Diuna.
To chyba najwierniejsza adaptacja książki jaką widziałem. Nie tylko, jeżeli chodzi o zmiany w scenariuszu, ale także klimat i przesłanie filmu. Tak naprawdę największym odstępstwem jest zmiana płci Lieta Kynes'a, ale to postać drugoplanowa. Reszta? Niemalże perfekcyjnie oddane na wielkim ekranie to, co na kartach powieści. Można? Można. Nie to co zmiany we Władcy Pierścieni czy też (brr) w Hobbicie.
Nie będę pisał o fabule, bo ani w książce, ani w filmie nie chodzi o jakieś zwroty akcji czy inteligenckie zagrywki. Obydwa dzieła przedstawiają pewną filozofię, ubraną w fabułę. Z resztą sam pierwowzór na początku każdego rozdziału ma "spoilery", bo jest tam fragment z historii spisanej przez Księżniczkę Irulanę. W Diunie chodzi o coś większego i głębszego. Poza tym, że jest to książka o ekologii (ale nie natrętnie), to jest o przeznaczeniu, samospełniającej się przepowiedni, genetyce i wolnej woli. Każda z postaci tam jest niezwykła, magiczna i ponad wszelkimi ramami.
Ale jak wypada sam film?
Fantastycznie.
Nie tylko strona wizualna, która często jest przywoływana w dyskusji o filmie. Bo wygląda to wszystko zjawiskowo. Obco, ale sensownie. Minimalistycznie, ale okazale. Muzyka jest kapitalna. Hans Zimmer znowu daje popis swoich umiejętności, ale wykonanie jak i umiejscowienie w filmie różnych motywów jest perfekcyjne. Widać, że reżyser wie co robi, ma wizje i konsekwentnie ją realizuje. Blade Runner 2049 pokazał, że Denis Villeneuve potrafi nakręcić wspaniałe dzieło od strony wizualnej. Ale to w Diunie dostał jeszcze większy budżet i moim zdaniem lepszy materiał źródłowy na przepiękne zdjęcia i efekty specjalne.
Aktorzy wykonują solidną pracę. Nie ma perełek, ale Chamalet jako Paul jest bardzo dobry. Mam trochę żal, że Jessikę przedstawili jako dosyć rozemocjonowaną kobietę. W książce była bardziej wyrachowana. Może to zabieg w celu dehumanizowania ją w drugiej części? Czy też postawiona jako kontrast do nieludzkiego uniwersum i innych postaci.
Moje przeżycia - bo to dobre określenie po seansie - są oparte na przeczytanych 4 tomach Diuny. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy nowy widz pogubi się w uniwersum. Pewnie tak, bo nie ma na przykład wytłumaczone dlaczego nie strzela się do siebie laserami, tylko walczy wręcz. W ogóle mało jest ekspozycji. Film raczej stawia na znajomość źródła, lub też przyjmowanie pewnych rzeczy "na klatę" niż zabawę w tłumaczenie każdego terminu, postaci i planety. Ale moim zdaniem to dobrze. Hollywoodzkie filmy ostatnimi czasy przyzwyczaiły nas do tłumaczenia wszystkiego, włącznie z podróżą w czasie i przepisem na jajecznicę głównego bohatera. Może dzięki takiemu podejściu zachęci do czytania książki? Wiem, że film powinien sam się bronić, ale tak czy siak tak jest. Pierwowzór będzie tylko wartością dodatnią, a nie czymś wymaganym przed seansem.
Warto pójść do kina chociażby po to, żeby pokazać, że we współczesnej twórczości jest miejsce na wysokobudżetowe i jednocześnie ambitne filmy. Zwłaszcza, że Science Fiction szoruje po dnie trochę w tej dziedzinie.