Pierwszy do korytarza wszedł Sójeczka, nie zobaczył jednak nic ciekawego. Dopiero gdy podążył za nim Syriusz, niosący pochodnię, knecht miał szansę rozejrzeć się po okolicy. Osiem kroków od drzwi po obu stronach tunelu były przejścia do bocznych komnat,pustych, podłóżnych, ciągnących się wydawało się wzdłuż głównego korytarza. Były głębokie na cztery kroki, szerokość ciężko było ocenić, skraje ginęły w mroku. Także w mroku ginął główny korytarz, ciągnący się co najmniej kolejne 10 kroków prosto. Było tutaj stosunkowo sucho, ciepławo.
Gdzieś na północ od opuszczonej kopalni, jakieś pół obrotu wcześniej, Ivor ostrożnie zbliżał się do namiotu w kotlince. Udało mu się poruszać w taki sposób, aby zbroja nie chrobotała i nie brzęczała aż tak bardzo. Jeśli ktoś w namiocie oczekiwał kogoś, nasłuchiwał, pilnował, nie było szansy aby nie usłyszał tych dźwięków, ale jeśli spał bądź był pochłonięty jakąś czynnością, najlepiej dźwiękogenną, była szansa że niedoszły łowca smoków podkradnie się nieusłyszany.
Był już blisko namiotu, gdy dosłyszał skrobanie, dochodzące zdawałoby się z jego wnętrza. Kilka kolejnych kroków, już miał połę namiotu na wyciągnięcie ręki, gdy ktoś zaklął, cicho, stłamszenie. Dźwięk jednak nie dochodził z namiotu. Ivor powoli obszedł go, aby ujrzeć to, co dzieje się za nim. Stał tam kolejny stojak na skórę, tym razem z rozpiętą na nim skórą szczura. Przed nim siedział mężczyzna, obrócony lekko bokiem do stojaka, dzięki czemu można było częściowo dostrzec jego twarz. Był dobrze zbudowany, lekko opalony, odziany był w łachmany. Miał jasnobrązowe włosy, długie, opadające w nieładzie na ramiona, oraz długą brodę, nie przycinaną od miesięcy. W jednej ręce, opuszczonej, trzymał niewielki nóż, drugą zaś unosił do ust, ssąc jeden z palców.