Autor Wątek: Konkurs na Ucieczkę z Więzienia  (Przeczytany 6824 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

inverse

  • Wiadomości: 457
    • Blog - opowiadania
Konkurs na Ucieczkę z Więzienia
« dnia: Styczeń 20, 2014, 13:27:36 pm »
1. W konkursie może wziąć udział każdy członek Świętego Przymierza, bez względu na rangę, funkcję, czy okres próbny za wyjątkiem sędziów.
2. Konkurs polega na napisaniu pracy literackiej opisujące ucieczkę z więzienia z obojętnie czyjej perspektywy.
3. Praca musi być napisana na minimum 1 stronę A4 czcionką Times New Roman o rozmiarze 12 pkt.
4. Oceniane będą: pomysłowość, estetyka pracy, tj poprawność pod względem gramatycznym, interpunkcyjnym oraz ortograficznym, oryginalność fabuły.
5. Praca powinna być napisana w realiach fantasy.
6. Sędziować w konkursie będą: inverse, Barneyek oraz wardasz.
7. Termin oddawania prac: 8 października 2013r. czyli prawie miesiąc, więc nie ma, że zapomniałem oraz 'można przedłużyć termin o dzień lub dwa?'.
8. Adres poczty: konkursytn@gmail.com
9. Plagiat będzie surowo karany.
10. Nieoddanie pracy w wyznaczonym terminie również.
11. Tak samo jak nadesłanie pracy niezgodnej z tematem.
12. Prace należy wysyłać w formacie .txt, .doc lub .pdf. Można wysyłać poprawione wersje pracy nieograniczoną ilość razy, ostatni mail będzie uznany za pracę do ocenienia.
13. Pytania, czy doszło oraz potwierdzenie dojścia odbywane są za pomocą PW z organizatorem lub inny sposób prywatnej komunikacji. (to tak, żeby nikt nie wiedział, ile prac już zostało wysłanych ;))

Pozdrawiam, inverse.

Lista uczestników:

Podziemie Beliara:
  • xilk
  • xeroloth
  • Murtag
  • Ertix
  • Xsant

Klasztor Adanosa:
  • Waiktor
  • Dollan
  • Paladyn_Lowca
  • Dassanar
  • Cardiun

Królestwo Innosa:
  • Tidas





WYNIKI

Tak więc nadszedł długo wyczekiwany czas. Czas dla niektórych niezwykle ważny, albowiem poznają oni wynik rywalizacji z innymi uczestnikami konkursu. Czas WYNIKÓW!

Cieszę się, że chyba wszystkie prace zmieściły się na dwóch lub trzech stronach, chociaż z drugiej strony mógłbym przeczytać dwie prace, które miałyby nawet tych stron i 20. Ale niektóre przypadki były tragiczne.


I miejsce
Łączną ilością punktów równej 29 zajmuje:
(click to show/hide)


II miejsce
Łączną ilością punktów równej 23 zajmuje:
(click to show/hide)


Ostatnie na podium, czyli III miejsce
Z 19 punktami zajął:
(click to show/hide)

Gratuluję wszystkim zwycięzcom, możecie sobie to gdzieś wpisać na pamiątkę. Pozostałym uczestnikom też gratuluję - uniknięcia kary za nieoddanie pracy, zaś tych, których maili nie otrzymaliśmy czeka ostrzeżenie zakonne.

Pozostała punktacja (kolejność przypadkowa):

Paladyn Łowca - 16,5 pkt
Tidas - 10 pkt
Dassanar - 15,5 pkt

Oceny sędziów:
(click to show/hide)

Zetnijcie mi głowę, jeśli w czymś się potknąłem i wybaczcie za brak twórczego formatowania. Nie chcielibyście tego widzieć, serio. Pozdrawiam, Poszukiwacz inverse.
Podziemie Beliara - Poszukiwacz

Tidas

  • Wiadomości: 33
Odp: Konkurs na Ucieczkę z Więzienia
« Odpowiedź #1 dnia: Styczeń 20, 2014, 13:31:16 pm »
Praca Tidasa


Szybko! Przed siebie! Jeszcze trochę! Ulicę wyglądają tak samo, za mną pościg, droga ucieczki coraz bliżej. Już ją widzę, dziura w murze. Za nią będę wolny. Jeszcze trochę, już prawie jestem przy niej. Nagle błysk, ciemność i pulsujący ból w głowie.
               ***
-Hej obudź się, no dawaj- dobiega skąd głos. Z wielki trudem otwieram oczy. To co zobaczyłem nie napawało nadzieją, siedziałem w celi więziennej. Obok mnie siedział jakiś mężczyzna, wygląda na młodego, tak około 20 lat.
-Co się stało, gdzie jesteśmy?- zapytałem się.
-Raczej się nie ucieszysz z tej wiadomości, jesteśmy w więzieniu w Dearn.
-Więzienie w Dearn, tylko nie to- pomyślałem.

 Dearn jest miastem cieszącym się złą sławą. Utrzymuje się ono z widowiskowych walk na śmierć i życie na arenie w samym środku miasta. Kiedyś za czasów wiary w 9 Boskich Istnień, walczyli na niej najbardziej bogobojni wojownicy jednego z bogów- Balthara. Kiedy przyszła wiara w Boga ognia Quaro, liczba chętnych żeby wziąć udział w krwawych igrzyskach zmalała, aż w końcu nikt się nie zgłaszał. W końcu burmistrz miasta wydał edykt który mówił „Każdy więzień, niezależnie dlaczego trafił do więzienia w Dearn, od dziś  ma nakaz walczenia na arenie dla chwały naszego miasta i rozrywki obywateli naszego królestwa”.

-Kim jesteś?- zapytałem się
-Jestem Dario, kiedyś nowicjusz w wielkim klasztorze Quaro, teraz zwykły więzień. A ty?
-George, kiedyś jak i teraz złodziej, ugrzęźliśmy w niezłym gównie

Rozejrzałem się po celi, byłą to zwykłe pomieszczenie 5 na 5 metrów o wysokości 3 metrów. Ściany były ze zwykłego kamienia, na których były wydarte jakieś obrazki, najpewniej przedstawiające kobiety. W rogu stało wiadro, łatwo się domyśliłem do czego służy po intensywnym zapachu dochodzącym z niego i żółtym kolorze wody. Drzwi były drewniane, z kratą w środku. Dzięki kracie w celi było choć trochę światła. Nagle zamek zazgrzytał i drzwi się otworzyły. Do sali weszło dwóch strażników.

-Żarcie- krzyknął jeden ze strażników, było czuć od niego alkoholem. Spojrzał na mnie i powiedział  do drugiego strażnika:
-Patrz, obudził się wreszcie ten jeb%ny złodziej, który chciał ukraść złoto Dolanowi- zaraz po tych słowach obrócił głowę w moją stronę- Nie martw się, na arenie długo nie przeżyjesz.
Zostawili dwie miski owsianki i wyszli ze śmiechem

Zacząłem się rozglądać za jakąś drogą ucieczki.
-Już przeszukałem celę, nic nie znajdziesz- rzekł Dario
-Musi być jakiś sposób, nie zamierzam umrzeć na tej pier*olonej arenie
-Jakiś sposób znajdziemy, a teraz lepiej zjedz. Nie wiadomo kiedy zostaniemy wysłani na arenę.- powiedział Dario po czym wziął miskę i zaczął jeść.
Wziąłem z niego przykład i też zacząłem jeść. Dopiero teraz dokładnie przyjrzałem się mojemu towarzyszowi. Wygląda na chudego, ale na dożywionego. Brązowe włosy były równo obcięte, co było normalne u nowicjusza. Jego niebieskie oczy wyglądają jakby wszystko analizowały, mimo że obecnie patrzył tylko na swoją owsiankę. Nie ma zarostu, czyli jest tu od niedawna.
Po zjedzeniu owsianki położyłem się spać na zimnej podłodze.

                  ***
Następnego dnia wynieśli nas z celi, wiedziałem gdzie się kierujemy. Prowadzą nas ci sami strażnicy którzy przynieśli nam jedzenie. Jak zwykle jeden z nich był pijany. Cały czas śmiali się z tego że powinni już sprzątać naszą celę. Droga na arenę prowadziła przez podziemne korytarze. Czuć odór śmierci w tych korytarzach.  W końcu doszliśmy do areny.  Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Jest to zbrojownia, czyli zaraz zmierzę się że śmiercią. W pomieszczeniu było więcej strażników, którzy pilnowali.
-No dobra, wybierzcie sobie broń- rzekł jeden ze strażników.
Broń nie była pierwszej jakości, drugiej też nie. Wszystkie ostrza były zardzewiałe. W końcu zdecydowałem się na miecz i drewnianą tarcze. Dario wziął długi gruby kij.
W końcu zabrzmiał róg, i strażnicy kazali nam wyjść. Chciałem się na nich rzucić z mieczem, ale wiedziałem że nie mam szans, więc ruszyłem na arenę. Jak na nią spojrzałem to się przeraziłem. Ogólnie arena wygląda zwyczajnie. Piaskowy okrągły plac, oraz wielki tłum na trybunach. Najgorszy jednak był przeciwnik. Wielka kula mięsa, z dwuręcznym mieczem. Miał na sobie nawet skórzaną zbroję oraz metalowy hełm
Z trybun doszedł głos
-Obywatele Dearn, przyszła pora na kolejną walkę. Dziś staną do walki złodziej oraz dezerter z klasztoru przeciwko naszemu ulubieńcowi Ghazardowi. Niech Quaro dostarczy nam dziś rozrywki.
Zabrzmiał róg i ta wielka kula mięsa ruszyła w naszą stronę
-Rozdzielmy się- krzyknął Dario
Zrobiłem co polecił mi towarzysz. On skierował się w lewo, a ja w prawo. Oczywiście znając moje szczęście przeciwnik obrał sobie mnie jako cel. Dwuręczny miecz Ghazarda wirował w powietrzu ku ucieszę obywateli. Widać że nie jedną walkę przeżył. Wiedziałem że nie mam szans przyjąć uderzenia na tą spróchniałą tarczę, więc użyłem mojego talentu który wyrobiłem sobie jako złodziej:  zwinności. Unikałem jego ciosów, ale wiedziałem że długo nie będę mógł tego robić. Nie wiedziałem gdzie jest Dario, ale miałem nadzieję że ma plan. Próbowałem znaleźć jakąś sytuację żeby zadać cios, ale przeciwnik machał mieczem jakby go nie czuł. Zacząłem się męczyć, a on nadal atakował. Był tak zajęty atakowaniem mnie że nie zauważył Daria który podszedł do niego od tyłu. Trzymając się na odległość uderzył z całej siły swoim kijem w przyrodzenie Ghazarda. Wyczułem moment i ciąłem go w ramię. Posoka polała się na piach, przeciwnik stracił rękę i zaraz potem życie. Przeżyłem, cieszyłem się z tego jak mały chłopiec, gdy naglę zabrzmiał głos
-Ghazard nie żyję, nikt się tego nie spodziewał, ale stało się. Jutro czeka nas kolejna ciekawa walka. Złodziej i dezerter zmierzą się ze sobą jutro po południu. A teraz wprowadzić kolejnych więźniów.

Na arenę wyszli strażnicy, otoczyli i zabrali broń. Zaraz potem odprowadzili nas do celi. Gdy się już tam znaleźliśmy spojrzałem na Daria.
-Musimy znaleźć jakąś drogę ucieczki- powiedziałem mu
Dario spojrzał na mnie i przez chwilę się zastanawiał.
-Dobra słuchaj, jak wiesz byłem nowicjuszem w klasztorze. Uciekłem stamtąd ponieważ ci starzy pierdzieli zaczęli mnie wkurzać. Nie dość że obmacywali nas nowicjuszów, to jak ktoś protestował to go karali. Jednak zanim stamtąd uciekłem to zabrałem im kilka ksiąg. Nauczyłem się z nich jednego zaklęcia, szybko zabija przeciwnika ogniem. Niestety żeby je rzucić muszę się długo skupiać, a strażników będzie dwóch. Wykorzystamy to, a plan jest taki...
               ***
Strażnicy otworzyli drzwi od celi. Jak zwykle przyszli ci sami, i jak zwykle jeden był pijany. Dario siedział i się skupiał a ja siedziałem i patrzyłem na strażników. Trzeźwy położył jedzenie a ja zacząłem
-Znowu owsianka, wygraliśmy na arenie nie powinniśmy dostać jakiegoś mięsa
-Wy mięso, no chyba sobie żartujesz, za co...
I w tym momencie buchnął ogień i trzeźwy strażnik padł na miejscu. Ja od razu rzuciłem się na pijanego i zatkałem mu usta, a w tym czasie Dario zabrał miecz martwemu strażnikowi i zabił pijanego. Ja zabrałem miecz pijanemu i zaciągnęliśmy ich w kąt celi
-Dobra zdejmujemy ich zbroje i je zakładamy- powiedziałem
Jak powiedziałem tak zrobiliśmy i po 10 minutach byliśmy gotowi. Zanim wyszliśmy Dario powiedział żebym się nie odzywał i udawał pijanego. Zamknęliśmy drzwi i ruszyliśmy korytarzami w kierunku areny.
               ***
Droga na arenę minęła spokojnie. Gdy doszliśmy do zbrojowni to mi ulżyło. Nikogo tu nie było, więc przeszukaliśmy jeszcze zbrojownie. Nic ciekawego nie znaleźliśmy więc od razu weszliśmy na arenę. Podeszliśmy razem do muru. Wspiąłem się na mur i pomogłem Dariowi wejść. Na trybunach znaleźliśmy wyjście na ulicę. Dochodził mrok, więc ulicę były opustoszałe.
-Dobra to teraz idziemy do tej twojej dziury w murze- powiedział Dario
Ruszyliśmy do dziury, wszystko szło dobrze gdy naglę usłyszeliśmy
-Hej wy, dokąd wy idziecie
Przeraziłem się, od razu chciałem uciec, ale Dario dał mi znak żebym nic nie robił. Odwróciliśmy się w jego stronę i Dario rzekł
-Jesteśmy na patrolu
-Na patrolu a od kogo jesteście- powiedział strażnikowi
Dario nie wiedział co powiedzieć, zagryzł wargę i powiedział
-Od Dagara
-Dagara, nie znam nikogo takiego, czekajcie czekajcie przypominacie mi …..
Nie wytrzymałem, wyjąłem miecz i wbiłem go w brzuch strażnikowi. Niestety zdążył krzyknąć na alarm. Ruszyliśmy biegiem, ale niedługo usłyszeliśmy ujadanie psów i głosy strażników.
-Szybciej- krzyknąłem do Daria
Biegliśmy i biegliśmy ale pościg zaczął nas doganiać. Nagle Dario padł, próbowałem mu pomóc ale zobaczyłem że dostał bełtem w nogę. Nie miał szans więc go zostawiłem. Biegłem cały czas, miałem nadzieję że tym razem mnie nie złapią. Byłem już prawie na miejscu gdzie mnie złapali. Próbowali tej samej sztuczki, wyskoczył z bocznej uliczki strażnik z mieczem, tym razem nie udało mu się trafić mnie płazem miecza. Biegłem dalej, wiedziałem że zaraz im ucieknę.  Byłem jakieś 10 metrów od dziury, gdy kątem oka zobaczyłem strażnika z buzdyganem w ręku. Już szykowałem się do uniku, gdy poczułem ból w twarzy i upadłem.

                  ***
Gubernator Dearn miał pełne ręce roboty, miał podpisać umowę handlową z zamorską gildią Arax, gdy przyszedł do niego strażnik.
-Gubernatorze, sierżant Mario was wzywa
-Cholera, nie dość że muszę podpisywać te głupie papiery to Mario znowu mnie wzywa, co znowu
-Zbiegli więźniowie
-Dobra prowadź
Gubernator poszedł za strażnikiem, w końcu dotarli do koszar. Na placu leżały dwa ciała.
-Co to ma być sierżancie- powiedział Gubernator
-Ci więźniowie próbowali uciec. Ten został unieruchomiony bełtem, a ten dostał buzdyganem po twarzy. Ten drugi zmarł na miejscu- powiedział sierżant
-Dobra, obdarz ich jutro ze skóry, odrąb przyrodzenie i powieś na placu. A teraz daj mi spokój
Gubernator się odwrócił i poszedł załatwiać swoje sprawy
« Ostatnia zmiana: Styczeń 20, 2014, 13:42:44 pm wysłana przez Sentenza »

Murtag

  • Wiadomości: 247
Odp: Konkurs na Ucieczkę z Więzienia
« Odpowiedź #2 dnia: Styczeń 20, 2014, 13:36:47 pm »

Jestem wolny

   Nazywają mnie Trupem. Oczywiście nie jest to moje prawdziwie imię. Zanim się tutaj znalazłem, nazywano mnie inaczej, ale minęło zbyt wiele czasu, a ja doświadczyłem zbyt wiele cierpień, żeby miało to jakiekolwiek znaczenie. Nowe imię nadali mi strażnicy. W więzieniu to normalne, każdy nosi jakąś ksywę. Jednego dnia możesz się nazywać tak, kolejnego już inaczej. Wszystko zależy od kaprysów naszych oprawców.
   Nazywają mnie Trupem. Jestem Trupem. Poniżanym i torturowanym, złamanym i pozbawionym nadziei lokatorem najstraszniejszego więzienia jakie widział świat, a przynajmniej jakie widziałem ja. Nie żebym widział ich wiele. Po prostu nie jestem sobie w stanie wyobrazić gorszego miejsca na Ziemi.
   Lokator to dobre słowo. Jestem tu wystarczająco długo, żeby móc się określać tym mianem. Zbyt długo. Niewiele pamiętam z mojego poprzedniego życia, a z każdym dniem spędzonym w tym koszmarze, zapominam coraz więcej. Nie wolno pamiętać, za to otrzymuje się karę. 
   Ciemność. Opieram się plecami o zimną ścianę, ściskając w dłoni klucz do wolności i zastanawiając się jak długo już tu siedzę. Dzień, miesiąc? To nieistotne, przeszłość jest nieistotna. Bardziej przeraża mnie przyszłość.
   Tak wygląda moje życie.
   Dłużej już nie dam rady.

***

   Sumiasty wąs naczelnika więzienia to unosił się, to opadał, naśladując ruchy warg, spomiędzy których wydobywała się nieprzerwana fala przekleństw, nagan i rozkazów. Przyprószony siwizną zarost silnie kontrastował z twarzą mężczyzny, która przybrała buraczaną barwę. Widać było, że naczelnik jest dzisiaj w dobrym humorze.
   Naprzeciw niego stał barczysty mężczyzna o szpakowatej twarzy i stroju, którego wykonanie świadczyło o przynależności do straży więziennej. Stojąc na baczność, ze stoickim spokojem znosił wszystkie obelgi, nie zwracając nawet uwagi na drobne kropelki śliny przełożonego, które z każdym wykrzyczanym słowem odnajdowały drogę do twarzy młodszego mężczyzny. 
   - Tak jest Sir! – Zakrzyknął strażnik, gdy tylko naczelnik zakończył swoją tyradę. – Sir, jest jeszcze jedna sprawa. Co zrobić z tym śmieciem z karceru?
   - Z kim?
   - Ten od biczowania, Sir. Wrzuciliśmy go jakiś czas temu do ciemnicy. Siedzi tam tyle, że chyba zdążył się już przyzwyczaić, o ile nadal żyje.
   - Ha! Niech to szlag, na śmierć zapomniałem! – Parsknął naczelnik zadowolony ze swojego dowcipu,  jednak mina rozmówcy wskazywała na to, że żart nie rozbawiłby nikogo poza jego  autorem. – Przenieś go gdzieś, w końcu nie chcemy żeby ktoś nas zbyt szybko opuścił, nie odpokutowawszy uprzednio swoich grzechów, prawda?
   - Tak jest Sir!

***

   - A co z prowiantem, hę?
   - Sii! Mów ciszej idioto.
   Promienie słońca wpadały do wspólnej celi przez niewielkie okratowane okienko w kształcie półksiężyca tuż pod sufitem. Światła wystarczyło ledwie żeby rozjaśnić nieco półmrok panujący w pomieszczeniu, jednak moje oczy nie przywykły jeszcze do blasku słońca, przez co nieustannie mrużyłem powieki. To normalne po długim pobycie w ciemnicy. Musi minąć trochę czasu zanim oczy przystosują się do nowych warunków, miałem już okazję przekonać się o tym kilka razy. Kiedy człowiek przestaje polegać na wzroku, inne zmysły stają się bardziej wrażliwe. Dotyk, zapach, słuch… przede wszystkim słuch.
   - Mówiłem ci już, wszystko zaplanowałem. Ty musisz jedynie robić to, co powiedziałem.
   Jak już wspomniałem, kłopoty ze wzrokiem w połączeniu z mrokiem panującym w celi skutecznie utrudniały mi dokładne przyjrzenie się szepczącym współlokatorom. Jednak  mojej uwadze nie umknął fakt, że żaden z nich nie był wychudzony, a to oznaczało, że trafili tu niedawno.
   - Czyli co?
   - Dobra. Dobra, zacznijmy od początku.
   Siedząc tak w przeciwległym kącie celi i słuchając planu ucieczki dwóch szaleńców, moje myśli pracowały na pełnych obrotach. Co oni sobie na Beliara wyobrażają, ucieczka? Toż to samobójstwo, nie ma takiej możliwości, żeby tym dwojgu się udało. Są tu zbyt krótko, nie wiedzą co czeka uciekinierów, nie mogą wiedzieć. Poza tym nie mają pojęcia jak się poruszać po lochach, nie wiedzą w jakich godzinach jest zmiana warty, nie znają przyzwyczajeń strażników, a to tylko początek listy. To szaleństwo! Chociaż z drugiej strony…
   - Hej wy. Sami sobie nie poradzicie.
   - Co? Jak ty..
   - Potrzebujecie mnie.
***
[/b]

   Blask rzucany przez nieliczne pochodnie, oświetlał mroczny tunel. Słońce zaszło już kilka godzin temu i większość więźniów spała, jednak szpakowaty strażnik zdawał się nie przejmować tym faktem. Kontynuował swój marsz, głośno stukając obcasami o kamienną podłogę lochu.
   - Chłopaki, to ja! – Zawołał, zbliżając się do końca korytarza. – Naczelnik kazał przekazać że... – Reszta zdania ugrzęzła w gardle mężczyzny, gdy ten dostrzegł uchylone drzwi do celi. Dopiero widok dwóch nagich ciał ukrytych po drugiej stronie, przywrócił strażnikowi głos. – Co do… Jasna cholera!

***

   Na początku wszystko szło tak jak zaplanowaliśmy. Po trzech dniach, zgodnie z moimi przewidywaniami, na nocnej warcie pojawili się strażnicy nazywani przez więźniów Dziadunio oraz Śpioszek. Dla powodzenia misji ważne było, aby w momencie ucieczki to właśnie oni nas pilnowali, a to dlatego, że obaj byli znani z lekceważącego podejścia do służby. Pierwszy, pomimo swojego doświadczenia wynikającego z wielu lat służby, najlepsze lata miał już za sobą, w związku z czym jego sprawność fizyczna pozostawiała wiele do życzenia, na co wskazywał między innymi pokaźny mięsień piwny, który strażnik z pewnością zaczął hodować jeszcze za czasów młodości. Drugi natomiast często pozwalał sobie na drzemki w czasie służby, szczególnie po kilku głębszych, a jak to zazwyczaj bywa, niektóre nawyki pozostają na całe życie. Tak też było w tym przypadku. Obaj mężczyźni lubili przepłukać sobie gardło czymś mocniejszym w trakcie przeciągającej się nocnej służby. W szczególności tyczyło to się Śpioszka, który twierdził, że po alkoholu lepiej mu się śpi. Cóż za ironia, gdyż to właśnie przez alkohol obaj panowie udali się na swoją ostatnią drzemkę.
   Gdy już strażnicy rozkręcili swoją małą popijawkę, zaczęliśmy realizować plan. Tak się szczęśliwie składało, że moi towarzysze trafili do tego przeklętego miejsca za liczne kradzieże i włamania, więc zamek do celi nie stanowił większych problemów, zważając na to, że strażnicy byli skupieni na bardziej istotnych kwestiach.
   Przez ostatnie trzy dni aż do tej pory cała ta ucieczka istniała jedynie w sferze wyobraźni, jednak na te kilka chwil przed otwarciem zamka, zaczęło do mnie docierać, na co się zdecydowałem. Gdzieś w głębi umysłu cichy głosik mówił mi, że jeszcze jest czas, żeby się wycofać. Zimny pot zalewał mi twarz, ręce mi się lepiły i trzęsły z nerwów, a serce waliło niczym dzwon. Jak to możliwe, że strażnicy jeszcze tego nie usłyszeli?
   Pstryk!
   Za późno, zamek został otwarty. Do tego momentu wszystko było proste, problemy miały się pojawić dopiero po opuszczeniu celi. Ściślej mówiąc na początku musieliśmy stawić czoła dwóm problemom. Sprawę komplikował fakt, że oba były żywymi osobami.
   Drzwi celi uchyliły się z cichym jękiem, jednak strażnicy niczego nie zauważyli. Śpioszek już drzemał smacznie na krześle, podczas gdy jego towarzysz spijał resztki trunku z dna butelki. Staruszek niczego się nie spodziewając, dał się podejść dwóm rabusiom bez większych problemów. Moim zadaniem było uśpić Śpioszka nim ten zorientuje się w sytuacji.  Podszedłem od tyłu do strażnika, zarzuciłem mu na szyję wydarte z koszuli pasmo materiału  i z całej siły skrzyżowałem ręce.
   Nie tak łatwo jest odebrać innemu człowiekowi życie. Przez ostatnie dni zastanawiałem się, czy jestem w stanie to zrobić. Rozważałem wszelkie za i przeciw, zastanawiałem się jak to uczynić żeby było szybko, bezpiecznie, bezboleśnie… humanitarnie. W momencie opuszczenia celi wszystkie te wątpliwości przestały mieć znaczenie. Kiedy adrenalina zaczęła działać, kontrolę nad moim ciałem przejął instynkt. Nie zastanawiałem się nad tym co robię, po prostu to robiłem.
   Śpioszek zaczął się szarpać i drzeć paznokciami szyję, próbując wsunąć palce pod materiał. Nic z tego. Kilka kolejnych gwałtownych ruchów i krzesło się przewróciło, a my razem z nim polecieliśmy na ziemię walcząc zaciekle, niby w pantomimie, nie wydając żadnych odgłosów, nie licząc stłumionego, gardłowego charczenia strażnika. W mgnieniu oka było po wszystkim. Dla pewności jeszcze przez moment zaciskałem uchwyt, nim uznałem, że Śpioszek już się więcej nie obudzi.
   Moi kompani również sobie poradzili. Na podłodze, koło Dziadunia walało się szkło z rozbitej butelki. Nie słyszałem kiedy spadłą na ziemię, ale musiała narobić sporo hałasu. Cała nasza trójka wstrzymała oddech, trwając w milczeniu przez ponad minutę i nasłuchują odgłosów z korytarza. Cisza.
   Następnym punktem na liście była zabawa w przebieranki. Zaciągnęliśmy obu strażników do celi, po czym wróciłem pozbierać kawałki szkła z ziemi, chowając do kieszeni jeden z odłamków, mogący posłużyć w charakterze broni. W międzyczasie moi towarzysze ściągnęli ciuchy ze Śpioszka i Dziadunia, po czym sami je przyodzieli, podszywając się pod strażników.
   Mieliśmy jednie do dyspozycji dwa stroje. Jako że byłem już tu bardzo długo i nikt by mnie nie wziął za strażnika, w role te mieli się wcielić rabusie. Ja natomiast miałem odegrać rolę więźnia prowadzonego przez klawiszy, co nie powinno być zbyt trudne, zważając na fakt, że przez pół życia było to dla mnie na porządku dziennym.
   Plan zakładał, że przejdziemy przez kompleks jak gdyby nigdy nic, bazując na mojej znajomości układu pomieszczeń. Tak wiem, głupi plan, ale lepszego nie mieliśmy. Zresztą zdawać by się mogło, że wszystko idzie doskonale. Gdy wychodziliśmy z lochów, minął nas jeden z wyższych rangą strażników, jednak zanim zdążyliśmy podjąć decyzję, czy należy go uciszyć, było już za późno. Szansa minęła, a my nie mogliśmy sobie pozwolić na opóźnienia, więc zwiększyliśmy tempo, powracając do  wspinaczki po schodach, chcąc wydostać się zanim ogłoszą alarm.
   Czy już wspominałem jak tu trafiłem? Cóż, nie ma sensu twierdzić, że jestem niewinną ofiarą. Dawno temu popełniłem kilka błędów, za które zapłaciłem wysoką cenę. Kto by jednak przewidział, że moje potknięcia wywołają lawinę tragicznych w skutkach wydarzeń, które doprowadziły mnie do tego miejsca. Można śmiało powiedzieć, że decyzje które wtedy podjąłem, były najgorszym błędem w moim życiu. Aż do tej pory. Nigdy bym nie przypuszczał, że uśmiercenie człowieka może być właściwym wyborem, lecz w naszym położeniu… ale po kolei.
   Jak już mówiłem, wszystko szło po naszej myśli. Minęliśmy posterunek, wciskając strażnikom bajeczkę o przenosinach więźnia. Podążając zgodnie z moimi wskazówkami, z każdą minutą i z każdym krokiem zbliżaliśmy się ku wolności. Na następnym skrzyżowaniu w lewo, do końca korytarza, po czym skręcić w prawo. Jeszcze tylko pokonać schody i znaleźliśmy się w holu twierdzy.
   Serce znowu zaczęło mi walić jak oszalałe. Ze wszystkich sił starałem się ukryć swoje emocje pod maską pozorów, jednak to moi towarzysze mieli prawdziwe powody do obaw, gdyż to oni mieli przemawiać. Na całe szczęście - po raz drugi - nie było dla nich pierwszyzną wyłgiwanie się z kłopotów i improwizacja. Kilka wymienionych żarcików i uprzejmości sprawiło, że strażnik skinął głową i drzwi stanęły przed nami otworem. Nim jednak zdążyliśmy choćby odetchnąć świeżym powietrzem, nasze marzenia o ucieczce, a wraz z nimi wszystkie inne, które moglibyśmy mieć w przyszłości, legły w gruzach.
   - Stooop! – Widziałem jak z korytarza na szczycie schodów wyłonił się ten sam mężczyzna o szpakowatym wyglądzie, którego mijaliśmy opuszczając lochy, z tą różnicą, że twarz Strażnika wykrzywiał grymas wściekłości. Ledwo chwytając oddech, nie przestawał krzyczeć. – Stać! Nie pozwólcie im… – Przerwał próbując zaczerpnąć tchu. – To zbiegli więźniowie!
   Wszystko działo się w zwolnionym tempie, jakby ktoś zanurzył cały świat w wielkim słoiku miodu. Strażnicy przy drzwiach na rozkaz przełożonego sięgnęli po broń, lecz młodzi zbiedzy nie mieli zamiaru się poddać. Chwycili za skradzione miecze, jednak w obliczu przewagi doświadczenia i lepszego wyszkolenia przeciwników, mogli przeciwstawić jedynie umiejętności nabyte za czasów dzieciństwa, kiedy to młodzi chłopcy ćwiczyli z przyjaciółmi szermierkę patykami. Wynik walki był z góry przesądzony. Już po kilku wymienionych ciosach pierwszy ze zbiegów padł martwy na ziemi. Kilka kolejnych uderzeń i drugi, podtrzymując wylewające się wnętrzności, osunął się na kolana, krzycząc nieludzkim głosem, przypominającym dźwięki wydawane przez ranne zwierzę.
    Co do mnie, to strach i rozpacz sparaliżowały mnie całkowicie, pozwalając jedynie przyglądać się rzezi kompanów, w oczekiwaniu na moją kolej. Nie zawiodłem się, pierwszy cios padł od dołu. But jednego ze strażników odnalazł drogę do mojego brzucha, obalając mnie na bok. Po kilku kolejnych uderzeniach straciłem orientację w otoczeniu. Nawałnica uderzeń wziąć trwała, raniąc bezlitośnie każdy kawałek ciała. Ostatnim co usłyszałem nim ogarnęła mnie ciemność, był głos jednego z moich oprawców.
   - Już jesteś trupem!

***
[/b]

   Przyszłość.
   Jaka przyszłość mnie tutaj czeka? Jedno jest pewne, pomimo tego co powiedział strażnik, nie dadzą mi tak łatwo umrzeć, czekają mnie niekończące się tortury. Straszliwe cierpienia i okropności, których zwykły człowiek nie potrafi nawet sobie wyobrazić. Mimo to pierwszy raz od bardzo długiego czasu jestem spokojny. Wiem dokładnie co należy zrobić. Rozchylam palce, spoglądając na odłamek szkła spoczywający na mojej dłoni. Chwytam go pewnie i przykładam do przegubu, jak gdyby to ktoś inny kierował moją ręką. Nie wahając się ani chwili, robię to, co należało zrobić już dawno temu, po czym powtarzam czynność. I czekam.
   Uderzenia serca niczym wewnętrzny zegar odliczają ostatnie minuty. Wzrok staje się zamglony, umysł ociężały, lecz mimo to gdzieś w odmętach świadomości zakwita z dawana wyczekiwana myśl. Nastał kres cierpieniom.
   Z każdym uderzeniem serca odrobina życia opuszczała ciało, żeby spocząć na lodowatej podłodze celi, czas zwolnił tempa. Nic już nie ma znaczenia.
Spokój i cisza. I jedna myśl, ostatnia, najsłodsza. Myśl jakiej nie uświadczyłem odkąd sięgam pamięcią. Myśl przynosząca ukojenie.
Jestem wolny.
 


« Ostatnia zmiana: Styczeń 20, 2014, 13:42:58 pm wysłana przez Sentenza »

Paladyn Łowca

  • Wiadomości: 298
  • Nic nie jest tym, czym zdaje się być.
Odp: Konkurs na Ucieczkę z Więzienia
« Odpowiedź #3 dnia: Styczeń 20, 2014, 13:37:37 pm »

Było cicho. Stanowczo zbyt cicho. Wręcz przerażająco cicho. Toteż nic dziwnego nie można dopatrzeć się w reakcji młodej damy, która nastąpiła po, rozdzierającym niezwykle gęstą już ciszę, pukaniu do drzwi. Ni spodziewała się, że to już, więc w zaskoczeniu niemal spadła z krawędzi łózka, na której niemal wisiała. Z niedowierzaniem spojrzała na wiszący na ścianie zegar, który bezlitośnie wskazywał południe. Patrzyła tylko chwilę, jakby licząc na to, że gdy odciągnie swój wzrok, czas się cofnie, że będzie mogła jeszcze chwile pobyć sama. Że będzie mogła płakać. Jej twarz, jak niektórzy twierdzili najpiękniejsza w królestwie, poprzecinana była śladami spływających łez.
- Proszę wejść. – Niemal wyszeptała, mając nadzieję, że lokaj nie usłyszy, że da jej jeszcze chwilę. A przynajmniej chciała mieć taką nadzieję. Była tu na tyle długo, że wiedziała, że on usłyszy. Usłyszał i otworzył drzwi.
- Obiad podano do stołu. – Rzekł lokaj nie wchodząc nawet do komnaty. – Król panienki oczekuje. – Dodał i już miał zamknąć drzwi, lecz nagle rozmyślił się i wszedł do środka, po czym powiedział niezwykle ciepłym głosem. – Proszę nie płakać. Proszę nieć nadzieję.
- Na co? – Odparła zapłakana dziewczyna. – Na to, że ktoś mnie stąd zabierze? Zbyt wiele tu straży. Bez armii nikt się nie przedrze. A mogę być pewna, że mój ojciec nie ustąpi.
- To dla niego na pewno ciężka decyzja.
- Ale dobra decyzja.
- Tak, wiem. Mówiła mi już o tym panienka.
- A mówiłam ci, żebyś przestał nazywać mnie panienką.
- I to ile razy.
- Czyli mam tam zejść? – Zapytała wyraźnie smutnym tonem.
- Tak. On panience nie odpuści. Do zobaczenia na dole. – Dodał lokaj wychodząc z komnaty.

***

Wejście „Gościa” do Sali jadalnej zwracało uwagę za każdym razem, pomimo iż była to codzienność od ponad miesiąca. Wynikało to głównie z jej niezwykłej umiejętności odpowiedniego dobierania stroju, co pozwalało zachwycić niemal każdego mężczyzny i wywołać zazdrość u większości kobiety. Nie inaczej było na tym obiedzie. Jeszcze przed jej przybyciem na drzwi, przez która miała przejść, co chwilę skierowany był czyjś wzrok, toteż niemal od razu zauważono, gdy pojawiła się w holu za owymi drzwiami. Ubrana była w szmaragdowo zieloną atłasową suknię sięgającą do kostek, przewiązaną błękitną kokardą.
Do Sali weszła szybkim krokiem, z zadartą głową.
- Cos się tak gapicie? – Zapytała nieco bezczelnym tonem, gdy usiadła na krześle. – Kobiety nie widzieliście? Aaa, te wasze nie chcą…
- Dosyć!  - Przerwał siedzący u szczytu stołu starszy mężczyzna w koronie. – Mogłabyś sobie tym razem darować sobie obrażanie wszystkich.
- A co mi zrobisz staruchu? – Odparła dziewczyna przybierając pełen pogardy wyraz twarzy. – Nic. Zbyt bardzo boisz się mojego ojca.
- Nie boję się. A ty możesz w końcu pożałować swojej bezczelności.
- Wiesz, że nie. Mój ojciec nie zawaha się przed niczym, jeśli mi się coś stanie. Boisz się tego.
- Wynoś się stąd! To że jesteś królewną nie upoważnia cię do takiego zachowania. Obiad zjesz w swojej komnacie. Niech ktoś ją odprowadzi. – Dodał już czerwony za złości król rozglądając się po Sali. Pierwszy przy krześle wyproszonej dziewczyny był lokaj, który wezwał ją na obiad.
- Proszę za mną, panienko. – Powiedział odsuwając krzesło.
Gdy tylko odwrócili się w stronę drzwi na twarzy królewny pojawił się uśmiech. Liczyła na to. Po raz pierwszy odkąd tu była nie musiała słuchać ich rozmów, w których celowo obrażali jej ojca. Już od dawna odpłacała im pięknym za nadobne, co już raz doprowadziło do bójki. Rzuciła się na nią córka królewskiego brata. Na samą myśl o tym na jej twarzy pojawiał się uśmiech. Król był na nią wściekły, a jego brat domagał się ukarania jej, za ciężkie okaleczenie członka królewskiego rodu. Zawsze nosiła w kieszeni zęba, którego jej wtedy wybiła. To było jej trofeum.
Droga do swojej komnaty nie był długa i prowadziła do w większości nieużywanej części zamku, toteż było naprawdę dużym zaskoczeniem, gdy w korytarzu zobaczyła zakapturzoną postać czekającą przed jej drzwiami.
- Masz gościa panienko. Sądzę, że mogę zostawić was samych. – Powiedział lokaj patrząc na zdziwiona twarz królewny, po czy odszedł w stronę, z której przyszli.
- Kim ty jesteś? – Zapytała, lecz zamiast odpowiedzieć postać otworzyła drzwi i wskazała ręką do środka.
Wahała się tylko chwilę. Lokaj był jedyną osobą, której ufała w tym zamku. Skoro on zostawił ich samych, to nic jej nie grozi. Była tego pewna. A przynajmniej chciała być. Tak więc nie czekając zbyt długo ruszyła powolnym krokiem do swojej komnaty, po drodze uśmiechając się do towarzysza. On wszedł za nią, upewnił się, że nie ma nikogo na korytarzu i zamknął drzwi. Przez kilka sekund patrzyli się na siebie, po czym w komnacie rozległ się niski męski głos zamaskowanej postaci.
- Tęskniłem za tobą siostrzyczko. - Niespodziewany gość zrobił krótka pauzę, podczas której zdjął kaptur, odsłaniając swoją twarz. – Tęskniłem przez cały ten czas. Wszyscy tęskniliśmy. A najbardziej ojciec. Ale wiesz, że nie mógł podjąć innej decyzji. On zawsze…
Po ujawnieniu się gościa królewna była w lekkim szoku i minęła chwila, zanim przyjęła do świadomości, z kim ma do czynienia. Gdy tylko to się stało rzuciła się szyję swemu bratu przerywając mu w środku zdania i niemal go przewracając. Jednak po chwili puściła go i cofnęła się dwa kroki.
- Ale co ty tu robisz. Oni cię zabiją, jak cię znajdą. – Powiedziała przerażonym głosem.
- Nie zabiją. – Odpowiedział gość, chwytając swoją siostrę za przedramiona. – Nic mi nie zrobią. Tobie też. Bo kiedy dowiedzą się, że tu byłem my będziemy już daleko. Wraz z ojcem od początku kombinowaliśmy, jak ciebie z stąd wyciągnąć. Dziś uciekniemy. A ten lokaj, który cię tu przyprowadził nam w tym pomoże.
- Ale za to zetną. – Powiedziała nieco oburzonym głosem dziewczyna.
- Nic mu nie będzie. On płynie z nami. O nic się nie martw. Wszystko mamy zaplanowane.
- To co mam robić?
- Na razie zjedz obiad.

***

Było cicho. Stanowczo zbyt cicho. Wręcz przerażająco cicho. Toteż nic dziwnego nie można dopatrzeć się w zachowaniu młodej damy, która przemierzała komnatę tam i z powrotem zatrzymując się co kilka kroków i nasłuchując przez długie sekundy. Wiedziała, że lada chwila on tutaj przyjdzie i uciekną. Nadzieja mieszała się z trwogą. A co jeśli go złapali? – Zdawała się mówić twarz królewny po każdej przerwie w nerwowym spacerze.
Pomimo, że spodziewała się gości i była na tą wizytę przygotowana, pukanie do drzwi nieco ją przestraszyło. Ale gdy tylko się otrząsnęła szybkim krokiem podeszła do drzwi i otworzyła je niezwykle gwałtownym ruchem.
- Chodźmy. – Bez zbędnych wyjaśnień zakomunikował lokaj.
Posłusznie ruszyła za nim. Znała plan doskonale, zagłębiła się w każdy jego szczegół i choć miała wiele wątpliwości, co do niektórych jego elementów, to w jej sercu panowała teraz nadzieja. Za wszelką cenę chciała się stąd wyrwać i wrócić do rodziny. Do swojego domu. Podczas podążania za przewodnikiem, co chwilę oglądała się za siebie, jakby oczekując najgorszego, ale to, ku jej wielkiej radości, nie przychodziło.
Pierwsza część planu była zdecydowanie najprostsza i najmniej ryzykowna. Mieli dostać się do ulokowanych pod opuszczonym skrzydłem zamku piwnic. Gdyby ktokolwiek ich przyłapał mogła stwierdzić, że podąża do kuchni coś zjeść, co było niezbyt wiarygodne, ale nikt by tego nie zakwestionował. Jednak taki rozwój wydarzeń spowodowałby zapewne postawienie przed jej komnatą straży, co uniemożliwiłoby ucieczkę. Ale droga była na szczęście czysta i szczęk zamykanych za nimi ciężkich dębowych drzwi zakończył pierwszy etap ucieczki. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że dalej będzie tylko trudniej.
- Musimy się spieszyć. – Powiedziała królewna, gdy lokaj zapalił lampę. – Dajcie mi ubrania.
Nie czekając na nic lokaj poszedł do kąta, skąd wyciągnął niewielki pakunek, który następnie podał dziewczynie. Ta, ku zaskoczeniu obecnych mężczyzn nie kryjąc się między pułkami zaczęła ściągać suknię. Panowie popatrzyli się na siebie i odwrócili się plecami do swojej towarzyszki. Kolejną sprawą, która ich zdziwiła był czas, jaki potrzebowała królewna na włożenie nowego stroju składającego się z ciemnozielonych bawełnianych spodni, granatowego swetra i ciemnobrązowej peleryny.
- Czemu tu jeszcze stoimy? – Zapytała, gdy skończyła się przebierać.
- Właśnie, siądźmy. – Odparł jej brat.
- A nie powinniśmy się śpieszyć?
- Nie. Jeszcze nie. Musimy poczekać jeszcze jakiś czas. Właśnie odbywa się zmiana warty.
- To dlaczego wyszliśmy tak wcześnie?
- To proste. Obchód w zamku przeprowadzany jest tuż po zmianie warty, a w mieście tuz przed nią. Gdybyś wyszła z komnaty później, to moglibyście natknąć się na straż. Więc musimy tu poczekać kilka minut.
- Ach tak. To może jeszcze raz przedyskutujemy to, co mamy robić?

***

Kanały były miejscem, gdzie większość kobiet w życiu by nie weszła, a w szczególności te szlachetnie urodzone. Jednak osoba uciekająca z więzienia, jakim niewątpliwie był ten zamek dla młodej królewny, nie zawaha się przed wskoczeniem do szamba, byleby zobaczyć swoją rodzinę i naprawdę wolny świat.
Ona się nie zawahała. Ani chwili, w przeciwieństwie do towarzyszy, którzy wskoczyli przez kratę w podłodze dopiero, gdy ona to zrobiła. Przejście kanałami nie było przyjemne, bo nie dosyć, że sklepienie było nisko, to jeszcze brzegami kamiennego koryta wędrowały stada szczurów. Jednak świadomość, że gdy dojdą na miejsce, to będą mogli opuścić to miejsce wyraźnie ich pospieszała, co pozwoliło im pokonać zaplanowany dystans w niespełna kwadrans.
Po dotarciu na miejsce i opuszczeniu kanałów wszyscy najzwyczajniej w świecie śmierdzieli. Nie była to dobra informacja dla uciekinierów, gdyż w takim stanie strażnicy mogliby ich po prostu wyczuć. Jednak podczas planowania zostało to przewidziane i w budynku obok wyjścia z kanałów znajdowała się woda do umycia ciała i ubrania na zmianę. Cała ta operacja potrwała niespełna pięć minut, głównie, dlatego, że każdy miał przygotowaną kąpiel w oddzielnym pomieszczeniu, a także, ze po trzech minutach królewna zaczęła walić w drzwi dwóch pozostałych łazienek, pospieszając swoich towarzyszy.
Orzeźwieni po kąpieli wszyscy ruszyli w kierunku murów miejskich, aby przebyć najtrudniejszy etap swojej ucieczki. A było nim przejście wzdłuż fortyfikacji aż do północnej bramy, przy której mieli czekać zaprzyjaźnieni z lokajem strażnicy. Jednak aby tego dokonać musieli dosłownie przejść pod nosem kilku strażników strzegących murów. Toteż poruszali się niezwykle ostrożnie, więc wolno.
Najniebezpieczniejszym momentem podczas tej milczącej wędrówki było zdecydowanie przejście obok jednego ze strażników, który wybrał sobie ten moment, aby oddać mocz. A zrobił to tak niefortunnie, że część płynu wylądowało na głowie lokaja. Niewiele brakowało, żeby zostali zdemaskowani, ale na ich szczęście wartownik nie parzył na dół i mogli kontynuować ucieczkę.
Poza tym incydentem nie wydarzyło się nic, co mogłoby przeszkodzić królewnie w opuszczeniu znienawidzonego miejsca i w końcu po niemal godzinie dotarli w pobliże bramy.
- Kto idzie? – Zawołał jeden ze strażników pilnujących wrót, nadstawiając halabardę.
- To ja. – Odparł wychodząc z cienia lokaj.
- Ach tak. – Powiedział uspokojony stróż. – Mam nadzieję, że wszystko jest przygotowane, bo nie mam zamiaru zawisnąć za zdradę.
- Oczywiście. – Wtrącił królewicz, który dołączył do swojego towarzysza wraz ze swoja siostrą. – U nas nic ci nie będzie grozić. Ba, wręcz przeciwnie, będziesz z pewnością sowicie nagrodzony przez naszego ojca.
- Nie robię tego dla nagrody.
- Mów za siebie. – Odparł drugi wartownik.
- Dobra, ale na nas pora.
« Ostatnia zmiana: Styczeń 20, 2014, 13:43:11 pm wysłana przez Sentenza »

"Milcz albo powiedz coś takiego, co jest lepszym od milczenia."
Pitagoras

Waiktor

  • Wiadomości: 13
  • Nefrytowy Cień
Odp: Konkurs na Ucieczkę z Więzienia
« Odpowiedź #4 dnia: Styczeń 20, 2014, 15:02:21 pm »
„Ostatnia Ostoja”


Thuuuuuuuuuuuummmmmmmmmm.
Jeden sygnał – powracają zwiadowcy.
Thuuuuuuuuuuuuuuuummmmmmmmmmm.
Dwa sygnały – pełna mobilizacja do walki.
Thuuuuuuuuuuuuuuuuuuuummmmmmmmmmmmm.
Trzy sygnały – nadciągają... Mroczni!

W celach panowało niezwykłe poruszenie. Pomruki zadowolenia mieszały się ze słabnącymi głosami o błagalnym brzmieniu. Każdy uważał, że ich los się odmieni. Prawie – tylko jeden człowiek wiedział, co spotka skazańców ze strony najeźdźców, których zwano różne, a jednak tak samo. Mroczni, Skrytobójcy, Czarni Bracia czy Niewierni Kuzyni. W tamtej chwili nie chciał nawet wyobrazić sobie momentu, kiedy będzie musiał zwrócić się do jednego z nich.
- Co się tam dzieje? - krzyknął ktoś z głębi korytarza.
Wartę pełniło dwóch wojowników w pełnym rynsztunku. Smukły elf o bladej twarzy ostrzył swój jednoręczny miecz z uformowaną na kształt liścia, ozdobną rękojeścią, jego towarzysz zaś, niższy o czujnym spojrzeniu, dzierżący halabardę, obserwował rozbudzonych więźniów.
- Nic, co by cię dotyczyło, czcicielu pogańskich bogów – odparł sucho na tę zaczepkę.
- Sądzę, że potrzebujecie wsparcia – zabrzmiał łagodny głos. - Mogę pomóc wam w walce w zamian za wolność.
Nagle rozległy się dziesiątki okrzyków, które jednogłośnie poparły tę propozycje i zaoferowały swą pomoc.
- Tfu – Elf splunął, skończywszy pielęgnować oręż. - Tylko głupcy pertraktują z własnymi jeńcami. Nasi Niewierni Kuzyni pękliby ze śmiechu, widząc podobny hufiec – wyjaśnił poważnie. - Poradzimy sobie i bez waszej nieocenionej służby.
- Gdybyśmy nawet mieli polec – przemówił drugi – to przyjdą tu następni wartownicy, a po nich jeszcze kolejni. Zgnijecie w tych celach i nic tego nie odmieni.

Pamiętał doskonale to posępne oblicze. Głęboko osadzone oczy, które wyzierały zza maski z czarnego metalu i ten złowieszczy sposób wypowiedzi powodujący, że każde słowo padający z ich ust brzmiało jak najgorsza groźba wymierzona wprost w twą skołataną duszę.
Pierwszy wyszedł z wyłomu, który zrobili po to, by jeszcze szybciej opanować całą fortecę. Chwilę potem cały korytarz skąpany był w blasku pochodni. Wyłamywali kraty przy użyciu potężnych młotów, a nawet siły własnych mięśni. Wyzwoleni okazywali wdzięczność na wiele sposobów, lecz najeźdźcy w żaden sposób na to nie reagowali. Większość skazańców opuściła tłumnie ciemnicę, rozdzielając się na wszystkie kierunki. Tymczasem wewnątrz cytadeli trwały zażarte walki Krewniaków, jak określano żartobliwie leśne i mroczne elfy.

Ruszył w kierunku bramy oddzielającej główny zamek od pozostałej części fortyfikacji. Po drodze starał się unikać nieprzyjaznych spojrzeń i widoku strumieni przelewającej się przez wąskie uliczki krwi. Kiedy dotarł na miejsce, okazało się, że nie on jeden chciał skorzystać z możliwości osłony za grubymi murami Letniej Wartowni. Łucznicy, stojący rzędami za błyszczącymi stłumionym blaskiem blankami z białego marmuru,  mogli w mgnieniu oka naszpikować strzałami nieproszonych gości, podobnie jak zastępy oblegających.

Postanowił w jakiś co najmniej szalony sposób wydostać się ze straconego już miejsca. Szedł bocznymi ścieżkami, nadal nie wzbudzając najmniejszych podejrzeń. Dostał niewątpliwie wielką szansę od losu, ale należało działać szybko. Tamci z pewnością myśleli, że okupanci uwolniwszy ich z okowów, okażą łaskę i wcielą byłych skazańców do swej armii. Wiedział doskonale, iż to nieprawda. Uwolnili jeńców tylko po to, aby jeszcze bardziej rozjuszyć mordercze zapędy tej niebezpiecznej zgrai. Możliwe, że mogą wykonać za nich najbrudniejszą robotę, a oni już odpowiednio im za to podziękują. Hartowaną stalą i żarem ognia z Erus'Por.

Dotarłszy do spustoszonego budynku, który niegdyś był urokliwą gospodą, przedostał się między porozwalanymi meblami i ukruszonym kamieniem do małej piwnicy, gdzie zalegały dziesiątki beczek po czerwonym winie. Jego interesowała tylko niestabilna połać ściany, w której mieściło się sekretne przejście prowadzący w pobliskie góry.

Kiedy wydostał się na powierzchnię blisko kilka mil od ciemniejącej w oddali Ostatniej Ostoi, poczuł coś dziwnego, niespotykane uczucie, którego dawno nie dane mu było zaznać. Wydostał się z więzienia i uniknął najgorszej kary. To chyba dość spore osiągnięcia jak na ów zwyczajny, niepozorny dzień.



« Ostatnia zmiana: Styczeń 20, 2014, 15:03:56 pm wysłana przez Waiktor »

Algaroth - Sługa Klasztorny