Moim zdaniem problemem z "zarazą" leży w postępowaniu ludzi i rządzących. Ludzi, ponieważ nie potrafią zachowywać się racjonalnie, a rządzących, bo mówią to, co im wygodne w danym momencie, a nie jak jest naprawdę.
Osobiście wyróżniłbym trzy typy ludzi i ich zachowania w kwestii zarazy:
1) Wszystko jest dobrze, więc żyjmy normalnie.
2) Jest zaraza, trzeba się bać, więc nie wychodźmy najlepiej z domu.
3) Jest pandemia, więc musimy dbać o swoje i cudze zdrowie, trzymając się pewnych ograniczeń.
Osobiście wyznaję podejście ostatnie. Problem w tym, że o ile nie popieram "jest zaraza, więc siedźmy w domu", bo sam tak praktycznie siedziałem przez dwa miesiące i dostawałem kręćka, to rozumiem takich ludzi, szczególnie że wielu innych wyznaje "wszystko jest dobrze" i potem są problemy. Od obecnie rządzących słyszymy "jest dobrze, żyjmy normalnie, bo gospodanka nasza musi być potęgą, organizujmy wesela". A dzisiaj słucham w telewizji o tym, że w jakimś regionie w Polsce do tej pory nie było koronawirusa, a po zorganizowaniu trzech wesel w tamtej okolicy, jest nagle sporo potwierdzonych przypadków i jeszcze więcej osób na kwarantannie. A potem "jest zaraza" mówią do siebie, że mieli rację, więc się barykadują jeszcze bardziej.
I niestety tak to będzie wyglądać dalej, bo wciąż widzę ludzi, którzy w pociągu, czy w autobusie nie noszą maseczki, a przy tym normalnie gadają, wypuszczając masę kropel śliny w powietrze.
A postępowanie rządzących jeszcze bardziej utrudnia cokolwiek, ponieważ mówią to co jest im wygodne. Kiedy to się wszystko zaczynało, a nawet dwa miesiące później, gadali że maseczki w niczym nie pomagają, aby później szczekać, że maseczki to nasz ratunek. To samo z zakazem wychodzenia z domu, gdzie nawet dziecko z psem nie mogło wyjść na spacer wokół osiedla... A teraz, że są wybory, to "jest wszystko dobrze, jesteśmy bezpieczni", chociaż liczba wykrywanych przypadków wciąż jest spora.
Swoją drogą najbardziej mnie rozwalił jeden przypadek, gdy w czerwcu jechałem autobusem. Dwie baby (bo innym terminem nie nazwę) jechały autobusem. Niby miały maseczki, ale nie zakrywały im one nosów, a buzie to potem też nie. Ogólnie same bzdety gadały, jak to zwykle. Jednak w końcu jedna mówi, mając jeszcze maseczkę na samych ustach "Proszę pani, ja na nos nie zakładam, bo ja mam astmę, więc nie mogę w tym oddychać". I teraz są dwie możliwości. Pierwsza, to kobieta faktycznie ma astmę i jest idiotką, bo nie zna przepisów, ani się o przepisy nie pytała. Druga, kłamie w żywe oczy. Osobiście obstawiam to drugie, bo osoby chore na jakieś schorzenia, pierwsze pytają "a co z nami?". Według przepisów, osoby z problemami z oddychaniem, w tym z astmą są zwolnione z obowiązku noszenia maseczek. Zatem nie ma tu sytuacji "mam astmę, więc odsłonię sobie nos, a zakryję tylko usta"...