Miasto już od kilku godzin było ogarnięte nieprzeniknionymi ciemnościami. Całun mroku opadł na wszystkie domy i ścieżki w akompaniamencie mgły tak ciężkiej, że można by ją pokroić nożem i zapakować do torby na pamiątkę. Każdy, kto chciałby się o tej porze poruszać po mieście musiałby znać je na pamięć, bo nawet lampy uliczne nie tyle oświetlały drogę, co wiszącą w powietrzu mgłę. Kilka minut wcześniej dzwonnica miejska obwieściła, że minęła trzecia w nocy, co było chyba tylko uprzejmością wobec ciemności, bo nikt inny nie mógłby o tej porze tego usłyszeć. Sama ciemność była z tego nawet zadowolona. Okazjonalne bicie dzwonu było jedyną rozrywką, na jaką mogła mieć nadzieję w wykonywanej przez siebie pracy. Czasami zdarzał się jakiś pijak, którego można było subtelnymi znakami pokierować tak, by wylądował twarzą w wypełnionym fekaliami rowie, co było zdecydowanie zabawniejsze od bicia dzwonu, ale ta noc zapowiadała się niestety na dość nudną. A przynajmniej dopóki ulicą nie przemknął jakiś człowiek, pędzący tak szybko, że dla przeciętnego obserwatora byłby tylko rozmazanym kształtem. Chyba dodali coś nowego do piwa, pomyślała ciemność. A gdy chwilę później z oddali zaczęły dochodzić odgłosy biegnących i krzyczących ludzi, z całej siły wymachujących dzwonkami, noc stała się nagle zdecydowanie bardziej pasjonująca.
Niestety, tylko ciemność była z tego faktu zadowolona. Postać, która dopiero co przemknęła obok niej zdecydowanie nie była kontent. Słyszała, jak tuż za nią biegnie grupa wkurzonych i uzbrojonych po zęby ludzi, a te dwie cechy połączone ze sobą nie zwiastowały niczego przyjemnego. Była też poirytowana tym faktem – wedle wszelkich prawideł, strażnicy nie mają prawa być tak zdeterminowanymi w swoim pościgu. Owszem, zdarzało się już kilka razy w życiu, że ta osoba była ścigana przez stróżów prawa, ale ten pościg z reguły kończył się za trzecim zakrętem w oprawie ciężkiego dyszenia i jęków zniechęcenia. Tym razem, za każdym kolejnym węgłem postać dostrzegała kolejne światła podręcznych lampionów i dźwięki uderzających o siebie dzwonków. Zaprawdę, zapał reprezentowany przez tych ludzi był niepokojący. Tajemnicza postać musiała szybko znaleźć jakieś wyjście, zanim zostanie na dobre zapędzona w kozi róg. Doszła do wniosku, że niegłupim rozwiązaniem byłoby wznieść się na wyższy poziom ucieczki.
- Collins, weźcie czterech ludzi i ruszajcie wzdłuż Stodólnej. Odetniemy jej drogę ucieczki bramą portową! – wykrzykiwał Egzekutor Dassanar. – Thaddeusie, razem z trzecią drużyną postawcie blokadę na skrzyżowaniu Żelaznej i 13 czerwca, stamtąd może próbować przedrzeć się do dzielnicy świątynnej!
- Jak wygląda sytuacja, Egzekutorze? – zawołał nadbiegający z naprzeciwka mężczyzna potężnej postury, z pozłacanym napierśnikiem, za którym ciągnęła się długa, błękitna szata ze srebrnymi obszyciami.
- Depczemy jej po piętach, Ekscelencjo, ale ciągle nam się wymyka. – Dassamar, po długim biegu i serii wydanych poleceń z trudem łapał oddech - Puściliśmy obławę z drugiej strony miasta, od placu targowego, więc powinniśmy ją dopaść jakoś w okolicach…
- Nie interesują mnie szczegóły – przerwał mu dostojnik – Jeśli się wam wymknie, to może pan być pewien, że zdam szczegółowy raport Kapitule, w którym odpowiednio podkreślę pańską niesubordynację.
- Z całym szacunkiem, Ekscelencjo, ale zdawało mi się, że łapanie apostatów to mimo wszystko praca Inkwizycji, a nie moja – odparł chłodno Dassanar, nie patrząc nawet na swojego rozmówcę, a na przebiegających obok czterech ludzi, niosących drewniane barykady, które na pierwszy rzut oka miałyby problem z zatrzymaniem drobnego pijaczka, a co dopiero maga-renegata.
- Ale jako członek Zakonu ma pan obowiązek dokładać wszelkich starań, by Inkwizytorzy mogli wykonywać swoją pracę. – rzekł dostojnik z poczuciem wyższości w głosie tak wyraźnym, że aż faktycznie wydawało się, jakby przybyło mu kilka centrymetrów.
- Aha, czyli Inkwizycja nie potrafi złapać jakiejś dziewuchy dopóki ktoś inny nie zagoni jej w ślepy zaułek, tak?
- Nie mam zamiaru zniżać się do pańskiego poziomu, Egzekutorze. - Inkwizytor rzucił Dassanarowi groźne spojrzenie, po czym chwycił za zwisający mu przy pasie buzdygan i razem z kilkoma żołnierzami ruszył w swoją stronę.
- Cholerny dupek… - mruknął pod nosem Szampierz, po czym skinął na jednego ze swoich ludzi. – Poruczniku!
- Tajest! – żołnierz stanął na baczność w sposób tak podręcznikowy, że nawet najtwardszy oficer musztry byłby wzruszony.
- Znajdźcie Egzekutora Dollana i dajcie mu znać, żeby razem ze swoimi ludźmi puścił nagonkę w dzielnicę rzemieślniczą. Niech przeszukają każdy zakamarek. Jeśli ta dziewczyna zaszyje się gdzieś między warsztatami to przez tydzień jej nie znajdziemy. – po tym, jak żołnierz zniknął w objęciach mroku, Dassanar zaczął uważnie przyglądać się okolicy. On i jego oddział stali na skrzyżowaniu głównych dróg w Reiven, prowadzących do ratusza, portu i twierdzy. Wszędzie dookoła słychać było krzyki, stukania dzwonków strażniczych i migające światła podręcznych lamp. – Gdybym ja uciekał przed takim pościgiem to wolałbym unikać podłoża, za dużo świateł które mogą mnie wykryć.
Wzrok Szampierza powędrował w górę i zatrzymał się na linii dachów. Znajdowali się w dzielnicy, gdzie zabudowa była dość gęsta, więc teoretycznie, przemieszczanie się po dachach nie byłoby takie trudne. W tym momencie do Dassanara podbiegł zdyszany strażnik miejski i zasalutował.
- Żołnierzu, wyślijcie drużynę specjalną na wyższy poziom. Możliwe, że uciekinierka porusza się…
- Za pozwoleniem, ja właśnie w tej sprawie, wasza łaskawość – wtrącił się strażnik – Ma pan rację, apostata ucieka dachami w kierunku cytadeli.
- Grupa zakonników? – zamyślił się Egzekutor – Ha, już ja chyba wiem co to za grupa zakonników…
------------------------------------------------------------------------------------------
- Piekło i szatani na ten cały pościg… - klął pod nosem Damian, z trudem przekładając nogę nad kominem jednego z dachów. W jednej ręce trzymał swoją wierną kuszę, a w drugiej równie wierną chustkę do wycierania potu z czoła. Swoich kompanów, którzy też brali udział w pościgu już nawet nie widział, a tylko słyszał. Wyprzedzili go i zostawili w tyle, a teraz krążyli gdzieś po okolicznych zabudowaniach w chaosie szukając uciekinierki.
- Gońcie z drugiej strony! – krzyknął do swoich sióstr Kassler, przeskakując między kolejnymi dachami i z trudem nie potykając się o swoją pikę. Bernadetta i Pola zgodnie kiwnęły głowami i odbiły w bok, by wyjść renegatowi naprzeciw. Wtajemniczona nieomal wpadła w przerwę między domami i chwilę jej zajęła, zanim wgramoliła się z powrotem na górę. Sam Kassler pędził tylko do przodu, mając szczerą nadzieję, że zmierza w dobrym kierunku. Uwagę zakonnika w pewnym momencie przykuło szczekanie psów gończych, a gdy rzucił okiem na ulicę w dole zobaczył grupę strażników w asyście ogarów, którzy gnali w tę samą stronę, co on. Gdy wzrokiem wrócił na swój poziom czekała go nielicha niespodzianka. Kobieta, którą ścigało całe miasto, stała na krawędzi dachu i patrzyła prosto na swojego prześladowcę.
- Ej, stać! –rozkazał Wtajemniczony, kierując pikę w jej stronę – W imieniu Kapituły Wielkiego Klasztoru aresztuję cię za apostazję i zdradę stanu!
- I za utrudnianie pracy dostojników zakonnych! – krzyknął z oddali Damian, sapiąc ciężko.
- Że co? – Kassler odwrócił lekko głowę, by zerknąć w pustkę, gdzie prawdopodobnie znajdował się Fechtmistrz. Jednak w tej samej chwili, tuż przed jego nosem przefrunął bełt z kuszy, który minął też uciekinierkę i poszybował w nieznane. Jednocześnie, poczuł jak ktoś wyrywa mu pikę w rąk, po czym usłyszał świst powietrza, nastąpił silny ból w potylicy i krótki lot w dół. Na szczęście, cały proces zakończył się nie głową na bruku, a jedynie z tyłkiem w rynsztoku (co nie tylko uratowało mu kręgosłup, ale też zapewniło dodatkową rozrywkę ciemności). Strażnicy, którzy biegli obok zatrzymali się, by wyciągnąć nieszczęsnego uzdrowiciela z płynących odchodów, a potem z grymasami na twarzach popędzili dalej.
- Hej, żyjesz? – krzyknęła z góry Pola, wychylając się lekko za krawędź dachu.
- Żyć żyję… - Kassler powąchał ostrożnie swoje szaty, po czym skrzywił się i zatkał nos – Ale najlepszy moment mojego życia toto nie jest. A gdzie apostatka?
- No właśnie w tym rzecz, że nie wiemy. Po tym, jak przyłożyła ci w głowę, machnęła kilka razy rękami w powietrzu i przeniosła się na dach po drugiej stronie ulicy.
- Czyli znowu szukamy wiatru w polu? – dołączyła się Barn, która kilkoma zgrabnymi susami zeszła na dół do swojego brata.
- Na to wychodzi. Chociaż ja na razie nikogo nie szukam, muszę iść się przebrać. – oznajmił Wtajemniczony, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył naprzód, obficie przeklinając.
- Hej, zaczekajcie na mnie! – zawołał Damian, powoli schodząc z dachu po drabinie. Ostatkiem sił doczłapał się do swoich towarzyszek, po czym przez kilka chwil próbował złapać oddech. – Trafiłem?
- Co? – zdziwiły się obie dziewczyny.
- Nie co, tylko kogo! – oburzył się Fechtmistrz. – Waliłem w źródło głosu Kasslera, bo tam też był ten babs, którego ścigamy, prawda?
- A nie pomyślałeś, bęcwale, że mogłeś trafić swojego kolegę? – zdziwiła się Barney.
- Wziąłem to pod uwagę, ale szybki bilans strat i zysków jednoznacznie sugerował naciskanie spustu – Damian uśmiechnął się szeroko, po czym zarzucił kuszę na plecy i odetchnął głęboko. – No, ale wygląda na to, że zgubiliśmy trop, więc zgodnie z regulaminem powinniśmy wrócić na swoje stanowiska patrolowe.
- Ale wiesz, że ta zasada tyczy się tylko funkcjonariuszy Straży Miejskiej? – zapytała Pola.
- W ramach czynności operacyjnych można zaadaptować pewne wzorce działania. – odparł Damian, po czym skinął im na pożegnanie i ruszył w kierunku, który można by uznać za „znany tylko jemu”, ale w rzeczywistości był on znany też wszystkim innym, a była to najbliższa gospoda.
- I co teraz robimy? – spytała elfka, gdy Damian już się odmeldował. – Mogła pójść wszędzie.
- Powinnyśmy znaleźć Dassanara – odparła Barn bez namysłu, co tylko poskutkowało delikatnym uśmieszkiem ze strony jej koleżanki.
- No dobra, jeśli masz okazję połączyć przyjemne z pożytecznym, to głupi by tylko nie skorzystał.
------------------------------------------------------------------------------------
Sztab generalny, tymczasowo urządzony w starym magazynie wieprzowiny, był niejako esencją całej przeprowadzanej właśnie operacji. Był niezorganizowany, pełen przypadkowych zderzeń, nikt nic nie wiedział i do tego śmierdziało spalenizną. Egzekutor Dassanar, jako głównodowodzący, siedział właśnie ze swoimi ludźmi przy stole, z którego nie udało się domyć resztek świńskiej krwi, a który obecnie służył za podkładkę pod mapę miasta. Jednocześnie, zastanawiał się, jakim cudem znowu dał się wpakować w taką kabałę.
- Czternastka zameldowała dziesięć minut temu, że poszukiwana użyła magii, by uciec przed pościgiem dwóch drużyn Straży Miejskiej – oznajmił jeden z oficerów stojących przed Dassanarem. – Kilku zakonników prowadziło też pogoń dachami obok skrzyżowania Gnojnej i Pomniejszych Manufaktur, ale po krótkiej walce renegat im się wymknął.
- Niech to demon! – oburzył się Egzekutor, waląc pięścią w stół – Za każdym razem, gdy już prawie ją mamy, wyślizguje nam się z rąk jak jakiś wąż!
- Nie mamy wsparcia magów, wasza łaskawość. Bezpośrednia pomoc Inkwizycji byłaby nadzwyczaj pomocna w walce z apostatami. – zauważył inny oficer.
- Myślicie, że nie wiem? Ale ci idioci z Inkwizycji czekają na gotowe, a potem będą pierwsi wypinać pierś do orderów. Zamiast tego, możemy…
- Wasza łaskawość! – wrzasnął jeden ze strażników, wpadając do pomieszczenia – Wiadomość od Egzekutora Dollana! On i siedemnasta drużyna specjalna przygwoździli uciekinierkę w gospodzie Uśmiechnięty Antałek, przy bramie Cytadeli.
- Ruszajmy! Nie ma chwili do stracenia! – rozkazał Szampierz, chwytając za miecz. Już po chwili cały oddział był na zewnątrz, jednak wtedy zakonnik uświadomił sobie znaczący problem logistyczny, przed jakim stanął ze swoimi ludźmi. – Eee, sierżancie? Jak daleko jest do bramy Cytadeli?
- Jakieś sześć przecznic. Wiadomość od Egzekutora… znaczy, Egzekutora Dollana do Egzekutora… znaczy, do waszej łaskawości Egzekutora…
- Na bogów, człowieku! Nie mów tego, co do rzeczy nie należy! – wściekł się Dassanar.
- No tak, znaczy, ta wiadomość przyszła tak szybko, bo Egzekutor był łaskaw nas powiadomić drogą gołębiową.
- O tej porze? Myślałem, że gołębie chyba nie latają po nocy – zdziwił się inny z oficerów.
- Boś głupi – skarcił go jego kompan – Oczywiście, że latają. Specjalnie wyszkolone gołębie z oddziałów do zadań kryzysowych.
- No nieważne, czyj to gołąb – uciął dyskusję dowódca – Musimy się tam jakoś dostać w miarę szybko, a na piechotę to zajmie z pół godziny!
- Moglibyśmy… - zaczął strażnik, gdy zza rogu wytoczył się wóz z ładunkiem kapusty. Woźnica zdawał się nie zauważać, że wokół trwa regularna akcja wojskowa, i ze spokojem wymalowanym na twarzy spokojnie jechał w kierunku placu targowego.
- Stać, w imieniu Zakonu! – rozkazał Dassanar, w mgnieniu oka dopadając do stanowiska kierowcy i uprzejmie, acz zdecydowanie wypraszając z niego właściciela. – Rekwiruję ten pojazd w celach służbowych. Po rekompensatę proszę się zwrócić do ratusza, jakoś jutro w godzinach popołudniowych.
- Rekompensatę? – zdziwił się handlarz, podczas gdy cały oddział wsiadał na wóz i próbował znaleźć sobie miejsce wśród główek kapusty – Chyba mi ten wóz oddacie jak już skończycie swoje działania, co?
- No właśnie, na to bym nie liczył. Wio! – Egzekutor trzasnął batem w powietrzu, i do tej pory spokojna kobyłka zamieniła się w prawdziwą bestię. Wóz ruszył tak gwałtownie i tak szybko, że jeden z żołnierzy natychmiast wypadł na zewnątrz. Dassanar obejrzał się tylko na chwilę by ujrzeć, jak niefortunny funkcjonariusz podnosi się i zaczyna biec za szybko oddalającym się wozem.
- Mój panie, człowiek za burtą! – krzyknął oficer.
- Wiem, ale nie mamy czasu po niego wracać! – odkrzyknął jeszcze głośniej Szampierz. – Wio, wio!
Na pierwszym skrzyżowaniu wóz skręcił w prawo i tym samym znalazł się na jednej z głównych tras w mieście, która prowadziła aż do bramy Portowej, a odbiwszy od niej w lewo można było dotrzeć do bramy Cytadeli. Niestety, Egzekutor nie przewidział, że znaczne siły Straży, wojska zakonnego i oddziałów inkwizycyjnych, które brały udział w obławie, zgrupowały się właśnie na tej ulicy. Nie dość, że urządziły sobie tam istny biwak, to całe zamieszanie wyciągnęło z domów wielu mieszczan, zainteresowanych tym, co się dzieje. Wóz ani myślał zwalniać, a Dassanar uznał, że próbując go zatrzymać może wyrządzić równie wiele szkód, co przebijając się przez ulicę. Dlatego też koń ciągnący ładunek kapusty z impetem wbił się w stojaki, na których zawieszone były co najmniej dwa tuziny tarcz, wprowadzając popłoch wśród obozujących tam żołnierzy.
Egzekutor starał się nie patrzeć za dużo na szkody, które wyrządza, a jego ludzie siedzący z tyłu nie nadążali z przepraszaniem przechodniów za powstałe zamieszanie. Co i rusz obok jego głowy przelatywały różne przedmioty, wzbite w górę przez przerażonych ludzi albo pędzącego na złamanie karku rumaka. W zamian za buty, kawałki pieczonego kurczaka i kubki z wodą, oddział Egzekutora obdarowywał wszystkich główkami kapusty, które obficie wypadały z wozu i tylko dolewały oliwy do przysłowiowego ognia. Kątem oka Dassanar zauważył, jak jeden z Inkwizytorów zrobił fikołka w powietrzu po tym, jak potknął się o jedną z główek kapusty. Z kolei jeden z oficerów Straży Miejskiej oberwał pędzącą co najmniej pół mili na godzinę kapustą prosto w jego kolekcję klejnotów koronnych, po czym zwinął się na ulicy jak rulon papieru. Jedyne, co zaprzątało w tym momencie umysł zakonnika to domysły, czy za to wszystko go zdegradują czy tylko powieszą. Na szczęście, feralna gospoda była coraz bliżej…
--------------------------------------------------------------------------------------------------
- …prawo do jednej, co najwyżej dwugodzinnej wizyty w lazarecie celem uzyskania pierwszej pomocy w zakresie obrażeń odniesionych w wyniku działań służb bezpieczeństwa. Koszty uzyskanej pierwszej pomocy pokryją władze miasta, jednakże zgodnie z paragrafem jedenastym, ustęp drugi kodeksu postępowania karnego, przy najbliżej możliwej okazji wspomniany koszt uzyskanej pomocy zdrowotnej zostanie pobrany z twoich osobistych funduszy. Ponadto, masz prawo do…
Kolejny piorun kulisty, który przeleciał nad prowizoryczną barykadą ułożoną ze stołów karczemnych zmiótł z powierzchni ziemi wyeksponowaną na stojaku zbroję rycerską, na chwilę przerwał dokonywanie czynności regulaminowych przez Egzekutora Dollana. Wojownik siedział skulony za drewnianym filarem, trzymał w jednej dłoni opasłe tomiszcze z napisem na okładce „Prawa i Przepisy Porządkowe Państwa Wielkoklasztornego”, zaś w drugiej dłoni dzierżył stalową tubę, przez którą mówił do przygwożdżonej po drugiej stronie lokalu apostatki. Po prawdzie, to nie była do końca przepisowa tuba do prowadzenia negocjacji, ale stalowy lejek służący do nalewania samogonu do butelek też od biedy się nadawał.
- Chciałbym przypomnieć, że za niszczenie mienia osób prywatnych w celach rabunkowych, z pobudek opierających się o wandalizm lub innych pobudek mających podłoże działalności przestępczej grozi kara od grzywny do pozbawienia wolności w zawieszeniu do pięciu lat. Wracając, masz prawo do…
- Słuchaj, nie sądzę, żeby naprawdę ją to interesowało. Może przejdź już do negocjacji? – zaproponował Carduin, który siedział tuż obok, z mieczem w dłoni.
- Nie negocjujemy z apostatami. A protokół postępowania operacyjnego mówi, że muszę jej przeczytać cały ten rozdział a ona musi powiedzieć, że zrozumiała. – odparł Dollan, wykorzystując chwilę przerwy by zetrzeć plamę z rozlanego piwa na swojej zbroi. – I tak, mam w głębokim i serdecznym poważaniu, czy ona to lubi czy nie. Ale to przynajmniej daje nam czas na wymyślenie co robić dalej, albo na nadejście posiłków. Wysłałeś tą wiadomość do Dassa, prawda?
- Tak, ale mówiłem ci, że gołębie pocztowe latające po nocy z reguły kończą tak, że trafiają do menu jakiegoś kota dachowca. To nie są jakieś specjalnie wyszkolone gołębie oddziału do zadań kryzysowych. – Carduin ostrożnie wyjrzał za barykadę, ale szybko tego pożałował, gdy tuż koło ucha świsnęła mu ognista strzała.
- A są takie? – zdziwił się Egzekutor.
- Może i są, demony ich wiedzą. W każdym razie, przydałaby się jakaś dywersja, nie sądzisz?
- Prawda. Jak w czasie bitwy w dolinie Loomp, gdzie generał Tacticus przeprowadził dwustu górali z Trebogoru za liniami wroga i uderzył na jego obóz z zaskoczenia, podczas gdy główne siły forsowały stanowiska obronne Generian po drugiej stronie doliny. – wyjaśnił Dollan, co jednak sprawiło, że ani Carduin, ani inni żołnierze schronieni za barykadą nie mieli już bladego pojęcia, o co chodzi ich dowódcy.
- Noo… dokładnie, dokładnie tak jak wtedy. No to… do dzieła!
- Nie „do dzieła”, przyjacielu, tylko potrzebujemy…
- Przepraszam, że przeszkadzam, wasza łaskawość… - wtrącił się jakiś człowiek, który wyrósł obok Egzekutora jak spod ziemi.
- Ki diabeł!? – Dollan i jego kompani niemal równocześnie podskoczyli z wrażenia. – Co pan tu robi? Coś pan za jeden?
- Spokojnie, wasza łaskawość. Nazywam się Hastings, i jestem reporterem „Kuryera Reiven”. Może pan o nas słyszał? – zapytał dziennikarz, wyciągając rękę na przywitanie.
- Obiło mi się o uszy – Dollan odwzajemnił grzeczność, po czym otrząsnął się z pierwszego zdziwienia i przypomniał sobie, w jakiej znajdują się sytuacji – Przepraszam, ale czy pan nie widzi, że jesteśmy w strefie walki? Po drugiej stronie tego lokalu zabarykadowała się groźna przestępczyni, z którą obecnie prowadzę negocjacje.
- Mówiłeś, że… - zaczął Carduin.
- Wiem, co mówiłem – szepnął Egzekutor, szturchając swojego brata łokciem. – Czego pan tu szuka, panie Hastings?
- Jak to czego? – w tym momencie jeden z żołnierzy wychylił się zza osłony i wysłał w kierunku baru, za którym schowana była apostatka pozdrowienie w postaci bełtu z kuszy. Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać, i już po chwili lodowy sopel przybił strażnika do ściany, na szczęście tylko „zszywając” mu tunikę z deską. – Sensacji, oczywiście.
- Dobra, może pan zostać, byle pan nie przeszkadzał. Właśnie opracowujemy plan działania, dzięki któremu wypłoszymy zbrodniarkę zza osłony i pojmiemy ją – rzekł Dollan.
- Mhm, wspaniale – Hastings wyciągnął notes i zaczął gorączkowo zapisywać to, co właśnie usłyszał.
- Wasze niedoczekanie! – krzyknęła czarodziejka, po czym posłała w stronę barykady kolejny piorun kulisty.
- Kobiety… - mruknął pod nosem Carduin.
- A więc, co zakłada pański pan, wasza łaskawość? – spytał dziennikarz, wyglądając zza notatnika.
- Na razie czekamy na wsparcie, wtedy spróbujemy uderzyć z drugiego wejścia, koło baru. Równocześnie ruszymy z tych pozycji, chronieni przez blaty stołów, które powinny przynajmniej wytrzymać jeden pocisk. To powinno wystarczyć, żebyśmy dobiegli do jej kryjówki. – wyjaśnił Dollan. – A teraz przepraszam, ale zdobyłem od Inkwizytora Ateriana tą oto broszurkę, która podobno zawiera skompresowany poradnik działania Inkwizycji. Być może znajdę w niej jakąś wskazówkę.
Egzekutor otworzył broszurę, na okładce której widniała rycina wielkiej pieczęci z napisem „HEREZJA I ŁOWY NA CZAROWNICE – dla opornych” oraz kontrasygnatą Wielkiego Mistrza Zakonu. Zapowiadało się nieźle. Pierwsza strona również zawierała jakiś obrazek, tym razem jednak było to coś w rodzaju drzewka z opcjami wielokrotnego wyboru odpowiedzi.
CZY PODEJRZEWASZ KOGOŚ O HERETYCKIE CZARY?
TAK NIE
To prawdopodobnie heretyckie czary. Nie jesteś zbyt dobrym Inkwizytorem.
- W cholerę z wami… - syknął Dollan, wyrzucając broszurę za siebie – Dobra, trzeba się za to zabrać w starym, dobrym stylu.
- Uszanowanie, jako dostojnik zakonny biorący udział w czynnościach opera… - zaczął Damian, wchodząc niefortunnie do gospody przez drzwi obok baru, stał się obiektem spojrzeń nie tylko swoich braci zakonnych za barykadą, ale też poszukiwanej apostatki. Zanim jego mózg zdążył przeforsować zrozumienie dla sytuacji, w której się znalazł, ciało postanowiło zrobić jeszcze jeden krok. Traf chciał, że akurat w tym miejscu wylądowała broszura, wyrzucona przez Dollana. Gdy tylko Fechtmistrz postawił na niej stopę, wywinął potężnego orła w powietrzu, po czym wylądował z hukiem na podłodze.
- Damian, tam nie woln… - tuż za swoim przyjacielem, do pomieszczenia wparowała Pola, która nie zdążyła wyhamować przed potężnym cielskiem Damiana i również wylądowała na podłodze.
- Ha, niegodziwcze! – krzyknęła Barney, wbiegając do środka po brzuchu Damiana z łukiem w rękach. I pomimo tego, że natychmiast napięła cięciwę, to zanim zdążyła wypuścić strzałę została wypchnięta magicznym podmuchem na zewnątrz, prosto na idącego tuż za nią z mieczem Dassanara.
- Yyy, Barn? Wszystko w porządku? – zapytał niepewnie przygnieciony przez siostrę Szampierz.
- Co? Tak, nawet… - w tym momencie Wtajemniczona uświadomiła sobie w jak dogodnej jest sytuacji – Znaczy się… Och, nie! Ała, chyba mam złamaną kość!
- Kość?! – spytał spanikowany Dassanar – W którym miejscu?
- Noo… wiesz, tu i ówdzie.- odparła niewinnie dziewczyna – Ale boli jak demony!
- Poczekaj, zawołam medyka…
- Nie! Nie możesz się ruszać! Czuję, że jak tylko mnie przesuniesz na bok to może mi się złamać coś jeszcze! Muszę tak poleżeć, dopóki ktoś nam nie przyjdzie z odsieczą.
Egzekutor westchnął, po czym wyraźnie odczuł, jakby Bernadetta się do niego przytulała. Chyba mam deja vu, pomyślał.
W tym samym czasie, zza barykady wyskoczył Dollan i ruszył z szarżą w stronę baru. Zaraz za nim popędził Carduin oraz reszta oddziału, a stojący z tyłu dziennikarz Hastings notował tak zawzięcie, że aż rozgrzał rysik ołówka do czerwoności. W kilka chwil Egzekutor przeskoczył nad blatem, zablokował prawą rękę renegatki, którą ewidentnie chciała rzucić jakiś czar zaprojektowany z myślą o czynieniu krzywdy bliźniemu swemu. Kilka szybkich ruchów później, wykręcił jej rękę za plecami i powalił na kolana.
- No, to teraz w końcu możemy dopełnić formalności! Czy rozumiesz, jakie przysługują ci prawa?! – wykrzyczał Egzekutor prosto do ucha pojmanej apostatki.
- Chędoż się! – odparła dziewczyna, po czym podjęła próbę kopnięcia Dollana w jego osobistą kolekcję klejnotów, co jednak w ostatniej chwili udaremnił Carduin, chwytając wspomnianą kończynę. Obaj zakonnicy podnieśli ją z podłogi, po czym związali jej ręce i wyprowadzili zza baru przy powszechnej euforii zebranych żołnierzy. – I wszystko by mi się udało, gdyby nie ci wścibscy zakonnicy i ich cholerna Naga!
Carduin zrobił karykaturalnie urażoną minę, po czym przekazał renegatkę w ręce strażników. Gdy byli już prawie przy drzwiach, wyrwała się z ich uścisku i wykonując pchnięcie w powietrzu związanymi rękami, posłała w stronę Egzekutora magiczny pocisk. Mieniąca się dziesiątkami kolorów kula byłaby fascynującym przedmiotem do obserwacji, gdyby nie fakt, że swoje kolory zawdzięczała bez wątpienia mocy magicznej skompresowanej do tego stopnia, że po zderzeniu z żywą istotą zamieniała ją w kupkę dymiącego popiołu. Na szczęście, swoim długim ramieniem Carduin zdołał odepchnąć Dollana na ziemię, zanim trafił w niego pocisk. Gdy tylko Egzekutor zerwał się na równe nogi, przyjrzał się dziurze w ścianie. Pech chciał, że kula zniszczyła półkę z kilkoma całkiem dobrymi rocznikami, jak zdążył wcześniej zaobserwować Dollan.
- A za to dołóżcie jej jakieś serdeczne zawiasy do wyroku, panowie. – gdy jednak funkcjonariusze Straży Miejskiej wyprowadzili pojmaną czarodziejkę na zewnątrz, gdzie rozległ się okrzyk powszechnej radości, Dollan zmrużył oczy i uśmiechnął się delikatnie. – Co za kobieta, Card, co za kobieta…
- Wasza łaskawość, gratulując panu tej spektakularnej akcji, chciałbym prosić o jeszcze kilka słów dla naszych czytelników – przypomniał się Hastings.
- Ależ naturalnie, zawsze chętnie wypowiem się o…
- Jak pan skomentuje fakt, że w czasie tej akcji zniszczono mienie publiczne o łącznej wartości stu pięćdziesięciu tysięcy algarów, tylko po to, by złapać jednego przestępcę, który w dodatku nie popełnił żadnego wykroczenia na terenie Reiven i według zeznań świadków chciał tylko przejechać przez miasto na północ, by tam w osamotnieniu odpokutować za swoje grzechy?
Na całe pomieszczenie zwaliła się cisza tak ciężka, że prawie czuć było jej ciężar na barkach każdego z obecnych. Dollan spojrzał na Carduina, ten wyjrzał na zewnątrz by spojrzeć na Dassanara, a ten tylko delikatnie wzruszył ramionami, by przypadkiem jakieś gwałtowne ruchy nie dokonały poważniejszych „uszkodzeń” w leżącej na nim Barn. Pojawił się nawet Kassler, w nowej szacie, który jednak był zbyt zmęczony, by przedstawiać jakiekolwiek pomysły. Wiedząc, że pomocy z nikąd wypatrywać, Egzekutor Dollan wyciągnął szybkim ruchem ręki notatnik z dłoni Hastinga i schował za pas.
- Rekwiruję, do wyjaśnienia – oznajmił.
- Zaraz, do jakiego wyjaśnienia? – oburzył się dziennikarz. – Przecież wszystko wyjaśnione, sprawa zamknięta, przestępca ujęty.
- Otóż nie, szanowny panie. Nie wszystko wyjaśnione. Nie jest wyjaśnione, czy ma pan legitymację dziennikarską.
- Ja? Noo… mam, ale wybiegałem tak szybko z domu, że zapomniałem zabrać – odparł zmieszany Hastings.
- Może pan zapomniał, a może pan nie zapomniał… wszystko trzeba wyjaśnić, szanowny panie. – Egzekutor i Fechtmistrz spokojnie wyszli przed lokal, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Ciemność najwyraźniej uznała, że wystarczy emocji na jedną noc i postanowiła pójść na zasłużony odpoczynek. Nad miastem wstawał świt, który faktycznie ukazywał poziom zniszczeń dokonanych przez obławę. Samych stłuczonych doniczek, pozrzucanych w czasie gonitwy na dachach nie doliczyliby się przez tydzień, a to przecież tylko wierzchołek góry lodowej. Będą pewnie mieli kłopoty. Dass za zdemolowanie ulicy, Damian za porzucenie pościgu, Dollan za nieprzeczytanie wszystkich praw zatrzymanej… ale w tym momencie nic z tych rzeczy nie miało znaczenia.
- Chwileczkę, wasza łaskawość, to bezprawie! – zerwał się Hastings, wciąż próbując odzyskać swój notes.
- Ta? To zgłoś się pan do Biura Obsługi Klienta i złóż pan zażalenia. W dwunastu kopiach na piśmie, z poświadczeniem notariusza i zgodą rodziców. – dziennikarz odwrócił się na pięcie i, cały czerwony ze złości, odszedł.
A może jednak nie będzie tak źle? Może jednak dostaną medal? Albo chociaż nikt ich nie skrzyczy? Teraz to nie miało znaczenia. Znaczenie miało tylko to, że wstawał nowy dzień, a ich drużyna odniosła kolejne zwycięstwo. Dość kontrowersyjne zwycięstwo, z dużymi stratami finansowymi i prawdopodobnie żadną nagrodą, ale jednak zwycięstwo. Dollan wziął głęboki wdech i uśmiechnął się szeroko. To będzie dobry dzień.