Piętnastego marca byłem na "Kongu". Ekstra seans, mimo odczucia odrobiny niedosytu. Niby dostałem wszystko czego się spodziewałem, ale wątek samej wyspy mógłby być jeszcze bardziej rozbudowany.
Scena po napisach rewelacyjna.
A dziś wróciłem z "Power Rangers". Nie wyobrażałem sobie dużo, a poszedłem na to głównie z sentymentu. I przyznam, że było lepiej niż się spodziewałem, mimo wciskanej poprawności politycznej. Nawiązania nie były aż tak nachalne, kitowcy jak zwykle w przewadze i tylko Mięśniaka i Czachy brakowało.
Zarówno końcowe teksty Rity jak i scena po napisach zwiastują kolejną część.
I powiem Wam, że to było coś pięknego zobaczyć pędzące zordy, gdy w tle leciała muzyka z serialu. Tylko nie wiem, czy to była ta wersja co poniżej czy współczesna. Jeszcze warto wspomnieć o tym, że ścieżka dźwiękowa była ogólnie rewelacyjna.