Czym jest adaptacja chyba wszyscy wiedzą, ale dla porządku, definicja z wikipedii
Adaptacja filmowa (łac. adaptatio - przystosowanie) – rozumiana jest jako obróbka materiału, najczęściej literackiego, choć także przedstawienia teatralnego lub słuchowiska radiowego, przeznaczonego do sfilmowania. W praktyce jednak adaptacja filmowa często wykracza poza tę definicję, poszerzając lub nawet zupełnie zmieniając kontekst dzieła.
z tym, że ja rozwinąłbym ją bardziej, ponieważ nie raz już ruch szedł także w drugą stronę, tzn filmy były przerabiane na książki, a także pojawiły się nowe media, takie jak gry, gdzie również pojawiają się adaptacje dzieł filmowych bądź literackich (a czasem nawet odwrotnie, filmowe bądź pisane adaptacje gier).
Majac to wyjaśnione, pojawia się moje pytanie - czy NAPRAWDĘ ich potrzebujemy? Moim zdaniem, choć jest kilka chlubnych wyjątków, czynią one więcej zła niż pożytku. Jeszcze pół biedy, jak najpierw był film i na jego podstawie powstała książka (tak jest w przypadku "Powrotu Jedi" czy innych adaptacji filmów, gdyż trafiły do nich wycięte sceny oraz generalnie udało się pogłębić charaktery postaci, co jest ciekawym doświadczeniem), ale ruch w drugą stronę w 90% nie zadowala nikogo, czego sztandarowym przykładem jest Władca Pierścieni - siłą rzeczy księgi zbyt grube by zawrzeć wszystko co się tam działo więc konieczne były przeróbki w scenariuszu, które drażniły hardokorowych fanów i wywoływały niepotrzebne spiny. Podobny problem jest z Hobbitem, aczkolwiek przebiega on w drugą stronę, gdyż z cienkiej ksiązeczki robi się trzy monumentalne filmy zapychane wymyślanym na kolanie gównem, byleby wydłużyć i usprawiedliwić, że to trylogia. Adaptacje gier to już w ogóle masakra - do pisania książek zatrudnia się ludzi którzy albo się na tym nie znają, albo nie czują klimatu, (legendarnie słabe "wrota baldura" czy "planescape torment"), albo jak w przypadku filmów, koniecznie przepychana jest kolanem "własna wizja" i w efekcie z gry zostaje sam tytuł, zaś cała reszta to radosna twórczość. Ruch w drugą stronę też zresztą nie jest lepszy. Istnieje wprawdzie kilka niezłych 'sequeli' (jak Ghost busters, Jurassic Park czy mimo wielu zastrzeżeń Powrót do Przyszłości od Telltale zgrabnie ciągnący fabułę filmów, ale co się dziwić, jak nad pierwszym pracowali twórcy oryginału, a przy dwóch kolejnych mocno pomagali), ale jeśli gramy w takie Metro 2033 robimy sobie tylko krzywdę, bowiem fabła w grze nie dość, że jest mocno szczątkowa i niejasna, to jeszcze spoileruje całą książkę, która siłą rzeczy jest lepiej napisana.
Ale już pomijając powyższe - tym, co skłoniło mnie do tego topicu, jest przypadek serii o "komandosach z nawarony" pióra Alistaira Macleana. W dużym skrócie, najpierw była świetna książka "Działa z nawarony", która była tak dobra, że na jej podstawie nakręcono film. On również jest świetny, ale autorzy scenariusza zrobili kilka znaczących zmian, np. istniejącą między głównymi bohaterami przyjaźń zamieniono na nienawiść z powodu obwiniania się o śmierć kobiety, innemu zrobiono przeszczep osobowości z zimnego profesjonalisty na płaczliwą jęczybułę itd, co zmieniało w zasadzie wszystkie dialogi między nimi i stosunki w grupie (a już pomijam mniejsze zmiany, jak osobę zdrajcy czy nazwy miast). Jak na ironię, film okazał się znacznie większym sukcesem, więc zaczęły się oczekiwania wobec MacLeana by napisał drugą część. I zrobił to, ale ponieważ zdecydowana większość znała tylko film, to druga książka w zasadzie nie kontynuowała pierwszej, tylko ów film właśnie. Tak powstali komandosi z nawarony opowiadający o wysadzeniu tamy w serbii.. i historia znowu się powtórzyła. Książka była ok, więc powstał film, ale ten znowu za cholerę książki się blisko nie trzymał, co tylko zwiększyło i tak już spory bałagan. Większy tym bardziej, że potem powstała trzecia książka, a potem nawet czwarta, która już chyba nawet nie była przez MacLeana pisana..
I dlatego uważam, że choć czasem trafią się udane adaptacje, to jednak generalnie robią one więcej złego niż dobrego, a ich dobra sława wynika najczęściej z nieznajomości oryginału. Tak, jak wiele tracą filmowe adaptacje książek MacLeana, które choć zazwyczaj dobre (Tylko dla orłów anyone?) to jednak wiele tracą, gdyż filmy nie mają sarkastycznego pierwszoosobowego narratora.
a jak jest waszym zdaniem? Możecie się bić o hobbita jeśli wolicie
