Pierwsze podmuchy porannego, chłodnego wiatru wywijały biało-błękitne chorągwie we wszystkie strony w akompaniamencie nieśmiałych przebłysków wschodzącego słońca. Pośród namiotów roznosił się zapach świeżo gotowanej potrawki, którym mógł się w chwili obecnej delektować około tysiąc ludzi. Konkretniej rzecz ujmując, do śniadania przygotowywał się właśnie cały batalion piechoty Wielkiego Klasztoru. Poprzedniego dnia oddział dotarł miejsce corocznych wielkich manewrów – tym razem były nim rozległe polany i pastwiska w górach na północy kraju. Każdej osobie, która spojrzałaby na to gigantyczne obozowisko z góry, przypominałoby ono raczej niewielkie miasto, niż wojskowy obóz. Setki identycznych namiotów rozstawionych w długich szeregach, prowizoryczna kuchnia, stołówka, zbrojownia, stajnia, dym unoszący się znad tuzinów ognisk, zgodne z regulaminem i bezużyteczne z faktu przebywania w samym sercu ojczyzny umocnienia obozowe oraz tysiąc błękitnych kurtek, dziesiątki szarych fartuchów, a to wszystko okraszone chrząkaniem świń, gdakaniem kur i okazjonalnym pokrzykiwaniem podoficera dyżurnego. Co ciekawe, to wszystko, oraz pozostałe zapierające dech w piersiach górskie krajobrazy mogło w tym przypadku podziwiać kilka osób. Na skalnej półce, dogodnie ulokowanej nad obozowiskiem, stało w kręgu pięć nieco bardziej wyględnych namiotów. Pomiędzy nimi płonęło ognisko, nad nim zawieszony był garnek z bulgoczącą zawartością, a dookoła we względnym spokoju siedziało pięciu ludzi. Sądząc po wyglądzie, zachowaniu i ogólnie przyjętych pozach, można było dojść do, jakby nie patrzeć słusznego, wniosku, iż wspomniania piątka stanowi kadrę dowodzącą batalionu.
- Czyli, że Gurt ma takie same pudełko u siebie... i kiedy włoży do niego kartkę to ta kartka trafi do nas? – Barney uważnie przyglądała się małej, metalowej kostce, którą trzymała w dłoniach.
- Tak – odparł Dassanar jakby od niechcenia, bardziej angażując się w swoje kanapki niż w dywagowanie nad tajemniczym urządzeniem.
- Do demona z takimi wynalazkami – mruknął Damian, jednocześnie przyglądając się swojej podręcznej mapie ziem klasztornych. – Ludzie zawsze wysyłali wiadomości gołębiem i było dobrze. Teraz, nie wiedzieć czemu, zachciało się wszystkim jakiś dziwadeł.
- To się nazywa „postęp” – rzucił Dollan, który kawałek dalej klęczał nad wiadrem z wodą i trzymając lusterko w jednej ręce, a brzytwę w drugiej próbował się ogolić.
- Ta, postęp. Któregoś dnia będziemy mieli masę kłopotów przez ten cały postęp, wspomnicie moje słowa – Fechtmistrz zwinął mapę w rulon i wskazał nim na kostkę – Lepiej połóż to gdzieś z boku, bo pewnie ma jakąś automatyczną sekwencję samozniszczenia czy coś w tym stylu.
- A mnie się podoba – wtrąciła Pola, gdy Barn przeszła obok niej, by zgodnie z ostrzeżeniem ustawić sześcian na leżącym z boku kamieniu. – Jakby wszyscy myśleli tak jak ty, to dalej siedzielibyśmy w jaskiniach.
- O ile ty siedziałabyś w jaskiniowej kuchni, to nie widzę problemu – odparł Damian, po czym szybko uchylił się przed nadlatującym kubkiem.
- Dajcie spokój, jeszcze was ktoś zobaczy i cały autorytet pójdzie się chędożyć – Szampierz pozwolił sobie na chwilę przerwy w kanapce, by zganić swoich kompanów. Trzeba było jednak nielichej spostrzegawczości i wielu lat wspólnej służby z Dassanarem, by zwrócić uwagę, że ewidentnie możliwość skarcenia Damiana sprawiała mu przyjemność.
- Skup się na kanapce, naczelniku. Akurat ktoś będzie tutaj lazł tylko po to, żeby zobaczyć, jak Pola heroicznie stawia czoło męskiemu szowinizmowi – tym razem Damian nie zdążył się uchylić i kolejny kubek odbił się od jego głowy, po czym z gracją poszybował w krzaki.
- Doprasza się o zaprzestanie śmiecenia – Dollan przejechał dłonią po gładkim policzku, po czym zabrał się za drugą stronę. – Lepiej zastanowilibyście się nad manewrami. Nie chciałbym wywierać presji, ale przypominam, że mamy tutaj na dole tysiąc chłopa pod rozkazami.
- Nad czym tu się zastanawiać? Przegonimy ich raz czy dwa w tą i w tamtą, pokrzyczymy trochę kiedy będą formowali szyk bojowy i po sprawie. – Damian przez chwilę rozmasowywał punkt, w który trafił go drewniany kubek. – Nie prosiłem się o tą robotę, więc nie mam zamiaru teraz niańczyć jakichś przygłupów.
- Trzeba będzie zrobić ćwiczenia z ataku na ufortyfikowane wzgórze, odwrotu pozorowanego, przygotowania zasadzek... – zaczął wyliczać Dassanar, zupełnie ignorując uwagę Fechtmistrza.
- Może jeszcze zorganizujesz im kurs samoobrony na wypadek pojawienia się magicznej skrzyneczki dostarczającej wiadomości?
W tym momencie, jak na zawołanie, tajemniczy sześcian leżący kawałek dalej zaczął wibrować. Cała grupa zastygła w bezruchu. Gdy jednak po chwili pudełko zaczęło także podskakiwać i sypać iskrami, klasztorni dostojnicy, zgodnie z najlepszymi tradycjami swojego Zakonu, wycofali się na z góry upatrzone pozycje. Gdy byli już pewni, że nie da się bardziej skulić za leżącym nieopodal zwalonym drzewem, zaczęli wyczekiwać nieuchronnej eksplozji.
- Mówiłem wam! Teraz wszyscy wylecimy w powietrze, bo komuś nie chciało się sprzątać po gołębiach pocztowych! – krzyknął Damian, gdy hałas wydawany przez pudełko stawał się coraz większy.
- Chociaż raz nie siej defetyzmu, człowieku! – odparł Dollan, który musiał już zasłaniać uszy dłońmi.
- Chyba faktycznie przesadzasz! – zgodziła się Barney i spróbowała wychylić się delikatnie zza kłody. Gdy tylko wystawiła nieco głowę, obok jej ucha przeleciał z zawrotną prędkością metalowy odłamek. Dziewczyna bez zastanowienia rzuciła się z powrotem w bezpieczne rejony. Traf chciał, że zamiast na nieokupowany skrawek ziemi, upadła na Dassanara. I właśnie w tym momencie, gdy wszyscy spodziewali się wielkiego huku, całość ucichła jak na pstryknięcie palcem.
- Yyy... – zaczął Szampierz, przygnieciony przez swoją towarzyszkę. – Wszystko dobrze?
- Chyba jestem trochę oszołomiona – odparła odpowiednio delikatnym głosikiem, uśmiechając się pod nosem na tyle dyskretnie, by nikt tego nie dostrzegł – Muszę... muszę tak chwilę poleżeć. Nie będzie ci to przeszkadzać?
- Noo... – zanim Egzekutor zdołał wykrztusić z siebie coś bardziej błyskotliwego, Barney ścisnęła go mocniej sugerując, że niespecjalnie ma w tej kwestii coś do powiedzenia.
Tymczasem pozostali członkowie oddziału ostrożnie zbliżyli się do wynalazku, który swoimi wybrykami podziurawił wszystkie namioty, rozbił lusterko i wywrócił garnek wiszący nad ogniskiem. Samo pudełko jednak wyglądało zupełnie normalnie. Pierwszy odważył się go dotknąć Dollan, pewny, że będzie musiał potem szybko biec do wiadra z wodą, by ulżyć sobie w cierpieniu. Jednak ku swemu zdumieniu odkrył, że...
- Jest zimne. – Egzekutor zmrużył oczy i pewniej chwycił sześcian. – Wręcz lodowate.
- Przecież wszyscy widzieliśmy, jak podskakiwało i tłukło piorunami – oburzył się Damian.
- To pewnie kolejny objaw „postępu” – stwierdziła Pola.
Dollan delikatnie stuknął pudełko palcem, co ku jeszcze większemu zdumieniu zaowocowało otworzeniem się jednej ze ścianek. Ze środka Egzekutor wyjął malutki liścik zawinięty w rulon, który natychmiast rozwinął i zaczął czytać.
- No i? – spytali niemal równocześnie Damian i Pola.
- Od Gurta. Pisze, że mamy zostawić batalion niższej kadrze oficerskiej, a sami jak najszybciej udać się do zaznaczonego na mapie miejsca. Jeśli ktoś będzie pytał, czemu Wielki Mistrz najpierw wysyła grupę swoich zaufanych braci i sióstr zakonnych do dowodzenia manewrami a potem każe im iść zupełnie gdzie indziej, to mam mu odpowiedzieć „Bo mogę”.
- Sprytnie. Ale, ale! Gdzie niby jest ta mapa, o której napisał? – zauważyła elfka.
Trójka kompanów spojrzała na pudełko, które po chwili znów zaczęło drżeć i wydawać z siebie odgłosy przeskakujących trybików.
- Cały Gurt... – mruknął pod nosem Fechtmistrz, pędząc tuż za swoimi towarzyszami w kierunku bezpiecznego schronienia.
Słońce było już w zenicie, gdy grupa pięciorga zakonników powoli maszerowała krętymi, górskimi ścieżkami kierując się jedynie instrukcjami swojego przywódcy. Pierwszy szedł Damian, zaraz za nim Bernadetta, jako że byli jedynymi osobami w całej drużynie, których można było posądzać o umiejętność orientacji w terenie. Fechtmistrz niósł również mapę, jednak odczytanie naprędce skleconych bazgrołów Wielkiego Mistrza wymagało uruchomienia funkcji mózgowych, których nikt nie próbuje uruchamiać w samo południe, atakowany piekielnymi promieniami słonecznymi bez najmniejszej chmurki na niebie. Dalej szedł Dollan, który mimo szczerych chęci zdążył dwa razy pomylić ścieżki i szybko został zmuszony do oddania mapy oraz pierwszeństwa w kolumnie. Z prawego policzka co jakiś czas spływała mu kropla krwii, efekt pośpiesznie dokańczanego golenia. Pochód zamykali Pola i Dassanar, ona z braku pomysłu co mogłaby robić bardziej na przodzie, a on z braku chęci użerania się z Damianem na każdym skrzyżowaniu.
- Oby to było coś ważnego – mruczała pod nosem elfka, kopiąc w złości od czasu do czasu kamyki leżące na ścieżce. – Miałam tutaj robić za „wsparcie moralne” na manewrach, a nie bawić się w kozicę.
- Nie narzekaj, przyda ci się trochę ruchu. Ostatnio roztyłaś się w bioderkach – dla pewności Damian szybko zerknął za siebie, czy nie nadlatuje w jego kierunku jakiś kamień, ale ku swemu zadowoleniu dostrzegł tam jedynie gniewne spojrzenie towarzyszki podróży.
- Gurt nie zawracałby nam głowy, gdyby nie miał powodu – odparł Dassanar, ponownie ignorując słowa Fechtmistrza.
- No nie wiem – wtrącił się Dollan. – To znaczy, na pewno ma jakiś powód. Ale jak go znam to może być powód na tyle absurdalny, że nikomu poza nim nie wydaje się on istotny.
- Jak wtedy, gdy szliśmy po rzeczy na nową gospodę mimo, że on mógł to załatwić od ręki? – spytała niewinnie Pola.
- O, przepraszam. – Damian zatrzymał się tak gwałtownie, że aż Barney się z nim zderzyła. A bogowie świadkami, zderzenie z nim było równie przyjemne, co zderzenie ze skałą. Zwłaszcza, że jedno i drugie miało podobne gabaryty. – Gospoda to BARDZO poważna sprawa.
- Nie narzekaj, marnujesz nasz czas – rzucił oschle Dassanar.
- Chciałem tylko postawić sprawę jasno – odparł Fechtmistrz i po chwili ruszył dalej. Kilka kroków dalej znowu się jednak zatrzymał. – Eee...
- Co znowu? – oburzył się Szampierz.
- W sumie, to już prawie jesteśmy na miejscu – Damian wskazał palcem na punkt zaznaczony na mapie, a przez ramię zajrzeli mu Barney i Dollan.
- Szybko poszło. – zauważyła Pola.
- Tak, ale... – mężczyzna zmrużył oczy i podrapał się po swoim obfitym brzuchu. Po chwili ruszył dalej, bez słowa. Reszta grupy, dość zdezorientowana, ruszyła wkrótce za nim. I faktycznie, drużyna przeszła jeszcze kilka kroków na wprot, skręciła w prawo między paroma większymi głazami i dotarła do celu. – No właśnie.
- Przecież... – zaczął Dollan.
- Tutaj nic nie ma – dokończyła Bernadetta.
- Powiedziałbym raczej, że jest. Duży, pusty krater. – sprecyzował Dassanar – A tak poza tym to faktycznie, nic.
Rzeczywiście, oczom zakonników okazał się sporej wielkości krater. Mógł być pozostałością po jakiejś eksplozji albo innym zjawisku teoretycznie prawdopodobnym, a praktycznie niepojętym dla umysłu jakiegokolwiek śmiertelnika oprócz Gurta czy Fremena. Najprawdopodobniej niepojętość ta wynikała ze zbyt dużej ilości słów typu „empirycznie”, „paradoksalnie” i „par exellence” na metr kwadratowy. Całość wyżłobienia była szczelnie otoczona stromymi zboczami gór, tworząc zamkniętą z niemal wszystkich stron kotlinę.
- I co niby mamy tutaj zrobić? – Dollan zsunął się ostrożnie po zboczu krateru i zatrzymał niemal idealnie w samym jego centrum. – Do przekopania tego wszystkiego trzeba było zabrać ten cholerny batalion, albo chociaż łopatę.
- Wątpię, żebyśmy mieli tutaj kopać. Może powinniśmy coś tutaj zbadać? – stwierdził Dassanar, dołączając do swojego kompana.
- Niby co? – Damian postanowił zostać na swoim miejscu na wypadek, gdyby całość zaraz miała się zapaść i musiałby z ogromnym bólem serca porzucić dwóch serdecznych przyjaciół Egzekutorów na pastwę losu. – Wszystko jest tutaj... identycznie nijakie.
- No to co, tak mieliśmy się przejść i sobie popatrzeć na efekt niszczycielskiego czegoś? – Barn zaczęła uważnie przyglądać się skalnym ścianom dookoła w poszukiwaniu tego, czego powinien szukać każdy prawdziwy poszukiwacz przygód, czyli ukrytych drzwi, przycisków czy zapadni. Zdrowy rozsądek podpowiadał, że każda przygoda musi być zaopatrzona w odpowiednią ilość takowych, by mogła zachować twarz przed innymi przygodami.
- Demony wiedzą. Pewnie Gurt teraz siedzi u siebie w gabinecie oglądając nas przez jakieś magiczne dziadostwo i rechocze, jakie te zakonniki głupie. A potem wyśle nam wiadomość, żebyśmy zatańczyli tutaj w rytm Teethovena albo Hozarta.
- To do nich w ogóle da się tańczyć? – zdziwił się Szampierz.
- Nie, i właśnie z tego powodu mistrzowski rechot usłyszymy aż tutaj. – Fechtmistrz nieco zluzował kolana i ruchem opadającym oparł się plecami o ścianę – Poinformujcie mnie, gdy już coś...
Nie zdążył dokończyć zdania, gdyż ściana zamiast posłusznie przyjąć swoją nową rolę podpórki postanowiła ukazać swoją prawdziwą formę – niepokornej, ruchomej ścianki. Fechtmistrz stracił równowagę i runął na miejsce, w którym plecy kończą swoją szlachetną nazwę. W tym samym momencie, reszta drużyny spostrzegła, że nieco z lewej strony krateru pojawiła się dziura. Dziura, której zdecydowanie wcześniej tam nie było.
- No proszę, przynajmniej raz twój spasły zadek na coś się przydał – skwitowała Pola, dwoma susami docierając do świeżo odkrytego otworu.
- Też coś – prychnęła Barney, poirytowana faktem, że mimo szczerej żądzy awanturniczego spełnienia to nie ona pierwsza natrafiła na tajemnicze przejście.
- Kobiety... – mruknął Damian, z trudem podnosząc się na równe nogi.
- To nie jest normalne, żeby dziury ot tak pojawiały się w ziemi – stwierdził Dassanar, gładząc się po brodzie.
- Nie wiesz, jak to działa? – zdziwiła się elfka – Przyciski, zapadnie, ukryte przejścia...
- To wiem, ale nie zauważyłaś, że ta dziura po prostu się pojawiła? Żadnej odsuwającej się klapy, żadnych przeskakujących trybów... nic.
- To dość niepokojące. I potencjalnie niebezpieczne – zauważył Dollan, ostrożnie zaglądając do dziury. – Powinniśmy tam zejść.
- Co? – Damian bardziej sturlał się niż zsunął w dół zbocza, by dołączyć do towarzyszy – Dlaczego za każdym razem, kiedy natrafiamy na coś tajemniczego i niebezpiecznego musimy pchać tam paluchy?
- No już, nie zachowuj się jak męczydupa. – skarciła Fechtmistrza Pola. – Chcesz wrócić do Gurta i powiedzieć mu, że nie miałeś ochoty badać miejsca, do którego nas przysłał, żebyśmy je zbadali?
- W ogóle nic nie chcę. Miałem przez kilka dni pokrzyczeć relaksacyjnie na naszych dzielnych siepaczy, a potem wrócić do Klasztoru i przez jakiś czas odreagowywać trud manewrów w gospodzie. Ale nie, oczywiście, że nie. Muszę łazić po jakichś zapyziałych dziurach w skale i szukać diabli wiedzą czego. I do tego... – tyrada Damiana została brutalnie przerwana przez podeszwę buta Dassanara, którą Egzekutor popchnął zadek swojego kompana i wysłał go wprost do dziury. Przez jakąś sekundę słychać było rozpaczliwy wrzask, a potem nastąpiło lądowanie. Kolejne kilka chwil było naznaczone głuchą ciszą i delikatnym uśmiechem na twarzy Szampierza.
- Żyję – odezwała się w końcu pustka głosem Damiana.
- To miło – odparł Dollan, po czym sięgnął do przerzuconej przez ramię torby i wyciągnął z niej niewielką kamienną runę z wymalowanym na niej symbolem tarczy słonecznej. Egzekutor zmarszczył brwi, ścisnął przedmiot trochę mocniej i zmaterializował przed sobą małą, ale intensywnie świecącą, kulkę. Poszybowała ona do dziury w poszukiwaniu Fechtmistrza. – Widzisz tam coś ciekawego?
- Nic nie widzę, zaplątałem się w jakąś piekielną tkaninę! – odkrzyknął Damian, wierzgając na wszystkie strony.
- Nie rzucaj się tak, bo wywołasz trzęsienie ziemi – Pola bez większego namysłu wskoczyła do dziury i z typową, elficką gracją wylądowała na dole, tuż obok swojego przyjaciela. – Czekaj, pomogę...
- Co jest? – zapytała Barn, zdziwiona nagłą pauzą.
- Obawiam się, że misja właśnie się skomplikowała. – pozostała na górze trójka zajrzała w głąb czeluści i na chwilę zamarła w bezruchu. Czerwono-złota chorągiew zdecydowanie nie wróżyła niczego dobrego.
Człowiek (albo elf) przez całe życie mieszkał w tym, w sumie niezbyt wielkim, kraju, i po tylu latach dowiaduje się, że tak naprawdę nic o nim nie wie. Mniej więcej takie myśli przebiegały przez głowy wszystkich członków drużyny, gdy niczym zahipnotyzowani maszerowali przez sam środek ogromnego, podziemnego lasu. Z dziury, do której wpadł Damian, było już tylko kilka kroków do jamy tak gargantuicznych rozmiarów, że nie sposób było dostrzec jej końca. A wszędzie, jak okiem sięgnąć, potężna puszcza, która mogłaby zawstydzić nawet Knieję Starożytnych. Aż strach było pomyśleć, ile wspaniałości musiało wciąż czekać tutaj na odkrycie przez te wszystkie wieki. Ale jeszcze większy strach było pomyśleć, że teraz wzmiankowanych wspaniałości najprawdopodobniej szukali wysłannicy Królestwa.
- Jak myślicie, ile te drzewa mogą mieć lat? – zainteresowała się Bernadetta, przyglądając się drzewom wysokim na dwadzieścia stóp.
- Noo... pewnie kilkaset. – odparł Dollan – Albo i kilka tysięcy. To miejsce ma niezwykle silną aurę magiczną, kto wie, czego jeszcze możemy się tutaj spodziewać.
- Skąd wiesz, że ma aurę magiczną? – zdziwiła się Pola – Nie jesteś przecież magiem.
- Kontakt z runami wyostrzył nieco moje zmysły. Każdy porządny mag potrafiłby wyczuć nawet odrobinę magii w powietrzu, ale nawet taki laik jak ja odczuje magiczny odpowiednik uderzenia w dwustutonowy dzwon. Mówię wam, powinniśmy mieć się na baczności.
Grupa zakonników powoli zbliżała się do rozwidlenia dróg. Na pierwszy rzut oka dwie drogi wiodące w różne strony wyglądały dokładnie tak samo, co zwiastowało problemy z wyznaczeniem dalszego kierunku podróży.
- Stać – syknął w pewnym momencie Dassanar, a wszyscy natychmiast zastygli. Szampierz przez chwilę uważnie wpatrywał się w mrok gęstwiny – Kryć się!
- Ale co... – zaczął Damian, jednak zanim zdążył dokończyć został sam na środku drogi. – A niech tam.
Gdy Fechtmistrz dołączył do towarzyszy ukrytych za drzewami i krzakami obok ścieżki, przez kilka chwil nic się nie działo. Dopiero po jakimś czasie zakonnicy usłyszeli w oddali kroki. Zza horyzontu wyłonił się oddział błyszczących pancerzy, marszowym krokiem zmierzający w stronę skrzyżowania. Gdy pancerze nieco się zbliżyły, drużyna dostrzegła, że dokładniej rzecz ujmując są to królewscy rycerze w zbrojach wypolerowanych na błysk. Prawdopodobnie był to patrol mający na celu upewnić się, że nikt nie zakłóci tego, co robi tam Królestwo. Rycerze od zawsze mieli to do siebie, że maszerowali tak, jakby wszystko dookoła było ich własnością. Nikt im nie wytłumaczył, że chodząc czwórkami po ubitych ścieżkach i głośno tupiąc nie zobaczą żadnego wroga, mimo najszczerszych chęci.
- Zdejmujemy ich? – zaproponowała szeptem Barn.
- Nie – zaprotestował Dollan – Nie wiemy, ilu ich tu jeszcze jest i gdzie mają swój obóz. Wystarczy, że jeden nam ucieknie, albo że ktoś zacznie się zastanawiać, czemu patrol tak długo nie wraca i jesteśmy w dupie.
- Gdybym był ich dowódcą to porachowałbym im kości za takie patrolowanie na pokaz – mruknął Dassanar – Żołnierz powinien być niewidoczny, a nie błyszczeć pastą do polerowania zbroi na milę.
- Dobrze, że oni mają odmienną teorię na ten temat – stwierdziła Pola. Wtajemniczona jednym susem znalazła się za kolejnym drzewem, po czym bezszelestnie ukryła się za gęstymi zaroślami. – Lepiej poruszajmy się dalej w ukryciu.
Wszyscy cicho przytaknęli, po czym ruszyli najciszej jak się da. Spory problem ze skradaniem mieli Dollan i Damian, pierwszy ze względu na swoje opancerzenie, drugi ze względu na swoją tuszę. Dlatego też całość przebiegała wolniej, niż mogłaby, gdyby nie dwa zbyt ciężkie koła u wozu.
Po około godzinie podróży i minięciu jeszcze kilku patroli, klasztornicy dotarli prawie na skraj puszczy. Zza linii drzew można było dostrzec swobodnie zwisające z masztów czerwono-złote sztandary, najprawdopodobniej zamocowane na dachach namiotów rozstawionych w niewielkiej kotlince. Dochodziły też z tamtąd odgłosy stukania i przerzucanej ziemi, a sądząc po ogólnych odgłosach rozgardiaszu można było wywnioskować, że na dole znajdują się przynajmniej dwa tuziny ludzi.
- Oni tam coś kopią – zauważyła Barney.
- Szukają czegoś? – zasugerowała Pola.
- Niezależnie od tego, czego tam szukają, to przekopują ziemię, którą tylko my mamy prawo przekopywać – oburzył się Dollan.
- Powinniśmy tam do nich zejść – stwierdził Dassanar, a widząc jak drugi z Egzekutorów kładzie dłoń na rękojeści miecza dodał szybko – Po cichu. Może uda nam się zlokalizować ich dowódców i wziąć do niewoli.
- Czekajcie, słyszycie to? – Damian uniósł dłoń do ucha i przez chwilę nasłuchiwał. Dassanar z kolei zaczął uważnie przyglądać się okolicy, próbując dzięki swemu wyostrzonemu wzrokowi dostrzec ewentualne zagrożenie czające się w mroku.
- Ktoś tam jest. Za drzewa! – polecił Szampierz, a wszyscy posłusznie skryli się gdzie popadło. Dassanar był pod wrażeniem. Któryś z żołnierzy Królestwa okazał się niebezpiecznie sprytny i zdał sobie sprawę z tego, że aby zauważyć wroga nie można tuptać na głównych drogach. Teraz skradał się między drzewami, a kawałek za nim szły jeszcze dwa równie chytre lisy. Niestety, pomimo braku zbroi nosił tunikę w kolorach swojego zakonu, czyli takich, które drastycznie nie nadają się do wtapiania w otoczenie. Dlatego też w myślach Dassanara żołnierz ten otrzymał ocenę siedem na dziesięć.
- Co teraz? – zapytała cicho Barn, jednak została natychmiast uciszona trzema podniesionymi do ust palcami wskazującymi.
Dassanar wykonał kilka szybkich gestów, po czym on, Dollan i Damian ruszyli w kierunku zbliżających się nieprzyjaciół. Przemykając ostrożnie od krzaka do krzaka, trzej zakonnicy ustawili się szybko na pozycjach umożliwiających im szybki atak na żołnierzy wroga, gdyby ci zbliżyli się zanadto.
- A my co? – szepnęła Barn do swojej towarzyszki.
- Chyba wracamy do naszego pierwotnego zadania – stwierdziła Pola.
- Do bycia wsparciem moralnym?
- Mnie to odpowiada.
Tymczasem brzydsza część drużyny wyczekiwała na odpowiedni moment do ataku. Dollan trzymał w dłoniach miecz, gotów w każdej chwili odciąć głowę każdemu draniowi, który postanowi poprowadzić trasę swojego patrolu akurat obok tego konkretnego drzewa. Damian z największą ostrożnością załadował swoją kuszę, a Dassanar trzymał tylko dłoń na rękojeści, by w razie potrzeby zadać szybkie cięcie z podlewu w chwili wyciągania miecza. Cała trójka słyszała ciche kroki podchodzącego coraz bliżej żołnierza, mając świadomość, że gdzieś z tyłu są jeszcze kolejni, więc gdy zacznie się jatka trzeba będzie szybko ich dopaść, by nie ostrzegli swoich kompanów w obozie. Dollan już przygotowywał się do zadania ciosu na wysokości szyi, a Damian podniósł kuszę do oka.
- Kurwaaaaaaaaaaaaaa! – wrzasnął nagle nieprzyjaciel w akompaniamencie odgłosu gwałtownie pociągniętej liny. – Nie patrzcie się tak, zdejmijcie mnie stąd!
- Sierobi, sierżancie – odpowiedział mu inny głos, a następnie sądząc po dźwiękach, jego właściciel dopadł z mieczem do liny i ją przeciął.
- Kurwaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! – ryknął po raz kolejny żołnierz, lecąc z powrotem na ziemię. Rozległ się głuchy huk, a później kilka jęków i stęków.
- Przepraszam, sierżancie.
- Ehh, no i całą konspirację diabli wzięli. Pomóżcie mi wstać.
- Co to w ogóle jest, sierżancie? – zapytał inny głos.
- Może nasi rozstawili pułapkę na wypadek, gdyby w tym przeklętym miejscu żyło coś, co można zjeść.
- Może już wracajmy do obozu, co nie, sierżancie?
- I tak już nic nie wypatrzymy. Nawet jeśli ktoś tutaj był, to przez to piekielne ustrojstwo zdążył dać nogę.
Po tych słowach trzy głosy zaczęły się powoli oddalać, a gdy kilka chwil później ucichły już zupełnie, Dollan odetchnął z ulgą.
- Na bogów, mieliśmy farta – stwierdził Egzekutor, chowając miecz do pochwy.
- Taa... – mruknął Damian, ostrożnie zwalniając cięciwę. – Jakiś łowca przypałów zaoszczędził nam jatki.
- Powinniśmy się pośpieszyć i zejść do ich obozu, zanim... – Dassanar obejrzał się w stronę krzaków, za którymi zostały dziewczyny. – A te dokąd wywiało?
- Pięknie, po prostu pięknie – skwitował Fechtmistrz. – Nie śpieszmy się z odsieczą. Kilka batów za szpiegowanie im nie zaszkodziiAAAAŁ!
Damian obejrzał się za siebie i zorientował się, że to Dollan trzasnął go otwartą dłonią w potylicę.
- Poza tym, to chyba technicznie sprzeczne, ukarać kogoś za szpiegowanie podczas gdy samemu przebywa się nielegalnie na terenie jego kraju – zauważył Szampierz.
- Obawiam się, że konwencję Thenewską Królewicze widzieli tylko za szybką w muzeum – odparł Dollan.
- Gotowa?
- Gotowa.
Dwaj strażnicy pilnujący wejścia do największego namiotu w obozie nie byli pewni, jak mają zareagować na niespodziewanie wychodzącą zza rogu całkiem atrakcyjną kobietę, która pędziła w ich stronę niemal na złamanie karku.
- Och, panowie oficerowie! – krzyknęła, czy raczej zapiszczała dziewczyna, jednocześnie rzucając się jednemu z wartowników na szyję. – Jakie to szczęście, że zdołałam tutaj dotrzeć!
- Yyy... jakiś problem, panienko? – spytał niepewnym głosem żołnierz, na którym uwiesiła się nieznajoma.
- Tak! Grupa tych przeklętych wodolejów zdołała przemknąć się do obozu. Jużem myślała, że mnie pohańbią gdzieś na sianie, gardło poderżną, trupa rzucą psom... – żaden zwyczajny mężczyzna nie byłby w stanie odróżnić tak doskonale udawanego płaczu od prawdziwego aktu rozpaczy.
- Niech to demon! Trzeba ogłosić alarm... – zaczął drugi z żołnierzy, ale urwał, gdy tym razem to on stał się celem rozpaczliwego uścisku.
- Błagam, oni już tu idą! Musicie, panowie, reagować natychmiast!
- Eee... no, no tak, oczywiście – wartownik delikatnie odsunął od siebie niewiastę, po czym chwycił za włócznię i skinął na swojego towarzysza. – Kolega panienki przypilnuje, a ja rozprawię się z tymi warchołami.
- Ale... ale czy pan oficer da sobie radę sam?
- Bez trudu – żołnierz uśmiechnął się, po czym powoli zakradł się do zakrętu, zza którego wynurzyła się chwilę wcześniej tajemnicza kobieta i ostrożnie wyjrzał zza węgła. – Hm, nikogo tu nie...
Bliskie spotkanie trzeciego stopnia z żelaznym prętem odesłało strażnika na pewien czas do krainy Wiecznie Pędzącego Bizona, a jego kolega, który zdążył tylko krzyknąć „E...!” szybko do niego dołączył, powalony drewnianym stołkiem, który do tej pory służył jako podstawka pod herbatę.
- No i nieźle – stwierdziła Pola, przyglądając się swojemu dziełu – Wybacz, krzesełko.
- Naprawdę nie sądziłam, że mężczyźni są aż takimi baranami – dodała Barn, odciągając jednego z nieprzytomnych wrogów kawałek dalej, za stos drewnianych beczek.
- Och, to normalne. Faceci używają głowy do myślenia tylko okazjonalnie. – elfka zajrzała do środka namiotu i zobaczyła, że najwyraźniej trafiły na prowizoryczne baraki. Po obu stronach stały rzędy łóżek, a mniej więcej połowa była zajęta przez smacznie chrapiących rycerzy. – No proszę.
Następne kilka minut wypełnione było głuchymi uderzeniami kawałków drewna o śpiące głowy. Większym wyzwaniem było ściągnięcie wszystkich ogłuszonych nieprzyjaciół w jedno miejsce, rozebranie ich do bielizny i związanie plecami do siebie. Jednak, jak mówi stare przysłowie, gdzie Beliar nie może tam babę pośle – a w tym wypadku na miejscu były aż dwie, co dawało im de facto przewagę liczebną nad całym garnizonem.
- Kompania, baacz... – do namiotu wszedł z drugiej strony królewski oficer, który choć ewidentnie był gotów na potężną tyradę krzyków i wrzasków, to stanął jak wryty na widok swoich ludzi w negliżu, związanych i pilnowanych przez dwie kobiety. Szybko jednak otrząsnął się z zadumy i wziął głęboki wdech, by ryknąć na cały obóz. I pewnie by mu się udało, gdyby nie pewna rękojeść, która trafiła go w potylicę. Oficer runął jak kłoda na ziemię, a na jego miejscu pojawił się Dassanar.
- Najwyraźniej całą armię Królestwa da się pokonać przykładając im czymś ciężkim przez łeb kiedy nie patrzą. – mruknęła Pola do Barn, jednak jej towarzyszka była już w połowie drogi do Egzekutora, i teraz to ona rzucała się na szyję mężczyźnie.
- Całe szczęście, że przybyłeś!
- No ale, my przecież... – elfka zrezygnowana machnęła ręką – A niech tam.
- No proszę, ktoś tutaj się jednak do czegoś przydał – zauważył z uśmiechem na ustach Damian, wsuwając się do namiotu zadziwiająco płynnie jak na kogoś o takich gabarytach. Zaraz za nim, już mniej płynnie, wkroczył Dollan z mieczem w dłoni. Egzekutor rozejrzał się po namiocie, pokręcił głową i schował broń.
- Jak zwykle, nic dla nas nie zostawiłyście.
- Tak w ogóle... – rzekł Szampierz, gdy już udało mu się odkleić od swojej towarzyszki – To mogłyście nas uprzedzić, że wybieracie się na taką akcję.
- Po co? Świetnie sobie dałyśmy radę – burknęła Pola – A wy też mieliście dobrą zabawę.
- Nie drąż tematu, szkoda strzępić język – pohamował Dassanara Damian, gdy zauważył, że Egzekutor już chciał dalej brnąć w rozmowę z oburzoną kobietą.
- No dobra, najwyraźniej wyeliminowaliśmy z gry większość ich stanu osobowego – stwierdził Dollan, ostrożnie wyglądając z namiotu – Przydałoby się teraz odkryć, czego oni tutaj...
- Świętego Szmaalla – wcięła się Bernadetta, przyglądając się jakiemuś kawałkowi papieru.
- Yyy... no to w takim razie, gdzie...
- Dosłownie rzut kamieniem stąd, za namiotozbrojownią po lewej.
- Skąd ty to wiesz? – uniósł się poirytowany Egzekutor. Ktoś albo próbował sobie z niego zakpić, albo zupełnie nie miał wyczucia czasu i świadomości, jak dochodzi się do rozwiązań w toku przygody.
- Z tego – Wtajemniczona wręczyła towarzyszowi dokument, który trzymała w dłoniach.
- A skąd to masz?
- Od niego – tu wskazała na leżącego obok, nieprzytomnego oficera.
- Aha. No to w porządku – odparł oschle Dollan, przyglądając się kartce.
- No to na co jeszcze czekamy? – zniecierpliwiony Damian w jedną dłoń chwycił miecz, a w drugą naładowaną kuszę. – Im szybciej spuścimy im łomot i zabierzemy to święte cośtam, tym szybciej wrócimy do domu i będziemy mieli święty spokój.
Zanim ktokolwiek zdołał zareagować, Fechtmistrz wybiegł z namiotu i popędził w kierunku wskazanym przez Barneyek. Dopiero po chwili konsternacji reszta drużyny zdała sobie sprawę z tego, co się dzieje, i wybiegła za swoim kompanem. Gdy minęli namiot pełniący roboczo funkcję zbrojowni, ich oczom ukazała się wykopana dziura, a na jej dnie pozłacana i ozdobiona błyszczącymi diamentami skrzynia. Oraz, co nie mniej istotne, sześciu ciężko opancerzonych gwardzistów, którzy obecnie celowali z kusz albo dzierżyli piki skierowane prosto na Damiana, który to z kolei kuszą mierzył w jednego ze strzelców, a miecz kierował w stronę jednego z włóczników.
- Poddajcie się teraz, a daruję wam życie! – krzyknął Fechtmistrz, czym wprawił wrogów w lekką konsternację. Zaczęli przyglądać mu się z uwagą. To znaczy, dotychczas przyglądali mu się w stylu watahy wilków, które właśnie zauważyły, że owca zdała sobie sprawę ze swojej przegranej pozycji. Teraz przyglądali mu się jak wilki, które zauważyły, że owca mimo tego radośnie podskakuje i macha do swoich przyszłych oprawców. Nie żeby to miało zniechęcić wilki do rozerwania owcy na strzępy, ale w danym momencie ciekawsze wydawało się oglądanie tego interesującego przypadku.
- No dobra, żarty się skończyły – Dollan wyciągnął miecz, zaraz po nim za ostrze chwycił też Dassanar. Z tyłu stały Barney i Pola, które trzymały już napięte łuki.
- Masz rację, wodoleju, żarty się... – jeden z gwardzistów zrobił o krok za daleko i zanim się zorientował, jego pika była już przecięta w połowie mieczem Damiana, a w stronę jego twarzy zbliżała się z zawrotną prędkością kolba kuszy. W tym samym momencie siły przytomnych obrońców artefaktu zmniejszyły się do pięciu.
Koledzy powalonego rycerza przez chwilę przyglądali się naprzemian leżącemu towarzyszowi i wojownikowi o potężnej tuszy, który go powalił. W głowach każdego z nich pojawiło się pytanie „co ktoś zamierza z tym zrobić?”, które potrzebowało jeszcze kilku chwil by przerodzić się w pytanie „co ja zamierzam z tym zrobić?”.
- Widzicie, chłopcy, jestem gruby. Ludzie nie podejrzewają grubych o bycie niebezpiecznymi. Myślą, że grubi są zabawni. Myślą, że grubi nie umieją walczyć. Źle myślą. – wyjaśnił spokojnym tonem Damian. – Dlatego proponuję, żebyśmy wszyscy dali sobie spokój. Wy pójdziecie do siebie, my do siebie, i wszyscy będą zadowoleni.
Zaraz po tych słowach dwa bełty poszybowały w stronę Fechtmistrza, trafiając go kolejno w prawą dłoń, dzierżącą miecz, i w lewe ramię. Damian zakołysał się lekko, po czym runął na ziemię jak długi.
Dwóch strażników z włóczniami zaszarżowało na Dollana i Dassanara, którzy zręcznie uniknęli pierwszych, morderczych pchnięć, a potem zaserwowali swoim przeciwnikom odpowiednio szybki chwyt za włócznię i cięcie po gardle, oraz obrót o sto osiemdziesiąt stopni i przebicie mieczem na wylot. Jeden z kuszników, mających wciąż naładowaną broń, posłał bełt w kierunku Barney, która tylko dzięki szybkiemu unikowi zamiast w serce oberwała w prawą rękę. Wtajemniczona krzyknęła z bólu i wypuściła z rąk łuk, po czym upadła na ziemię. Swoją strzałę zdołała jednak wysłać Pola, która trafiła wspomnianego kusznika w brzuch i jednocześnie powaliła go na plecy. Dwaj pozostali strzelcy odrzucili kusze na bok i chwycili za miecze, co prawdopodobnie było największym błędem w ich karierze. Jeden z gwardzistów starł się z Szampierzem i po krótkiej wymianie cięć został dźgnięty w udo i upadł, trzymając się za obficie krwawiącą ranę. Drugi zamachnął się na Dollana, jednak potężny cios z góry został sparowany i odbity, a następnie Egzekutor wyprowadził błyskawicznie cięcie, rozcinając przeciwnikowi brzuch.
- No to chyba tyle – Dollan schował miecz i rozejrzał się dookoła. Dopiero teraz tak naprawdę zdał sobie sprawę z faktu, że dwóch jego kamratów leży rannych. – Dass, Pola, moglibyście im jakoś...
Egzekutor dostrzegł, że elfka bez żadnego ponaglania dopadła do dwukrotnie postrzelonego Damiana i z wyraźną troską na twarzy zaczęła przeszukiwać swój mieszek z ziołami w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego. No cóż, pomyślał, stosunki międzyludzkie potrafią być dość zawiłe. Dassanar z kolei sam dopowiedział sobie resztę zdania i przysiadł obok Barney, która na pierwszy rzut oka była nieprzytomna, ale gdy Szampierz jej dotykać, czy to w okolicach rany, czy to doszukując się ewentualnej rozpalonej głowy, to kąciki ust dziewczyny niezauważalnie się uniosły.
- No dobra, eee... – Dollan wyciągnął ze swojej torby jedną ze swoich run, a następnie szybko położył ją na pozłacanej skrzyni. Dwie kolejne runy cisnął na ziemię obok swoich rannych i opatrujących ich towarzyszy. Następnie wyciągnął również niewielką, metalową tabliczkę i kilkakrotnie uderzył palcem w różne przyciski na niej się znajdujące. Przez kilka chwil stukał potem palcami o skrzynię ze zniecierpliwienia, aż w końcu nastąpiło coś pomiędzy plusknięciem i odgłosem rozrywanego materiału, a cała piątka razem z ładunkiem rozpłynęła się w powietrzu.
- I co powiemy Kapitule jak już wrócimy do Stolicy? – zapytał jeden z oficerów Królestwa wyglądających ostrożnie z namiotu stojącego nieco na uboczu.
- Powiemy... powiemy tak. Budynek miał iść na Straż Miejską, nie, no to przejechaliśmy się spalić trochę dokumentów, faktur za śmieci, za materiały budowlane. Ja wiem, że to miało iść na makulaturę, no ale Wielki Mistrzu, kto to dzisiaj kupuje, nie. No, a poza tym to była tajemnica.
- Panie majorze, czy pan chce przekonać Wielkiego Mistrza taką farsą?
- Powiedzmy po prostu prawdę.
Na chwilę w namiocie zaległa głucha cisza, a potem kilka mieczy zostało wyciągniętych.
- Znaczy się – zaczął precyzować autor niefortunnego pomysłu – Powiemy, że wyruszyliśmy na wyprawę w celu znalezienia Świętego Szmaalla, który był pogańskim artefaktem zdolnym dawać życie, a gdy już go znaleźliśmy to napadła na nas drużyna elitarnych skrytobójców Wielkiego Klasztoru. W akcie heroizmu, nasi gwardziści zniszczyli pogański artefakt doskonale wiedząc, że tylko Święty Ogień może dawać i odbierać życie. Wróg został zmuszony do ucieczki, misja zakończona sukcesem, cześć i chwała bohaterom, i tak dalej.
- Brzmi nieźle.