Jak kiedyś wspomniał Dragunov - gra w sumie stworzona dla klanu Malkavian
E tam.
Fakt faktem, doceniam nakład roboty nad totalnie przerobionymi dialogami, ale ostatecznie postać przypomina bardziej wyjętą z Looney Tunes niż WoD - zaryzykuję stwierdzenie, że siła PC Malkaviana leży nie w dialogach, a w reakcjach postaci na spotkanie "świra" (w VtM: B jest w końcu dwoje - czy też powinienem powiedzieć troje? - Malkavian, a żadne z nich nie zdradza objawów szaleństwa, przynajmniej na pierwszy rzut oka), zwłaszcza Jacka
. Ale to już chyba kwestia preferowanej estetyki, Malkavianie to dość różnorodny klan i jedni będą w nich widzieli typowego błazna, a inni kogoś z całym festiwalem zaburzeń.
Problem z VtM: B mam taki, że grając po raz pierwszy nie mogłem wyleczyć się z fanboyowania względem papierowej wersji, a niektóre rzeczy po prostu porażały:
- anarchiści na zebraniu Camarilli - nawet jeśli, to Nines z marszu dostałby po mordzie za wyrywanie się z komentarzami;
- Heather-z-marszu-ghul (i tak powinna nie żyć za to, że nie została przedstawiona władzom);
- fakt, że nikt nie uciął łba Romero za to, że oddalił się od posterunku (a sam cmentarz już wtedy powinien być wypalony do gołej ziemi);
- dopuszczenie, by plaga zaczęła wymykać się spod kontroli;
- najgorsi. łowcy. ever;
- vozhd w kanałach (serio nie wierzę, żeby Andrei dokonał tego sam) i reakcja na Tzimisce w mieście, którą można streścić w "whatever";
- walka z hengeyokai i wilkołakami, którzy nie masakrują cię w kilka sekund po zauważeniu
(inb4 Nines zabił wilkołaka granatem - nie ma mowy o czymś takim, nawet biorąc pod uwagę, że to ancilla);
- LaCroix podpadł Tremere swoją niekompetencją i jeszcze żyje. You badass, you!
- solo porywanie się na Ming Xiao i szeryfa, a tym samym ten cały dziurawy motyw z krwią Kaina.
Z drugiej jednak strony to czołówka, jeśli chodzi o atmosferę, gameplay, design, a PRZEDE WSZYSTKIM postacie i dialogi (jak dla mnie największy atut VtM: B) - lekką ręką wrzucam Jacka, Gary'ego i Andreia do wora z najprawdziwszymi perełkami. Jednak raczej nieprędko przejdę ponownie, bo ze dwa-trzy miesiące temu odświeżyłem do kupy z Deus Exem, żeby zakatować na każdy możliwy sposób i skończyło się to niewychodzeniem z domu przez jakiś - dość długi - czas.
Podsumowując ten przydługi wywód: gra-diamencik, kto nie grał, ten ma nadrobić, a ortodoksyjnym fanom WoDa (jebać ich) zagwarantuje skoki ciśnienia, ale taki już urok adaptacji
Swoją drogą - grał ktoś w VtM: Final Nights? Warto? Dużo zmian poza grywalnymi klanami?