboty", ale się wypowiem co nieco. Dziś uznałem, że nie mam siły na nic konstruktywnego do roboty, więc się wybiorę na jakąś tanią sieczkę prosto z Hollywood. No i cóż, oczekiwań wygórowanych nie miałem. Dostałem chaotyczny zlepek wtórnych pomysłów, zaczerpniętych z co najmniej kilku blockbusterów, postacie płaskie jak deski, a wszystko kręci się wokół drewnianego Neo, który plątał się po planie z niepociesznym wyrazem twarzy, jakby pomylił filmy. Jak się bili, to jeszcze to jakoś uchodziło, gorzej było przy elementach przestoju. W zasadzie naprawdę w miarę porządnie zrobiona była scenka w jaskini Tengu, czy jak im tam, czasem jakieś nie takie złe sceny walki (ale to już wszystko było...) i... tyle. Za to na końcu dali bonus... kurde, dobrze, że jednak postanowiłem parę złotych zaoszczędzić i nie wywalać kasy na popcorn, bo jestem pewien, że po przesadnie najeżonych patosem ostatnich minutach filmu bym wszystko wyrzygał.