Autor Wątek: Pamiętnik zapijaczonego kurdupla  (Przeczytany 2660 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Master of Gorzała

  • Wiadomości: 3100
  • Lewacki głos na Twoim forum
Pamiętnik zapijaczonego kurdupla
« dnia: Sierpień 19, 2013, 21:13:02 pm »
Oto pamiętnik z dawnych lat, wtedy nie było Tawerny, ale też nie było burdelu, w przenośni i dosłownie...

 Dzień pierwszy...

 Zacząłem wymyślać koncepcje tego pamiętnika w celi. Nie mogłem pisać od razu, bo, primo, było ciemno, secundo, nie było, czym pisać i na czym, tertio, zwyczajnie dopadło mnie lenistwo objawiane chęcią wypicia czegoś mocnego, im procentów więcej, tym lepiej. Pewnie, drogi pamiętniczku [dziwnie się czuje pisząc do kilku kartek papieru a tak naprawdę sam do siebie], zastanawiasz się jak trafiłem do ciemnego, zimnego i wilgotnego lochu? Jak zwykle to bywa, głupota i ciekawość wzięła gorę nad rozsądkiem i trzeźwością umysłu, a z tym drugim, musze przyznać, mam pewne problemy. Wracając do meritum, otóż wiedziony ciekawością, chęcią zysku, sławy i mocnego alkoholu skusiły mnie opowieści o Podziemiu Beliara. Miejscu wódą płynącym gdzie non stop się pije, i zabija co tylko się żywnie podoba. Kusząca propozycja, nie powiem. Zwłaszcza, że moja niechęć do elfów objawia się rządzą krwi spiczastouszych. Pewnie widzieliście te ulotki? Nie, nie z butelek po Gorzale ale te w których stał Poszukiwacz z wyciągnięta ręka i napisem "Dołącz do Ciemnej Strony". Oczywiście widać teraz na waszych ustach uśmiech, nie dziwię się. Hasło jest jednym z głupszych które widziałem ale... Jak się jest pijanym, nie myśli się. Wyruszyłem tam gdzie ulotka wskazywała drogę, błądziłem po terenach niezbyt dobrze mi znanych. Wszędzie pełno wisielców. Niestety, już wyczyszczonych do białych kości więc trudno było rozpoznać czy to elfy czy ludzie. W pewnym momencie zauważyłem szkielet nieszczęśnika stosunkowo mały, można by rzec Krasnoludzki, jednak po bliższych oględzinach okazał się szkieletem Niziołka, po czym poznałem? Nie chcecie wiedzieć. Uwierzcie staremu Krasnalowi, nie chcecie... Podążałem dalej za wskazówkami. Im głębiej na tereny Beliara, tym wisielców było więcej. Parę razy natrafiłem na patrole orków które musiałem skrzętnie omijać z racji tego, że bez alkoholu kiepsko mi się walczy.

Gdy dotarłem do wrót Podziemia moim oczom ukazał się widok iście... Osobliwy. Tak osławiane w swej tajemniczości "drzwi do królestwa Beliara" okazały się być dziwnie małą furtką z przekrzywioną tabliczką, która z uporem maniaka trzymała się na ostatnim gwoździu. Napis na wywieszce brzmiał: "Podziemie, wstęp wzbroniony, chyba że chcesz się zaciągnąć". Tę chwilę pominę, bo jak się okazało, ktoś robił sobie żarty i to naprawdę był schowek na miotły. Do dziś dzień głowię się nad tym, po co komu w Podziemiu miotły? Nie śmiałem pytać wyższych rangą, zawsze to jakiś strach, że wyśmieją i wyślą na poszukiwania nowych panienek do swych miłosnych igraszek. Kontynuując. Gdy trafiłem wreszcie we właściwe wrota, moje oczy mało nie wyskoczyły z orbit. Oto przede mną stała wielka brama kuta z czarnej stali niewiadomego mi pochodzenia. Gdy dotykało się jej, można było poczuć cały ból, strach i cierpienie zgromadzone w tym miejscu. Oczywiście nijak miały się do potężnego kaca, którego zaliczałem co ranek, ale jednak wrażenie robiło. Teraz już wiem, czemu tu Elfy nie zaglądają. Zwyczajnie ich zwieracze nie wytrzymałyby takiego ciśnienia i mówiąc dosłownie, ich gacie byłyby pełne. Nie licząc Mrocznych Elfów, one podobno mają lepsze żołądki, chociaż kto ich tam wie? Jak dla mnie spiczastouszy to spiczasouszy i basta. Kontynuując, w bramie "powitało" mnie dwóch strażników w zbrojach z pełnej płyty, ale bez hełmów. Zapewne po to by eksponować diabelsko ostre jak na człowieka zęby. Gdy pokazałem ulotkę, uśmiechnęli się dziko i otworzyli wrota wpychając mnie do środka, zostawiając na pastwę ciemności. Oczywiście, mnie, jako Krasnoludowi nie robiło to różnicy, wypiąłem klatę i ruszyłem mężnie w stronę następnych drzwi gdzie czekali na mnie inni Beliarowcy. Ci byli już mniej mili, najpierw przystawili mi broń do gardła, a potem, gdy pokazałem znowu ulotkę, wzięli za fraki, zabrali torbę podróżną z zachomikowaną Gorzałą i wrzucili do cuchnącego lochu, o którym pisałem na początku. Mówili coś o kapitule, Wielkim Czarnym Mistrzu i takie tam bzdury jednak nie słyszałem ich z byt dobrze. Pewnie, dlatego ze wrzeszczałem i kląłem jak szewc, by oddali mi torbę. W zamian rzucono we mnie butem, jednak nad głową. Kwestia mojej zwinności. No chyba, że wcześniej nie mieli do czynienia z kimś o wzroście Krasnoluda. Przesiedziałem w tym "padole rozpaczy" długo. Naprawdę długo. Sam nie wiem ile, ale wydawało się, jak zwykle, niczym wieczność. W pewnym momencie, gdy nuda osiągnęła swoje apogeum i chciałem zacząć skrobać linie na ścianie by zacząć w kółko i krzyżyk z niewidzialnym przeciwnikiem grać, do "mojego" lochu wpadło dwóch Beliarowców. Jeden z nich, ku mej zgrozie okazał się być chodzącą mątwą na dwóch nogach! I do tego jakąś zgniłą! Jego białe oczy wydawały się być uradowane widząc nowego, którego można, co najmniej bezczelnie traktować. Gdyby mógł się uśmiechnąć, pewnie by to zrobił! Ba! Robiłby to nad wyraz często, ale żaden z Jego "uśmiechów" nie byłby podobny do szczerego uśmiechu, a wydawałby się zimny niczym kawałek lodu w... Nieważne. Drugim był dosyć wysoki człowiek z ciemnymi włosami i równie ciemnymi oczami, w których nie sposób było dojrzeć cokolwiek oprócz strachu, bólu i innych tego typu przyjemnych odczuć. Na oko wyglądał jak jakiś złodziej, który za sakiewkę z paroma sztukami złota obciąłby głowę. Gdy chciałem się rzucić na tego drugiego, Alhoon [czyli jak potem poinformowano mnie, ta rozpadająca się mątwa] podniósł do góry swój kostur i wybulgotał coś spośród swych macek, które wyrastały mu z dolnej części twarzy. Nagle moje ciało zdrętwiało i upadłem na schody. "Co do cholery?" - Pomyślałem - "nawet moja Gorzała tak nie zwala z nóg". Wzięto mnie na górę, prowadzono wilgotnymi i dosyć niskimi korytarzami lochów. Potem znowu schody, długi i kręte, zapewne stworzone tak by uniemożliwić więźniom ewentualną ucieczkę. Na ich końcu zobaczyłem wreszcie Siedzibę Podziemia w całej okazałości.

Czerwone dywany ozdabiały czarną posadzkę zbudowaną z jakiegoś gładkiego kamienia, zapewne z marmuru wzmacnianego magicznie. Ściany były udekorowane freskami naściennymi przedstawiające triumfy zakonu Beliara nad resztą. Natomiast sufit tonął w mroku i tylko wysoko zawieszone żyrandole z kości dawały punkt zaczepny wzroku, który nie błądził po suficie niczym ja po pustkowiach. Mój zachwyt nie trwał długo, ponieważ oto stanąłem przed wielkimi drzwiami, w które Alhoon zapukał swym kosturem. Wrota otwarły się ukazując przewspaniałą salę z rzędami gobelinów na ścianach i dwoma tronami na końcu długiego pomieszczenia. Siedzieli na nich, niechybnie, Wielki Czarny Mistrz zwany Melkiem i Czarny Mistrz zwany Zgredkiem. Pierwszy z nich, człowiek w czarnej zbroi z dwuręcznym mieczem w dłoni otoczony dziwnymi, ciemnymi postaciami. Natomiast drugi, najwidoczniej częściej parający się magią niż mieczem, miał na sobie czarną szatę, lecz jego oblicze nie było tak surowe jak zwierzchnika. Gdy doszliśmy wraz z dwoma strażnikami do tronów, dostałem kosturem po nogach, co zmusiło mnie do ugięcia się przed nimi. Beliarowcy tylko skinęli z szacunkiem głowami i stanęli za mną. Długą minutę ciszy przerwał WCM.
 -, Kim jesteś i w jakim celu przybyłeś do Siedziby Mroku? - Spytał wolno i wyraźnie.
 - Nazywam się MoG, jestem Krasnoludem - odparłem dumnie podnosząc głowę jednak została mi ona zniżona uderzeniem z tyłu głowicą sztyletu - a jestem tu z powodu tych ulotek - i pokazałem wymięty pergamin o rekrutacji do Podziemia.
 - No dobrze - odparł CM, spokojniej i luźniej - a czemu chcesz się do nas przyłączyć? - Spytał i zaczął się bawić kulą ognia w rękach.
 - No... - zająknąłem się i przełknąłem ślinę - tam jest napisane – pokazałem znów ulotkę - coś o skarbach, sławie i wyżynaniu wszystkiego, co dobre – odparłem. Moja wypowiedź została skwitowana śmiechem czterech Beliarowców.
 - No to dałeś się wrobić kretynie - rzekł surowo Zgredek - u nas tego nie znajdziesz, ech... że też są tacy idioci, którzy dają się nabrać na coś takiego... Do lochu z nim.
 W tym momencie znowu spętano mnie zaklęciem jednak moja złość wzięła górą gdyż wyzwoliłem się z czaru i już chciałem wymierzyć sierpowego Czarnemu Mistrzowi, gdy jednym ruchem dłoni całkowicie mnie sparaliżował. Tym razem nie mogłem nawet poruszyć powieką.
 - Silny, silny... - Odparł w zamyśleniu mag - co o nim myślisz Melku? Dać mu szanse? Przyda się nam taki ktoś od brudnej roboty, co nie zadaje pytań.
 Melek tylko skinął głową i ruszył ręką, wnet zostałem przyobleczony w czarną szatę Nowicjusza i wyzwolony z zaklęcia.
 - Z uwagi na twoją siłę, zostajesz, ale miej się na baczności, jeden twój fałszywy ruch i skończysz nabity na pal... Zabrać go - powiedział Wielki Czarny Mistrz.
 Odprowadzono mnie do mojej komnaty, całkiem ładnie urządzona, nawet było łóżko i biurko do zapisywania pergaminów gdzie potem zapisywałem te słowa.
 - To twoja kwatera - powiedział Złodziejaszek - jutro wstań wcześniej inaczej ukrócimy cię o głowę a dopiero wtedy nabijemy na pal - i zaśmiał się piskliwym głosem - Acha, warto byś poznał nasze imiona, ten Alhoon to Dunger a ja jestem Kasen. Jeśli chcesz rady, mnie znajdziesz najczęściej w stajni, a Dungera w bibliotece lub w sali alchemicznej. To tyle. - Rzekł i zamknął drzwi.
 "To tyle" - pomyślałem i walnąłem się na łóżko. Pewnie czeka mnie jutro trochę roboty...

 Dzień drugi...

 Z rana do mojego pokoju wpadł Nowicjusz z kuszą na plecach i mieczem bojowym przy pasie. W ręku trzymał filiżankę herbaty.
 - Wstawaj, dziś twój pierwszy dzień, co? No to będzie zabawnie - pociągnął łyk herbaty i zaśmiał się.
 Wygramoliłem się z barłogu i szybko ubrałem w skórzany pancerz i szatę Nowicjusza, po czym poszedłem za moim "budzikiem”, którego imię zwie się...
 - Ragnus, nazywaj mnie Ragnus po prostu - powiedział kontynuując chód.
 Wreszcie doszliśmy do drewnianych drzwi, zza których dochodziły wrzaski, jęki oraz lamenty.
 - To sala tortur - odparł spokojnie Herbaciarz, po czym wszedł kopiąc drzwi. Niepewnie podążyłem za nim, a mym oczom ukazały się rzędy narzędzi tortur, od kół do łamania po...
 - Co to jest? - Spytałem widząc jak jednemu z nieszczęśników podpalano umiejscowiono pod pachy pochodnie, wcześniej wiążąc w "kozła".
 - Strappado - rzekł Ragnus i uśmiechnął się szelmowsko. Większość tortur czynili starsi rangą niekiedy dopuszczając Nowicjuszy do tego czynu. Gdy ofiara umierała za szybko w skutek błędu, bądź też gdy w przypływie emocji któryś z „nowych” podrzynał gardło więźniowi, zwierzchnicy walili w gębę, w żołądek ew. po głowie aż do utraty przytomności. Gdy podeszliśmy do jednego ze stołów, na którym leżał Wysoki Elf, "zaprosił mnie" ubrany w czarną niczym noc zbroje wojownik z dwuręcznym mieczem na plecach. 
 - Jestem Pan Smoków Kaim - rzekł - jesteś nowy zapewne, bo wcześniej cię nie widziałem. To twój pierwszy test. To Królewski Elf, Emisariusz z prośbą o pokój. Niestety jego prośba została "odrzucona" - powiedział i zachichotał - masz za zadanie sprawić, by zaczął mówić o słabych punktach Królewskiej Stolicy. Zostawiam tobie jak to ma być zrobione.
 Lekko trzęsąc się podszedłem do stołu gdzie leżał przykuty elf. Na widok jego uszu serce zaczęło mi mocniej bić a ręce przestały drżeć. Ogarnęła mną furia, już miałem sięgnąć po topór i ściąć jego łeb, ale wizja nieciekawej śmierci odwlekła mnie od tego.
- Posłuchaj - powiedziałem do szpiczastouszego - masz szansę zginąć szybko i bezboleśnie, JEŚLI powiesz o słabych punktach stolicy, gwarantuje ci to.
 - A pocałuj mnie w d**** kurduplu! - Wrzasnął i splunął mi w twarz. Poczułem jak krew przypływa mi do głowy i ogarnęła mnie znowu furia. Także tym razem ostudzona. "Spokojnie, spokojnie, spokojnie" - mówiłem sobie, po czym ponowiłem próbę przesłuchania. Podszedłem do jednego z stołu z narzędziami i wyciągnął obcążki, uśmiechnąłem się szelmowsko i ponownie zacząłem konwersacje.
 - Masz ładne uszy - stwierdziłem - głupio byłoby je stracić w bólu i mękach, prawda? - Pokazałem obcążki, a blednięcie Elfa sprawiło, że poczułem się jeszcze lepiej
 - To jak? Współpracujesz czy nie?
 Ku mojemu zdziwieniu Emisariuszowi znowu wróciły normalne kolory i wywrzeszczał.
 - NIE TY IRYTUJĄCY KURDUPLU! A ŻEBY CIĘ GNOMY CHĘDOŻYŁY! - i splunął mi pod stopy. Tego było już za wiele dla mnie, chwyciłem pewnie za obcążki i obciąłem jedno ucho, wrzask słychać było w całej sali, mimo że reszta więźniów też krzyczała. Wszyscy, nawet torturowani, spojrzeli w moją stronę, a ja znowu zabrałem się do obcinania. Ponownie wrzask dało się słyszeć, tym razem jeszcze głośniej. Krew spływała na posadzkę, a ja z zadowoleniem popatrzyłem na skróconego o uszy elfa.
 - Powiem wszystko, błagam, tylko mnie dobijcie, błagam! - Wrzeszczał jak opętany więzień, ale mnie było mało, stanowczo za mało, chwyciłem mocniej za szczypce i wbiłem mu je w krtań, ku zdziwieniu mojego przełożonego Pana Smoków. Wyciągnąłem narzędzie i wbiłem w żołądek. Czerwona posoka chlusnęła mi na szatę a ja znowu dźgnąłem tym razem w mostek. Szczypce zaklinowały się a ja z zadowoleniem patrzyłem na konające ścierwo.
 - Masz przechlapane - stwierdził nieopodal raczący się spokojnie herbatką Ragnus. Wtedy zobaczyłem także Kaima. Z miny wywnioskowałem, że nie był zadowolony. Zrobiło się nieprzyjemnie...
 - TY KRETYNI! IMBECYLU! WŁAŚNIE MIAŁ ZACZĄĆ MÓWIĆ! TY IDOTO! - Wrzeszczał i zaczął mnie okładać po twarzy, po głowie i po żołądku. Wreszcie upadłem na posadzkę w konwulsjach, niezdolny nawet do poruszenia ręką, straciłem przytomność...

 Dzień trzeci...

 Obudziłem się w wielkiej sali z rzędami łóżek. Wszędzie słychać było pojękiwania.
 - Zapewne to lazaret - mruknąłem i znowu zasnąłem zmęczony.
 Obudzono mnie dosyć brutalnie, zwalając z łóżka kopniakiem. Jęknąłem z bólu. Moim "budzikiem" okazał się być znowu herbaciarz Ragnus.
 - Wstawaj, idziemy na ćwiczenia - odrzekł i popił herbatą z eleganckiej filiżanki - ruchy! Kaim nie będzie czekał!
 - Kaim - powtórzyłem sobie w myślach - właśnie, co wydarzyło się wczoraj?
 Ragnus zachichotał.
 - Niezła rozróba - stwierdził - przed dobiciem cię, pięciu naszych musiało powstrzymywać Pana Smoków. Możesz dziękować Beliarowi, że akurat był dosyć osłabiony po ostatniej nocy w Królestwie.
 - Co on tam robił?
 Nowicjusz ponownie zaśmiał się pod nosem.
 - Podobno ma tam panienkę, ale radziłbym ci tego nie ogłaszać wszem i wobec - powiedział idąc dalej. Mijaliśmy chorych na łóżkach oraz paru magów, którzy uwijali się niczym w ukropie.
 - Myślałem, że dobijacie rannych kamratów, a nie ich ratujecie? Okazujecie im, tzn. nam łaskę? - Spytałem zdziwiony.
 - Ach, to nie są ranni w boju, najczęściej są to skacowani członkowie naszego zakonu lub, tak jak ty, pobici w bójkach.
 Po dziesięciu minutach doszliśmy na wielki dziedziniec pod ciemnym niebem gdzie, Beliarowcy ćwiczyli walkę, zarówno bronią białą jak i magią. Słychać było rzucane kule ognia, szczęk stali oraz wrzaski starszych rangą.
 - Dobra, zostawiam cię tu pod okiem Rafixa, Czarnego Rycerza - powiedział Ragnus - mam trochę roboty w sali alchemicznej, poszukujemy nowego alkohol... Tzn. wzmacniacza siły dla naszych ludzi.
 - Alkoholu? - Spytałem i zaraz przed oczyma stanęła mi butelka mojej Gorzałki - a właśnie, gdy przybyłem tu, miałem w torbie pewien trunek, wiesz, co z nim się stało?
 - Chodzi o tą cholernie mocną wódę? Nie wiem, kto ją stworzył, ale daje po wątrobie, chociaż w smaku trochę podła - przyznał herbaciarz i skrzywił się
 - Tak się składa ze ja ją stworzyłem, przyda się wam na coś to?
 - Ty?! – Wytrzeszczył oczy Nowicjusz - to świetnie, pomógłbyś nam w badaniach? Ale nie dzisiaj, może jutro, dobra?
 - No dobra - stwierdziłem niechętnie na myśl o tym ze muszę zdradzać swój sekret - to na razie.
 - A tak, idę już, trzymaj się - powiedział i odszedł w stronę Siedziby. Zostałem sam na sam z potężnym mężczyzną w czarnej zbroi zdobionej pięknymi runami, ale bez hełmu. Na plecach miał dwuręczny miecz. Uśmiechnął się szelmowsko a ja poczułem ciarki na plecach. Przełknąłem ślinę.
 - No to zaczynamy. Umieszczę cię w parze z innym Nowicjuszem. Myślę, że Pogromca się nada. Pogromca, chodź no tu - wrzasnął na innego Beliarowca. Podszedł do mnie człowiek w czarnym płaszczu z kapturem - macie stoczyć teraz sparring, dalej zaczynać!
 Pogromca Błon, bo tak brzmiał pełen przydomek Nowicjusza, wyszarpnął z pochwy na plecach dwuręczny miecz natomiast ja sięgnąłem po swój topór z tyłu.
 -ZACZYNAĆ! NA, CO CZEKACIE BARANY?! - Wywrzeszczał, Rafix a w tym samym czasie pogromca zaszarżował tnąc z góry na dół. Ledwo, co uchylając się wyprowadziłem poziome cięcie w bok jednak było ono za krótkie, więc topór nie sięgnął celu. Zostałem, podhaczony przez zwinniejszego Nowicjusza i zwaliłem się na murowaną posadzkę. Do gardła przystawiono mi ostrze miecza. Czarny Rycerz tylko popatrzył na leżącego mnie oraz na Pogromcę, splunął i zaklął.
 - Cholera, co za kretynów nam teraz przysyłają z góry – rzekł, a Nowicjusz schował miecz - możesz się oddalić - powiedział do zwycięzcy - natomiast ty - rzekł do mnie - cóż, widzę ze to będzie orka na ugorze, chodź za mną.
 Wstałem, otrzepałem się z kurzu i podążyłem za tymczasowym mentorem. Doszliśmy wreszcie do pola gdzie Beliarowcy staczali sparingi z słabo uzbrojonymi i marnymi przeciwnikami.
 - To jeńcy wojenni - powiedział Rafix wyprzedzając pytanie - jako że są ze straży miejskiej posiadają jakieś umiejętności bojowe, dlatego świetnie się sprawiają jako marionetki do ćwiczeń, tyle, że żywe. Niestety - ciągnął dalej - nie możemy ich zabijać, bo mamy, krótko mówiąc, deficyt, więc musisz uważać. Jeśli zabiją ciebie, cóż... Mówi się pech.
 Wyciągnąłem topór i miałem zamiar podejść do jednej z klatek gdzie siedzieli więźniowie, gdy złapano mnie za ramię.
 - Możesz schować swój topór, weź to - i podał mi miecz jednoręczny - zobaczymy jak sobie radzisz z czymś takim.
 Przełknąłem ślinę i uwolniłem więźnia, który zaszarżował na mnie, w ręku miał tarczę i miecz jednoręczny oraz zacięty wyraz twarzy. Ubrany był w zwykłe łachmany. Zadawał ciosy dosyć chaotycznie, raz z lewej, raz z prawej, to znowu z góry, więc parowanie tych ataków do najtrudniejszych nie należało aczkolwiek parę razy jego ostrze śmignęło mi koło twarzy. Wreszcie, gdy odsłonił się wyprowadziłem atak i ciąłem wzdłuż brzucha. Przeciwnik upadł a ja zadowolony z siebie popatrzyłem w dół i rzekłem:
 - Spokojnie, ciąłem tępą stroną miecza – jednak gdy zobaczyłem wypływającą krew z jego trzewi zrobiło mi się dosyć głupio. Popatrzyłem na me ostrze - było skąpane w posoce - o przepraszam, miecz obusieczny.
 Właśnie podbiegł do mnie Rafix, gdy zobaczył martwego więźnia zrobił się czerwony jak burak. Wyszarpnął mi miecz z ręki i przywalił w nos rękojeścią. W pewnym momencie zobaczyłem gwiazdy i straciłem przytomność. Ostatnią rzecz, jaką pamiętam to ból od kopniaków Czarnego Rycerza. Pomyślałem "cholera, czemu mam takiego pecha?" i wtedy odpłynąłem w nicość...

 Dzień czwarty...

 Znowu obudziłem się w tzw. "szpitalu", tym razem Ragnus był już na posterunku, tj. popijał znowu herbatę, (co on z nią tak?) i siedział na moim łóżku. Złapałem się za głowę, ponieważ ból był okropny.
 - O kur... - zakląłem i złapałem się za łeb - co się wczoraj działo? Czuje się jak po jakiejś mocno nakrapianej imprezie.
 - No skoro masz na myśli wczoraj to... Zostałeś skopany przez Rafixa i to dosyć mocno, po cholerę zabijałeś tego niewolnika? Ech... - westchnął Nowicjusz i siorbnął z filiżanki - Dobra, masz dzisiaj w ramach "rehabilitacji" udać się ze mną do sali alchemicznej i pomóc w badaniach. Może tam się chociaż wykażesz - rzekł i wstał - dalej, dupe w troki i idziem wpieriot.
 - Że co? - spytałem słysząc dziwnie brzmiące słowa.
 - Nieważne - odparł Nowicjusz - chodź.
 Wstałem, ubrałem się i podążyłem za Ragnusem, który wyciągnął zielone jabłko i po drodze zajadał się nim, chrupiąc doniośle. Doszliśmy do stalowych drzwi, w które Ragnus zwyczajowo przywalił z buta. Mym oczom ukazały się rzędy stołów alchemicznych oraz magowie uwijający się tu i ówdzie. Dostrzegłem znajomego Alhoona, który co chwile wlewał coś, wylewał, wrzucał do kociołka itd.
 - Dobra, zostawiam cię tu i lecę, bo mam robotę.Masz pomóc Dungerowi, to ten mackogłowy. Zobaczymy się później, może wyskoczymy na panienki - zaśmiał się pod nosem - dobra, na razie!
 - Taa... Na razie - odrzekłem i usłyszałem zatrzaskiwane drzwi za mną... Podszedłem do nieumarłego Ithlida i powiedziałem mu, co i jak. Ten pokręcił głową i powiedział, ludzkim głosem, aczkolwiek trochę gardłowym i "bulgotliwym":
 - Dobra, poszukujemy nowego alkoholu coby dawał cholernego kopa, bo się chłopaki zrelaksować nie mogą po nawalaniu z Przypałami, zrozumiane? - Spytał retorycznie - Okej, dobra, słyszałem ze w twoich rzeczach był niezły alkohol i ze ty go wytwarzasz, to masz tu pergamin, spisuj recepturę a ja zajmę się wytworzeniem.
 Alhoon podał mi papier i pióro i wskazał stół, w dziesięć minut miał gotową recepturę, trochę to trwało, ponieważ dawno nie robiłem Gorzały. Wreszcie podałem kartkę Dungerowi, który przestudiował ją w wzrokiem, pobulgotał coś i rzekł znowu:
 - Dobra, wróć do swojej komnaty, przyślę kogoś po ciebie za jakiś czas żebyś tu przyszedł.
 - Po co mam wracać?
 - Chyba nie sadzisz, że będę to pił pierwszy? - spytał i odprawił mnie.
 Przeleżałem w swej komnacie, gapiąc się na pająki wiszące pod sufitem, ok. 4 godziny, gdy przyszedł posłaniec. Był nim Szkielet, który wyklekotał coś o "Mistrzu, który wzywa”, po czym rozsypał się. Cóż, zapewne chodziło o Dungera, wziąłem topór na plecy i wróciłem do Alchemika, który właśnie kończył miksturę. Gdy podszedłem do stołu podał mi kolbę i kazał napełnić ją trunkiem z kotła, który wyglądał i pachniał niczym Gorzała. Napełniłem buteleczkę i pociągnąłem zdrowy łyk. W głowie zakręciło mi się, znowu zobaczyłem gwiazdy, ostatkiem sił spytałem:
 - Chyba nie dodałeś tam nic?
 - Dodałem trochę więcej cukru, bo smak miała podły twój Gorzała wcześniejsza...
 - Cholera - dodałem i padłem jak długi...

 Dzień Piąty...

 Tym razem obudziłem się w swojej komnacie, widocznie nie wymagałem zbyt dużej pomocy lekarskiej. Głowa nawalała mnie niemiłosiernie, na dodatek ten mega kac... Zakląłem siarczyście i wstałem z łóżka, rozciągnąłem się i nalałem sobie trochę wody z dzbanka. Wypiłem duszkiem, potem następny kubek i tak jeszcze z trzy razy. Na jakaś godzinę mam spokój z piciem, gorzej z toaletą. Cholernie zachciało mi się tzw. "lać". Wybiegłem na korytarz, ale nie spotkałem żywej duszy by zapytać się o wychodek. Wcześniej nie było mi to potrzebne za bardzo, bo nie piłem zbyt dużo. Trafiłem na dziedziniec gdzie z rana był tylko Pogromca i Rafix wrzeszczący na Nowicjusza. Podbiegłem do Czarnego Rycerza z zamiarem zapytania się o ustęp, ale ten wcisnął mi tylko miecz w łapę i kazał walczyć. "Cholera, w tym tempie pęknie mi pęcherz", pomyślałem i juz chciałem się poddać, gdy Rafix wrzasnął:
 - JAK TYM RAZEM DOSTANIESZ W DUPE, TO JESTEŚ MARTWY!
 Ta motywacja dała mi trochę siły i powstrzymała ucisk pęcherza, zaatakowałem i postawiłem wszystko na jeden cios, wyprowadziłem atak z boku tak by Pogromca odsłonił drugi bok, w który uderzyłem z pięści, dzisiaj nie nosił zbroi, najwidoczniej była konserwowana. Natrafiłem na miękką tkankę, a mój przeciwnik osunął się na ziemię. Przystawiłem mu na sekundę miecz do gardła, po czym wyrzuciłem ostrze i pobiegłem dalej. Natrafiłem na Dungera który zaczepił mnie i zaczał swą tyradę:
 - Trzeba było mi powiedzieć, że nie można dawać więcej cukru! Przez ciebie straciłem tylko czas i składniki! Teraz musze się tłumaczyć przed kapitułą! He? Że co? Kibel Ci potrzebny, HA! Nie wiem gdzie jest! Jestem nieumarłym Ithlidem, nie potrzebuje czegoś takiego! BUC! – wywrzeszczał i poszedł w swoją stronę. Zdesperowany zacząłem biegać po całej siedzibie, natrafiłem wreszcie na Ragnusa, który skierował mnie do właściwego miejsca. jednak jego Odpowiedź średnio mnie usatysfakcjonowała.
 - Na drugim końcu Siedziby, na lewo od twojej komnaty, jak mogłeś nie zauważyć? - spytał retorycznie z szelmowskim uśmiechem. Nie miałem czasu odpowiadać, trzymając się za krocze pobiegłem do wskazanych drzwi gdzie... Ustawiła się kolejka złożona z pięciu osób. Chcąc, nie chcąc, ustawiłem się w sznureczku i podskakując z nogi na nogę oraz trzymając się za krocze czekałem na swoją kolej. Cały czas unikałem wzroku wścibskich. Gdy przyszła moja kolej, wparowałem do środka potrącając jakiegoś Nowicjusza, rozpiąłem rozporek i... Krótko mówiąc, ulżyłem mojemu pęcherzowi. Stałem tak z dziesięć minut nie mogąc przestać, za drzwiami słychać było szmery oraz bluzgi w moją stroną. Wreszcie zasłyszałem też groźby, a ja nie mogłem skończyć "załatwiać się". Zrobiło się nieciekawie... Wreszcie, po bez mała, pół godziny, wyszedłem z wychodka a przede mną stała zgraja facetów, którzy rzucili się na mnie jak stado hien na mięso. Od jednego dostałem pod zebro, drugi przywalił z „baniaka" w głowę, trzeci podhaczył mnie i zaczął kopać. "Sympatycznie", pomyślałem i ujrzałem ciemność...

 Dzień szósty...

 Znowu "szpital", zacząłem się przyzwyczajać do tego pomieszczenia, wszak sypiam to więcej czasu niż w mojej komnacie. Jak zwykle, Ragnus był już ze mną, popijając herbatę.
 - Co ty cholera tak z tą herbatą? - Spytałem wreszcie
 - Co? Aaa... Jakoś tak, lubię pić herbatę. Chyba jestem uzależniony.
 - Chyba? - Spytałem i zacząłem się ubierać - co mamy dzisiaj w planie?
 - Hmm... W sumie to mamy dzisiaj dzień wolny, wyskakujemy z Dungerem i Kasenem do miasta schlać się. Idziesz? Przecież nie będziesz tu gnił. Nawet Kaim leci do Stolicy żeby sobie... No wiesz - pokręcił oczyma do góry - to jak?
 - No dobra - powiedziałem niechętnie, czułem, że coś złego się stanie, ale... "Złego cholera nie bierze" czy jakoś tak... Zdziwiło mnie, że zamiast wychodzić z Podziemia, wchodzimy głębiej.
 - Co jest? Nie wychodzimy?
 - Chyba nie sądzisz ze będziemy iść tyle piechotą? - Spytał drwiąco Dunger.
 - Nawet na mojej klaczy by to cholernie długo zajęło - powiedział Kasen.
 - Idziemy do teleportu oczywiście - powiedział Ragnus i schodził dalej po schodach.
 Wreszcie dotarliśmy na miejsce, nie różnił się niczym szczególnym od tych, które widywałem... na obrazkach oczywiście. W każdym razie, po kolei wskoczyliśmy w, dla odmiany, fioletowe światło i zaraz byliśmy w całkowitej ciemności.
 - Gdzie my cholera jesteśmy? - Spytałem kamratów.
 - Cicho! - ochrzanił mnie Kasen - jesteśmy zaraz koło jednego z miast Królewskich, nie pamiętam nazwy, w każdym razie, chyba nie sądziłeś ze teleportujemy się od razu do miasta?
 - Droga wolna - wybulgotał Alhoon i otworzył klapę u góry. Zauważyłem ciemne niebo i gwiazdy.
 - To już tak późno jest? - Zdziwiłem się
 - Przecież w Siedzibie Podziemia nie ma jak odliczać dnia czy nocy, więc wstałeś juz wieczorem z łóżka, a nie rankiem - powiedział Ragnus.
 - Dobra, czas przywdziać coś odpowiedniejszego i normalny wygląd - stwierdził Dunger i pstryknął placami. Zaraz zmienił się w Mrocznego Elfa, w szacie maga natomiast nam zmienił ubranie na bardziej pasujące do zwykłych mieszczan niż sług Beliara.
 - To dla kamuflażu - powiedział tym razem czystym głosem - ciężko chodzić na panienki z moim wyglądem, sam rozumiesz – powiedział, a ja powstrzymywałem się przed rzuceniem mu się do gardła. Wszak elf to elf, mimo ze mroczny. Nadal tak samo perfidnie denerwujący. Weszliśmy przez główną bramę i odszukaliśmy tawernę. Przybytek wyglądał nad wyraz skromnie, ale podobno szczycił się najlepszym piwem.
 - Się okaże - rzekłem do towarzyszy i pociągnąłem zdrowo z kufla, które przyniósł karczmarz. Następnie byłą druga kolejka, trzecia, czwarta itd. Po dziesiątej Dunger wstał i wyszedł chwiejnym krokiem. Miałem się go spytać, dokąd zmierza, gdy Ragnus popatrzył na mnie nieprzytomnym wzrokiem.
 - Zapomniałem Ci powiedzieć - wybełkotał - że Dunger ma tu swoją mroczną elfke do wiesz... Tych spraw - uśmiechnął się pijacko i czknął - BARMAN! DAWAJ JESZCZE 10 PIW NA MÓJ KOSZT! BYLE SZYBKO!
 Następne dziesięć kolejek poszło jeszcze szybciej, wtem ktoś złapał mnie za ramię i rzekł:
 - Nie masz tu, czego szukać, krasnalu - po czym splunął. Był to człowiek, zapewne kowal, co można było wywnioskować z ubioru i krzepy.
 - A żeby Cię pies chędożył amatorze! Nie masz żadnych szans w kowalstwie z mą rasą, człowieczyno - odparłem drwiąco. Rzemieślnik zrobił się niczym burak i przywalił mi pięścią w twarz, nie byłem mu dłużny, spadając ze stołka dostał kopniaka w brzuch, ostatkiem sił gwizdnął. Do karczmy wpadło jeszcze pięciu ludzi i rzuciło się na nas.
 - Dwóch na głowę - odrzekł ucieszony Kasen i rozwalił stojącą nieopodal butelkę tak, by powstała z niej najbardziej śmiercionośna broń w bójkach tawernianych, tzw. "tulipan". Doskoczył do jednego i ciał w poprze, człowieczyna złapał się za twarz, z której sikała krew. W tym samym czasie Ragnus złapał za krzesło i przywalił drugiemu, słychać było głuchy trzask łamiącej się kości potylicznej.
 - Ups, chyba przesądziłem - stwierdził i zachichotał.
 Natomiast ja przywalił z główki w klatę jednego, a kowala, który juz wstał znokautowałem rzutem kuflem. Moi kamraci też nieźle sobie poradzili, Kasen wbił drugiemu oponentowi tulipana w żołądek, natomiast Ragnus powalił swego wroga lewym sierpowym, a poprawił z kolanka w żołądek. Właśnie zbiegała się Straż Miejska, gdy wpadł Dunger i wywrzeszczał:
 - Co wy do cholery wyprawiacie? A z resztą, nieważne, wracamy zanim coś się stanie i nas złapią, wszak z dwunastoma na raz sobie nie poradzimy - powiedział i pstryknął placami tym samym powracając do dawnej postaci i przywracając nam ubrania. Złapał pewniej za swój kostur, przywalił w nią podłogę i wybulgotał coś. Zobaczyłem tylko fioletowy błysk i... Na tym się skończyło...

 Dzień siódmy...

 Obudziłem się na kacu z rozpalonym czołem. Ledwo wstając, dostałem się do stołu z dzbanem wody. Nalałem sobie kubek, a potem piłem już bez niego. Gdy opróżniłem naczynie wyszedłem do ustępu, na szczęście nie było kolejki, więc zrobiłem co trzeba dosyć szybko jak na mnie, bo tylko w pięć minut. Wróciłem do pokoju i padłem na łóżko.

 ***

 Obudziłem się kilka godzin później, wstałem, kac zmalał, głowa przestała boleć a chodzące pająki przestały tupać niemiłosiernie. Wstałem, przeciągnąłem się. Wtedy wpadł Ragnus obwieszczając mi, co stało się wczoraj, a właściwie dzisiaj w nocy. Niestety, okazało się ze miałem chorendalnego pecha, ponieważ w ostatniej chwili dostałem kuflem w łeb od kowala, który zdążył się podnieść. Straciłem przytomność na dłużej, a cucić mnie nikt nie chciał, primo ponieważ byli zbyt pijani, secundo, że nie było jak, tertio, i tak byłoby to zbędne, bo położyłbym się znów spać. Jak się także okazało, o moich wyczynach było głośno już w Siedzibie a wieści o burdzie doszły do samej kapituły, które zarządziła śledztwo, w którym wyszło na jaw, że pobity kowal był jednym z tych, który wytwarzał miecze z magicznej rudy dla Paladynów. Od ostatniej nocy jednak, wszystkiego zapomniał, miał amnezje, co wielce ucieszyło Mistrzów i cholernie wkurzyło Przypałów.
 - Czyli jakby nie patrzeć, zostaliśmy "małymi bohaterami"? - spytałem
 - Można tak powiedzieć, całkiem nieźle jak na pierwszy tydzień młokosie, może jednak coś z ciebie będzie - rzekł Ragnus i wyszedł zostawiając mnie sam na sam ze sobą. A ja zabrałem się za pisanie tegoż pamiętnika, przez co zleciał mi cały dzień siódmy pobytu w Podziemiu. W między czasie przeszkodził mi tylko jeden szkielet z wieściami od Kapituły, że przeszedłem pomyślnie okres próbny itd. itp.

 A potem było jeszcze zabawniej, ale to już inna historia...
Front Zniewolenia Elfiego Ścierwa
Podziemie - Demo Paladyn
Sent ver 0.73 official beta