Autor Wątek: Drogi Wiary  (Przeczytany 4706 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Sentenza

  • Administracja
  • Wiadomości: 6306
  • demigod
Drogi Wiary
« dnia: Sierpień 30, 2013, 22:28:03 pm »
Podziemia Beliara
 
Samotny wędrowiec podążał leśnym traktem. Jego kroki, choć szybkie i zdecydowane, pozostawały jednak bezszelestne. Tylko czasami dał się słyszeć delikatny furkot długiej, czarnej peleryny okrywającej pokaźnych rozmiarów posturę wędrowca. Była już ciemna noc, chociaż akurat to nie miało najmniejszego znaczenia. Tu, gdzie się teraz znajdował, panował wieczny mrok. Mrok, tylko odrobinę rozjaśniany słabym światłem księżyca w pełni. Lecz nawet największa ciemność, nie zmusiłaby piechura do nawet minimalnego zmniejszenia tempa marszu. Cel jego wędrówki, był już bliski.
Jeszcze chwila marszu i zwarta masa leśnego gąszczu, ustąpiła miejsca otwartej przestrzeni. Wędrowiec zatrzymał się gwałtownie na skraju urwiska. U jego stóp rozciągała się ogromna dolina. Stojąc tak, wydawałoby się - na krańcu świata - spoglądał daleko przed siebie, sięgając wzrokiem aż po postrzępiony górskimi szczytami horyzont.
Miał przed sobą niesamowity widok. Od skraju urwiska, po majaczący daleko masyw górski rozciągała się równina, gdzieniegdzie porośnięta karłowatym lasem. Wszędzie panowała ciemność i gęsta mgła. Jej białe macki sięgały ponad urwisko, chciwie oplatając stopy podróżnika, jakby chciała zaciągnąć go do swojego siedliska gdzieś w głębi doliny. Najwspanialsze jednak było to, co znajdowało się dokładnie pośrodku tej niesamowitej przestrzeni. Wielka, otoczona potężnym murem forteca, a raczej mocno ufortyfikowane miasto. Ponad nim krążyło kilka smoków pilnując, by nikt niepożądany nie dostał się w pobliże murów obronnych. Poza kilkoma jasnymi punkcikami pochodni na wartowniach wszędzie panowała ciemność.
To było Podziemie, cel podróży tajemniczej postaci.
Wędrowiec ocknąwszy się z zamyślenia, wyciągnął spod poły płaszcza sporych rozmiarów róg i podniósłszy go do ust zadął z całych sił. Rozległ się niski, rezonujący dźwięk, który każdego normalnego człowieka, przyprawiłby o szaleństwo. Brzmiał jak wołanie tysięcy gardeł, wołanie o litość, skamlenie o łyk dawno nie pitej wody. Długi i przejmujący swym okrutnym brzmieniem, aż do szpiku kości. Po chwili przywołana brzmieniem rogu pojawiła się ścieżka. Prawie niewidoczna wśród nagich skał, wiła się ciasnymi serpentynami, schodząc na dno przepaści i niknąc w ponurym lesie.
Podróżnik schował instrument i pewnym krokiem ruszył przed siebie.
Szedł szybkim krokiem, momentami prawie biegł. Nie znosił otwartych przestrzeni. Z ogromną ulgą zagłębił się w ciemny las i dopiero wtedy lekko zwolnił tempo marszu. Kochał te podziemne chaszcze - poskręcane jak kalekie drzewa, trzask pękających pod stopami wyschniętych gałązek i ten wszędobylski zapach spalenizny. Czuł się jakby cały świat spłonął, a on i jego podziemni bracia, byli jedynymi żywymi mieszkańcami tego, co pod ziemią i na jej powierzchni.
Niestety, wędrowiec po raz kolejny musiał wyjść na otwartą przestrzeń. Las się skończył, ale tuż przed nim wyrosły potężne i mroczne mury Podziemia. Na ogromnych wrotach siedziały dwie harpie, obserwując ewentualnych przybyszy wychodzących z lasu. Gdy ujrzały znajomą sylwetkę, poderwały się do lotu i z góry obserwowały jak brama rozsuwa się bezszelestnie i wędrowiec wślizguje się do środka.
Podziemie...
Wielka i posępna to kraina. Plątanina długich i ciemnych ulic, przypominała labirynt, z którego nie ma wyjścia. Ciemne ściany domostw niemalże zlewały się ze sobą tworząc mroczne korowody, które zdawały się napierać ze wszystkich stron na przechodzących mieszkańców. A mieszkańcy to byli niezwykli. Obecnie wędrowiec znajdował się w najpodlejszej z dzielnic Podziemia. To miejsce należało do nowicjuszy, przebiegłych i mściwych członków bractwa. To ich obłąkańcze krzyki wydobywały się z mieszczących się nieopodal lochów. To tam trafiali nowoprzybyli. Poddawani przeróżnym próbom i sprawdzianom, byli torturowani na wszelkie możliwe sposoby. W ten sposób sprawdzano ich lojalność i poświęcenie dla Zakonu. Wydostawszy się stamtąd byli już innymi ludźmi, a w zasadzie to już nie były istoty ludzkie. Jak zwierzęta miotali się w poszukiwaniu zajęcia, pragnęli zasług i przychylnego spojrzenia wyższych stopniem. Byli gotowi na wszystko, by chociaż trochę zbliżyć się do ewentualnego awansu. Chcieli kraść, mordować, nawet walczyć między sobą, byleby tylko zakończyć nędzny żywot nowicjusza. Wędrowiec szedł dalej. Po chwili ciemne ściany domostw, nieco „rozluźniły swój ucisk”, sprawiając, że plątanina ulic już nie sprawiała wrażenia takiej zagmatwanej i nieprzebytej. Tą część Podziemia zamieszkiwali Akolici – szczęśliwcy, którym udało się porzucić podły stan nowicjusza. Większość zajęta była wypełnianiem swoich obowiązków. Przeważnie usługiwali rycerzom i magom, a niektórzy byli posłańcami samej Kapituły. Wielu z nich stało pod ścianami ciemnych suteren, tęsknym wzrokiem spoglądając na wznoszący się nad cały miastem, pałac Kapituły i Najwyższej Rady Widm.
Poszukiwacze. Zrównoważeni i wiecznie skupieni nad swymi obowiązkami. Byli o krok od wstąpienia do elity Zakonu. To oni niedługo mieli wybrać ścieżkę, jaką podążą. W długich, mnisich szatach, bezszelestnie przemykali ulicami modląc się do swego Pana, a gdy kończyli modlitwę, studiowali stare księgi i kroniki Podziemia nieustannie rozwijając się wewnętrznie, tym samym przygotowując do zaszczytu, jaki miał im przypaść w udziale. Przybysz też należał do tego grona i doskonale zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji.
Zanim ruszył w dalszą drogę, do centrum Podziemia, wędrowiec szczelniej owinął się szatą i głębiej naciągnął kaptur na głowę. Wkraczał do części miasta przeznaczonej tylko dla wybrańców i najbardziej wytrwałych sług Beliara. Był to ogromny plac brukowany czarnym kamieniem, wydobytym z najgłębszych czeluści piekielnych. Tu skupiała się cała energia Zakonu. Porozstawiane dookoła placu, wielkie czarne kamienice, skrywały największe tajemnice Władców Ciemności. Kuźnia, biblioteka, tawerna… To wszystko znajdowało się właśnie tu. Wszędzie było widać spacerujących rycerzy we wspaniałych, błyszczących zbrojach, dostojnych magów w powłóczystych, brunatnych szatach. Na samym środku placu stała ogromna wieża, tak wysoka, że gdyby na Podziemnym niebie bywały chmury, jej szczyt wznosiłby się jeszcze daleko ponad nie. Tu rezydowała Kapituła i Rada Widm. Ogromna budowla otoczona prawie trzydziestometrowymi kamiennymi posągami tych, co odeszli i polegli w chwale, sprawiała niesamowite wrażenie. Nawet ślepiec wyczułby atmosferę nieograniczonej potęgi i władzy, jaka roztaczała się dookoła. Nie sposób było przejść obok nie odczuwając lekkiego drżenia mrocznego serca. Duma i strach. Wędrowiec nie wiedział, które uczucie w tej chwili bardziej targa jego sercem. Pośpiesznie złożył pokłon majestatowi i oddalił się w kierunku Tawerny, gdzie był gospodarzem. Był dumny z faktu, że powierzono mu pod opiekę jedyne miejsce, do którego każdy, niezależnie od rangi i zajmowanego stanowiska, mógł wpaść i w towarzystwie kamratów wychylić kufel czegoś mocniejszego.
Po chwili drzwi karczmy cicho zamknęły się za wędrowcem.
 
Klasztor Adanosa
 
Jak daleko jesteś w stanie  sięgnąć pamięcią, zawsze starałeś się  unikać wszelkiej maści sporów, w  których musiałbyś opowiedzieć się po  którejś ze stron; cenisz sobie  życiową harmonię, ale nie miłujesz ładu  do tego stopnia, by go  oczekiwać. Uważałeś się - i najpewniej w głębi  myśli nadal uważasz - za  wolnego ducha, czyniąc to, co według twojego  sumienia czy osobistego  kodeksu było właściwe i odcinając się od  wpływów wiecznej batalii  pomiędzy dobrem i złem. Wierzyłeś, że wszystko  jest wieczną mieszanką  tych dwóch sił, a równowaga pomiędzy nimi  powinna być zachowana.

Twoja przygoda rozpoczęła się w miejscu, którego próżno szukać na   mapach. Zapadł już zmrok, a półmrok w przydrożnej gospodzie rozcinały   jedynie nieliczne pochodnie na żółknących ścianach. Nie pamiętasz już   jaki przewrotny chochlik sprawił, że tutaj trafiłeś - równie dobrze   mogła to być zbyt kręta ścieżka, biegnąca przez okoliczną dzicz, jak i   złe przeczucie, gdy spoglądałeś na zniszczone drogowskazy. Siedziałeś   spokojnie w kącie, gdy przysiadła się do ciebie nieznana postać,   skrywająca twarz pod wilgotnym od deszczu kapturem. Wyraz twojej twarzy,   na której malowała się niechęć wymieszana z ostrożnością nie mógł   pozostać niezauważony, nie należałeś w końcu do osób, które ufają   pierwszemu lepszemu spotkanemu na trakcie podróżnikowi. Gdy tylko   rozpoczął rozmowę i przeszliście od słowa do słowa, okazało się, że zna   niektóre fakty z twojego życiorysu, które próbowałeś skrzętnie ukryć, a   już z pewnością nie ogłaszałeś ich szerokiemu gremium. Rozmowa była   zaskakująco długa i spójna, jak na ilość zalegających stół butelek po   nie najbardziej przednim z win. Wreszcie rozmowa zeszła na temat   klasztoru, ukrytego w pobliskich górach. Miałeś pewne obiekcje co do   perspektywy życia zakonnego, nieznajomy szybko jednak rozwiał twoje   wątpliwości, gdy okazało się, że członkowie Wielkiego Klasztoru nie   stanowią zamkniętej społeczności i właśnie ogłoszono kolejną rekrutację,   a szybka decyzja tylko zwiększy twe szanse na dołączenie. Gdy upływały   kolejne minuty, a ty wykazywałeś coraz większe zainteresowanie  doktryną  zgromadzenia, nieznajomy wstał od stołu i ruszył w kierunku  wyjścia. Bez  chwili namysłu wybiegłeś za nim w otulający wszystko mrok.  Pozwoliłeś  swemu towarzyszowi prowadzić, gdy ty obserwowałeś jak trakt  powoli  zmienia się w ledwie zauważalną, porosłą mchem i trawą drogę.  Gdzieś w  dali sowy rozpoczęły swój cowieczorny, pohukujący śpiew, a  nocne owady z  zajadłością kąsały cię w twarz i kark. Instynktownie  czułeś - mimo  ciasnych butów i ciążącej na ramieniu torby - że gdzieś  na końcu drogi  znajdziesz to, czego zawsze szukałeś. Wreszcie  dotarliście na skraj  lasu, z którego rozciągał się widok na gęsto  porośniętą dolinę,  doskonale widoczną w porannym świetle. Wiatr i  hucząca w kotlinie rzeka  przerywała ciszę, która nagle zapadła. Nawet  zwierzęta zdawały się  nasłuchiwać, jak gdyby czegoś oczekiwały.  Wytężyłeś wzrok; w oddali  majaczył zarys budynków, od których czułeś  dziwaczną energię, z każdym  twym krokiem zdającą się przybierać na  sile.

Sam przed sobą musiałeś stwierdzić, że to, co zobaczyłeś, nie   odpowiadało twojemu wyobrażeniu klasztoru: grube fortyfikacje, wzdłuż   których przechadzali się uzbrojeni gwardziści w jednorodnych,   ciemnobłękitnych mundurach i lamowanych mosiądzem napierśnikach; stukot   kowalskich młotów i przewijające się wozy karawan dostawczych. Gdzieś z   oddali dobiegał szczęk mieczy i wściekle rzucane komendy. Mijając   karczmę na pobliskim wniesieniu, usłyszałeś liczne wesołe krzyki.

Nie musiałeś czekać długo, by w twoją stronę wyszła niewielka grupa   nowicjuszy, wśród których mogłeś zauważyć ludzi, orków, a nawet   jaszczuroludzi i elfów.

-Kim jesteś? - spytał jeden z nich, najwyraźniej starszy doświadczeniem i zakonnym stażem od reszty.
Odpowiadając, iż chciałbyś wstąpić w szeregi zakonu, najwyraźniej zaspokoiłeś jego ciekawość.

-Nowy - dodał jedynie, uśmiechając się.
Poprowadził cię brukowanym chodnikiem, byś mógł nasycić wzrok   architekturą Wielkiego Klasztoru. Choć pora była wczesna, a nad   mokradłami dopiero osiadała mgła, nie czułeś zmęczenia; w twej głowie   kołatało się mnóstwo pytań, zbitych w jedną, niespokojną myśl. Chciałeś   jak najszybciej stanąć przed obliczem Kapituły Wielkiego Klasztoru i   osiąść tutaj na stałe.

 
Dominium Teunotter
 
W oddali widzisz potężne miasto. Podróżując do Stolicy dołączyłeś do grupy kupców. Nigdy nie byłeś ze jej murami, dlatego przy każdej okazji, kiedy twoi towarzysze podróży rozmawiają o niej, nadstawiasz ucha, żeby się czegoś dowiedzieć. Jeden z nich opowiadał o targu, rozmaitych towarach i sławnej w całym Teunotter karczmie, drugi o broni, doskonale wyszkolonych żołnierzach i mistrzach miecza, a kolejny o tajemniczych i potężnych magach. Były jeszcze inne opowieści, ale te przykuły twoja uwagę najbardziej. A każdy z kupców, o czym by nie gadał, wspominał też o Zakonie. Widać było, że mówili o nim z szacunkiem i lękiem, nikt nie próbował go wyśmiewać. Już wiesz, że członkowie Zakonu Ognia są elitarną grupą na terenie całego Dominium, nic nie dzieje się bez ich wiedzy i pozwolenia, są niezwykle potężni i wpływowi.
Nie ważne kim byłeś wcześniej. Ktoś zaproponował ci dołączenie do Zakonu. Widocznie zauważył w tobie coś, co mogłoby się przysłużyć dobru całego Teunotter. Nie wiesz skąd pojawił się przybysz, który ci to zaproponował. Był tajemniczy, a twarz zakrywał mu kaptur. Jednak ton jego głosu.. było w nim coś co przekonało cię o prawdziwości jego słów. Porzuciłeś wcześniejsze życie, dostałeś drugą szansę, żeby coś zrobić, żeby świat o tobie usłyszał.
Teraz jesteście już pod miastem, cel twojej wędrówki jest coraz bliżej. Widzisz potęgę całego Dominium. Przejeżdżasz przez bramę tak potężną, że nie byłby wstanie sforsować jej żaden taran. Strażnicy to dziesiątki zbrojnych w lśniących zbrojach. W środku rozglądasz się za nieznajomym, który cię tu przysłał, miał na ciebie czekać.
- Nie spieszyłeś się. - zaskoczony wzdrygnąłeś się. Jeździec przyjechał z tyłu, tak jakby jechał za tobą. – Jedź za mną.
Ruszyliście na północ, mijałeś kolejne domy, niektóre ulice byłe bardziej, inne mniej zatłoczone. Był plac z rzeźbą jakiegoś rycerza. Koszary, gdzie grupa żołnierzy trenowała walkę. Ulice kupców, rzemieślników, zwykłych obywateli. Piękne ogrody z kwiatami w różnych kolorach, licznymi rzeźbami i fontannami. Ogromny klasztor w centrum którego płonął ogień, a wokół niego kapłani odprawiali modlitwy. Były też inne budynki. W końcu dotarliście na miejsce. U zbocza góry budynki mieli bogaci obywatele, wysoko postawieni wojskowi, były koszary i ogromne budowle należące do magów, a także przepiękny, górujący nad miastem pałac Kapituły. Staliście przed schodami, które prowadziły górę. Nieznajomy zszedł z konia i kiwnął abyś podążał za nim. Tak wiele pytań pojawia się teraz w twojej głowie, ale wiesz, że nie usłyszysz żadnej odpowiedzi. Musisz wejść na sam szczyt schodów i sam się przekonać co cię tam czeka. Im jesteście wyżej tym powietrze jest coraz cieplejsze. Spoglądasz za siebie i widzisz z góry potęgę całego Królestwa, ogromne miasto tak piękne i tajemnicze. Wreszcie jesteście na szczycie schodów i stoisz przed wejściem do jaskini. Podmuch ciepłego powietrza prawie zrzucił cię w dół. Nieznajomy stał obok wejście, domyśliłeś się, że dalej musisz podążać sam.
Kolejne kroki stawiałeś ostrożnie i rozglądałeś się wkoło. Było coraz goręcej, a z wnętrza dochodziły dziwne odgłosy, jakby bulgotania, ale szedłeś dalej. Nie po to porzuciłeś swoje wcześniejsze życie, nie po to przebyłeś te drogę, żeby się teraz poddać. Cokolwiek by się stało wytrwasz do końca. Za kolejnym zakrętem stoisz w wielkiej jaskini. W jej centrum na dole jest ogromna dziura, w której płynie rzeka lawy, a w jej centrum wysepka z ołtarzem. Prowadzą do niej dwie wąskie ścieżki. Wokół zebrani są jacyś magowie. Kolejny podmuch gorącego powietrza zrzuca cię z nóg, padasz na ziemie. Pot spływa ci po całej twarzy. Podchodzi do ciebie jeden z tych magów.
- Kim jesteś? Czego tu szukasz?
- Jestem.. – nie możesz wykrztusić z siebie żadnego słowa.
- Przybyszem?
« Ostatnia zmiana: Marzec 28, 2017, 20:38:29 pm wysłana przez Lowcap »

Wielki Czarny Mistrz Podziemia
Znawca Podziemi * Strateg Podziemia * Generał Podziemia * usw.
Nowy, lepszy MoG ver. 2.01b

Non nobis Domine, non nobis, sed nomini tuo da gloriam!