Autor Wątek: Prolog, czyli początek  (Przeczytany 2520 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Master of Gorzała

  • Wiadomości: 3100
  • Lewacki głos na Twoim forum
Prolog, czyli początek
« dnia: Sierpień 19, 2013, 21:20:03 pm »
Opko, które wysłałem kiedyś na jakiś konkurs pozaforumowy. Miałem napisać kiedyś dalszą część, ale nie chciało mi się.

Konwulsje ustały, krzyki również. Leżące na stole ciało było pozbawione życia, jak pozbawionym serca jest jego oprawca. Łysy mężczyzna o aparycji orzecha włoskiego podszedł do nieboszczyka i zaczął obmacywać go od stóp do głów mamrocząc coś pod nosem i co chwile sięgając po pióro w celu zapisania jednego lub dwóch słów w podniszczonym notesie. Kiedy skończył, zakrył suknem ciało młodego chłopca, który posłużył mu za królika doświadczalnego. ”To już trzeci” pomyślał starzec i powolnym krokiem, garbiąc się, zaczął wspinać się po źle wyciosanych, kamiennych, wilgotnych i wąskich schodach trzymając w drżącej dłoni kaganek, tlący się nikłym ogniem. Ciemność powoli znów zapanowała w piwnicy szaleńca.


- Wstawaj dziewczyno, no już, wstawaj – nakazał stanowczy, kobiecy głos należący do przysadzistej kobiety, o brązowych włosach – nie leniuchuj, już dawno powinnaś być na nogach!
Dziewczę leżące w pierzynie otworzyło oczy widząc swoją matkę. Podniosła się z pozycji leżącej siadając na łóżku, przeciągając się niczym kot po drzemce i mrużąc oczy. Jej długie blond włosy były w nieładzie, a koszula nocna, trochę za duża, delikatnie odkrywała atrybuty dorastającej,.
- Doprowadź się do ładu! Jakim cudem ktoś może aż tak rzucać się we śnie, by niemalże ściągnąć z siebie wszystko – zaczęła starsza kobieta poprawiając ubiór młodszej – twój przyszły mąż będzie miał z tobą nielichy problem!
- Nie spieszno mi do niego, oby jemu do mnie też – wymamrotała, przeciągając się jeszcze raz.
- Och zamilcz pókim dobra! Ubierz się i idź na targ, kupić coś dzisiaj na obiad, tylko prędko, nie chcesz chyba, żeby twój ojciec musiał czekać na obiad tylko, dlatego, że ty musiałaś spać prawie do południa! – wykrzyczała matka.
- Dobrze mamciu… - odpowiedziała córka i odprowadziła wzrokiem wychodzącą kobietę. Rozejrzała się po swoim ciasnym pokoju na poddaszu i zaczęła się rozbierać, zrzucając z siebie pogniecioną koszule. Naga, stanęła przed lustrem patrząc na siebie z zachwytem, po czym przeciągnęła się jeszcze raz, stając na paluszkach i zaczęła ubierać się. Znalezienie sukienki nie był problemem, założenie jej również, gorzej szło jednak z rozczesaniem poplątanych włosów. Sycząc z bólu podczas porannego doprowadzania włosów do ładu, zastanawiała się, czy przydarzy się jej coś ciekawego, w jej nudnym życiu. Po skończonych „torturach”, jak zwykła mawiać, wyszła z pokoju i drapiąc się po małym, zadartym nosku, zeszła po schodach do kuchni, gdzie jej matka krzątała się, biorąc chochle do ręki, tylko po to, by ją znów odstawić, przy tym przestawiając garnek z jednej strony pieca, na drugą. Dziewczę podeszło do kobiety, ucałowało ją w policzek, złapało za koszyk leżący niedaleko wyjścia z chaty i wybiegła na świeże powietrze tylko po to, by po sekundzie wrócić klnąc jak szewc z powodu zapomnianych trzewików.
- Uważaj co mówisz dziecko – krzyknęła do niej rodzicielka – z taką niewyparzoną gębą, żaden cię nie weźmie, nikt nie chce rozdartych dziewuszysk za żony!
- Mamciu, kiedy ja mam dopiero piętnaście lat! Gdzie mi w głowie ustatkowanie się – odpowiedziała młodsza – nie mam zamiaru brać ślubu teraz!
- A kiedy, jak nie teraz? Chcesz starą panną zostać? Po moim trupie, gdybyś tylko potrafiła się zachować, już dawno z ojcem byśmy cię wydali za tego miłego, młodego człowieka z naprzeciwka!
- Młodego? – zapytała retorycznie, podnosząc głos dziewczyna – on ma ponad trzydzieści lat! Poza tym, jest grabarzem!
- Zawód jak każdy inny, a tak stary nie jest chyba…
- Mógłby być moim ojcem, a nie mężem.
- Wolałabyś pewnie jakiego chłystka w twoim wieku, co? Bez pracy i perspektyw, bez domu i jakiegokolwiek zabezpieczenia na przyszłość! – wykrzyczała starsza kobieta.
- Ale przynajmniej by mnie kochał! – odpowiedziała dziewczyna i uchyliła się przed lecącą, mokrą szmatą, po czym szybko wybiegła z chałupy. Jej oczy momentalnie zmrużyły się, chociaż powinny już przywyknąć do widoku słońca na nieboskłonie. Podążając wzdłuż drewnianych chat, zbliżała się do targu rybnego. Kiedy dotarła na miejsce, smród, który zawsze towarzyszył tym okolicom, stał się niemal nie do wytrzymania. Przytrzymując nos, podeszła do starego rybaka, u którego zawsze kupowała rybę, wzięła jedną i zapłaciła dwoma miedzianymi monetami. Staruszek uśmiechnął się pokazując bezzębną szczękę. Ten uśmiech zawsze wywoływał dreszcze u dziewczyny, więc starała się nie patrzeć i odwróciwszy się na pięcie, pobiegła w stronę domu. Lekko uchyliła drzwi, zaglądając do chałupy, kiedy nie zobaczyła matki, weszła na paluszkach, zostawiła koszyk z zakupem na stole i znów wybiegła ile sił w nogach, byle dalej od domostwa. Nie lubiła faktu, ze mieszka w mieście portowym i to umierającym mieście portowym. Podobno przed jej narodzinami zawijały tu większe jednostki, jednak teraz pozostałością po tych czasach był stary burdel, z jeszcze starszymi prostytutkami, oraz latarnia morska, w której od lat nie zapalano światła. Smród w południe był zawsze nie do zniesienia, toteż Joanna, bo tak miała na imię dziewczyna, wchodziła zawsze na pobliskie wzgórze, z którego było widać całą zatokę oraz gród, w którym się urodziła i zapewne miała także umrzeć. Po krótkim, ale energicznym marszu była na miejscu. Na wzniesieniu wyrastało wielkie drzewo, które podobno było tu jeszcze zanim ktokolwiek osiedlił się tu, a mówiono, że już wtedy wyglądało, na co najmniej stuletnie. Spocona i zmęczona, Joanna położyła się w cieniu, który dawała korona majestatycznego pomnika przyrody i zamknęła oczy pozwalając chłodnej bryzie owiewać jej twarz, a nawet podwiewać sukienkę. Było jej tak gorąco, że z prawdziwą ulgą powitała wiatr między swoimi udami. Relaks nie trwał jednak długo, ponieważ pobliski szelest i trzask łamanej gałązki wybił z transu dziewczynę. Podniosła się i poprawiając ubranie, spojrzała w stronę, z której dobiegł hałas. Zobaczyła ostrożnie stąpającego młodzieńca, który wyraźnie speszony zatrzymał się, niczym początkujący złodziej nakryty na gorącym uczynku.
- Ładnie tak skradać się do niewinnej kobiety? – spytała z przekąsem.
Chłopak zarumienił się, podszedł do niej i położywszy dłoń na jej kolanie pocałował ją w usta.
- Nie jesteś niewinna, a tym bardziej nie jesteś kobietą – odpowiedział.
- A chciałbyś mnie nią uczynić? – zapytała ponownie.
- Przestań, rozmawialiśmy już o tym.
- Jak chcesz, ukochany – powiedziała i uraczyła go pocałunkiem w policzek – długo czekałeś?
- Nie, chwile – rzekł i położył się koło niej, przyciągając ją ku sobie. Przytuleni całowali się i szeptali sobie czułe słówka, chichocząc. Trwało to chwile, po czym znowu usiedli i trzymając splecione dłonie patrzyli się w morze. Robili tak codziennie, od kilku miesięcy, kiedy to zaczęli się spotykać tu, w tym miejscu. To było ich miejsce, ich i nikogo więcej. Razem czuli namiastkę szczęścia, którego brakowało im w ciasnych i brudnych uliczkach portowego miasta.
- Zabierz mnie stąd, gdziekolwiek, byleby dalej – powiedziała mu kiedyś i od tej pory snuli plany o podróży w nieznane, tylko oni, razem i nikt więcej. Jednak wiedzieli, że nie zdarzy się to ani jutro, ani za tydzień, miesiąc, czy nawet rok, ponieważ Brian musiał terminować u swojego mistrza, jako budowniczy łodzi. Lubił swoją prace i nie chciał porzucać tego zanim będzie gotów. Leżeli tak razem, wpatrując się raz w morze, raz w chmury. W pewnym momencie zasnęli i dopiero gdy zapadał zmrok, chłopiec obudził się i lekko muskając jej twarzy szepnął by wstała, i wróciła z nim do miasta. Szli razem, ze splecionymi dłońmi, nie spiesząc się podczas schodzenia ze wzgórza. Kiedy dotarli do miasta, lampy były zaświecone w ich dzielnicy, a w domach ludzie przygotowywali się do kolacji. Kiedy już byli niedaleko jej domu, zauważyli leżącą postać na chodniku. Bez namysłu podbiegli sprawdzić kto to.
- Halo, słyszy mnie pan? Nic panu nie jest – spytał nerwowo Brian. Kiedy nie usłyszał odpowiedzi, złapał człowieka za ramię chcąc go obrócić, wtem zobaczyli przeraźliwie pomarszczoną twarz staruszka, a potem ciemność.


Kiedy chłopiec obudził się, poczuł, że leży na wilgotnej i zimnej podłodze. Miał rozpalone czoło, które na chwile przystawił do chłodnych kamieni. Kiedy chciał wstać, zobaczył, ze jest związany mocnym sznurem i zakneblowany. Rozejrzał się, jednak nic nie widział, wystraszony wywołał w ciemność:
- Joanna, Joanna!
Odpowiedziała mu jednak tylko głucha cisza. Leżąc tak, zastanawiał się co robić, kiedy usłyszał kroki. Zamarł w bezruchu i czekał aż ktoś przyjdzie. Najpierw zobaczył słabe światło, a potem zakapturzoną i zgarbioną postać trzymającą kaganek z zapalona świeczką. Mimo, iż było ciemno rozpoznał starca, którego znaleźli na ulicy. Bez namysłu wywrzeszczał:
- Gdzie jest Joanna, czego chcesz od nas? Rozwiąż mnie!
Można było dokładnie wyczytać wyraz poirytowania na twarzy mężczyzny, do którego zostały skierowane te słowa. Jednak nic zrobił nic, tylko pstryknął palcami, a błyskawicznie w ustach młodszego z nich pojawił się knebel. Starszy bez słowa podszedł i postawił kaganek na stole, na którym leżała dziewczyna. Była naga, jej długie blond włosy pozlepiane zakrzepłą krwią osuwały się na dół. Widząc to, chłopiec zawył, a na jego twarzy pojawił się strach i ból. Jego ukochana Joanna, z którą chciał spędzić całe życie, byłą tuż przed nim, a nie wiedział nawet czy żyje. Kiedy przestał krzyczeć, spojrzał i w nikłym świetle zobaczył, że jej pierś lekko się unosi. Ulżyło mu, lecz w tym momencie zgarbiony starzec podszedł do niej i przeciągnął drżącą dłoń po jej udzie. Brian zawył znowu, tym razem ze złości i próbował zerwać swe pęta, który jakby zaciskały się co raz bardziej, za każdym razem, kiedy je szarpnął. Mężczyzna uśmiechnął się obleśnie oblizując wargi i wyciągnął z fałd szat fiolkę z płynem, którą podsuną do nosa dziewczyny, ta momentalnie zaciągnęła się powietrzem, a jej ciałem wstrząsnął spazm. Zaczęła kaszleć, a z jej oczy płynęły łzy. Otworzyła oczy, ale można było z nich wyczytać, że jest nie do końca przytomna. W tym garbaty człowiek zaczął uwijać się przy sąsiednim stole, biorąc w dłoń różne fiolki i patrząc na nie pod światło. Wystraszony i zdenerwowany chłopiec przyglądał się bezradnie, jak jego ukochana przewraca się na stole z boku na bok w cierpieniu. Wtem starzec znowu podszedł do niej i wlał jej w usta parę kropel jakiejś cieczy. Zaczęła wić się w spazmach, jej ciało przeszedł dreszcz oraz fala bólu nie do opisania. Wygięła się w nienaturalny sposób i znów opadła płasko, oddychając płytko. Nieprzytomnym wzrokiem spojrzała na swego ukochanego, który wrzeszczał ze złości i bólu, a po policzkach ciekły mu łzy wielkości grochu. Z jej ust wyczytał słowa, które słyszał codziennie, a które były dla niego najpiękniejszą melodią na świecie. „Kocham cię” wyszeptała, a on wpatrywał się w nią bezradny, kiedy starzec znów podszedł do niej. Z błyskiem w oku wodził wzrokiem po jej nagim i młodym ciele, wtem ona zwróciła się do niego twarzą czekając na następną dawkę specyfiku. Tym razem po zaaplikowaniu płynu do ust, oblał ją zimny pot, zrobiło jej się zimno. Skuliła się i cicho szlochając drżała z zimna. Chłopiec widząc to, podjął znowu tytaniczną walkę z powrozem, który więził jego ręce. Na próżno, ból od zaciskających się pęt zrobił się nie do wytrzymania i stracił przytomność. Widząc to, staruszek prychnął tylko i powiedział:
- Przynajmniej mamy go z głowy, zostaliśmy tylko ja i ty moja droga.
Ona znów spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem, z jej oczu leciały łzy, a z kącików ust płynęła ślina.
- Nie wyglądasz już tak ślicznie jak za dnia, co? Nie szkodzi, nie jesteśmy tu, by zachwycać się twoimi wdziękami dziewko – rzekł cichym głosem mężczyzna i odwrócił się po następną fiolkę.
Łoskot wyłamywanego zamka dał się słyszeć w całej latarni morskiej. Stukot podkutych butów uderzających o drewnianą podłogę był donośny, na szczęście latarnia stała na uboczu, więc nikomu nie przeszkadzał hałas z rana. Do pustej komnaty weszło trzech strażników miejskich z obnażonymi mieczami, zastali tylko zakurzone meble i popiół w palenisku. Kiedy rozejrzeli się po całym pomieszczeniu i nie natrafili na ślady życia, schowali broń do pochew i jeden z nich zawołał:
- Nikogo nie ma, można wchodzić.
Zaraz po tym wszedł mężczyzna ubrany w biały kaftan, czarne spodnie i czarny płaszcz. Był średniego wzrostu. Jego twarz okrągła, lecz nie pulchna, z kilkodniowym zarostem była kamienna i niewzruszona, a oczy, różnego koloru, przenikliwe, jakby dostrzegały w każdym przedmiocie i każdej osobie jej prawdziwą naturę. Rozejrzał się po pokoju wodząc dłonią po swoich czarnych, z siwymi pasemkami włosach. Badał każdy kąt, wąchał, a nawet próbował językiem, gdy wreszcie natrafił na ścianę z kamienia. Bez wahania kopnął ją, a ta rozsunąwszy się ukazała zejście na dół. Szybkim krokiem zszedł po schodach macając ręką w ciemnościach. Nie widząc kompletnie nic, zawołał jednego ze strażników, by przyniósł lampę. Gdy wszedł do ukrytej piwnicy oświetlając ją, jego oczom ukazał się makabryczny i jednocześnie zaskakujący widok. Dwa nagie, zdeformowane tak, że nie przypominały ludzkiej istoty, splecione w uścisku ciała, leżące na środku komnaty. W kącie leżały jeszcze trzy, w jeszcze gorszym stanie. Na ten widok, strażnik, który wszedł za nim złapał się za usta i wybiegł na powietrze, natomiast mężczyzna zmrużył tylko oczy i przykucnął nad czymś, co kiedyś może przypominało człowieka.
- Przepraszam, przybyłem za późno – wyszeptał. Rozejrzał się jeszcze chwile, by po chwili odwrócić się wzdychając ciężko. Wychodząc na górę dojrzał młodego funkcjonariusza, z którym zszedł na dół, zielonego na twarzy i wymiotującego na trawę nieopodal latarni.
- Na dole jest pięć ciał, nie da się ich zidentyfikować, ale trzeba je tak czy siak uprzątnąć – powiedział do dwóch bladych jak ściana strażników i wyszedł na powietrze. Słońce wychylało się właśnie zza horyzontu, kiedy mężczyzna ruszał w stronę budzącego się miasta.

Front Zniewolenia Elfiego Ścierwa
Podziemie - Demo Paladyn
Sent ver 0.73 official beta