Świeże powietrze... tak, to zdecydowanie uderzało po drugiej stronie drzwi i zagłuszało w pierwszym momencie wszystko inne. Świeże, czyste powietrze, lekko wilgotne, przesycone delikatnym chłodem poranka, wolne od zatęchłego smrodu potu, brudu, krwi, popiołu i nieczystości, wypełniającego chatę. Wolne od aury zniechęcenia i strachu. Nikt z żyjących nie był, nie jest i nie będzie nigdy w stanie wyjść z takiego piekła na czyste, nieskażone łono natury nie przystając na chwilę, by pozachwycać się głęboko wdychanym, krystalicznym powietrzem i bijącą zewsząd aurą życia, zanim przejdzie do swych spraw i prac.
Przed domem była niewielka polanka porośnięta krzakami, przecięta wąską drużką, prowadzącą ku oddalonej o kilkanaście kroków drogi. Na lewo od łączki znajdowało się niewielkie poletko, wciśnięte między dom i łączkę a skały, po prawej droga wzdłuż ściany prowadziła za dom. Tam też udał się Sójeczka, niczym na poranny patrol. Obok chaty, która w tym miejscu była o wiele szersza, widać tu właśnie znajdowała się druga izba, do której prowadziło wejście obok pieca, znajdowało się kolejne pole, o wiele większe od pierwszego. Za domem było pastwisko, wokoło którego rosło kilka samotnych drzew, za nim zaś zaczynał się las. Pastwisko było opuszczone, pola zaś zaniedbane, pozostawione samemu sobie zaraz przed żniwami. Tutaj też Sójeczka przerwał na moment patrol, by nawilżyć jedno z drzew, po czym ruszył dalej. Obok pastwiska, wciśnięta pod skalną ścianę, stała niewielka szopa, przed którą, na niewielkim placyku, stał prosty rożen ponad dawno już wygasłymi resztkami ogniska oraz niewielka studnia. Obok szopy stała niewielka budka, ku której kierował się Łysy, który w międzyczasie zdążył zebrać się z podłogi i wyjść, ruszając wokoło domu w przeciwnym kierunku niż knecht. Minąwszy szopę z przyległościami Sójeczka trafił na pole wciśnięte między dom a skały, które po chwili okazało się tym samym polem, które widział zaraz po wyjściu z chaty, na lewo od łączki przed drzwiami.
Tymczasem wewnątrz budzące się z wolna życie nabierało tępa. Widok strażnika, który powoli i z namaszczeniem zakłada na siebie cały swój ekwipunek, a następnie wychodzi z chaty ostatecznie wbiło do wszystkich głów myśl, że czas się zbierać i wynosić. Mimo to, ruchy zdecydowanej większość uciekinierów były ospałe, wolne, bezwładne. Powoli zbierali dobytek, budzili ostatnich śpiących, ktoś przekazał wiadomość do ludzi z izby obok, że nic się nie stało i że czas się zbierać. Młodzieniec z wolna odjął rękę od ust dziewczyny, która też wyraźnie się uspokoiła. Z drugiej izby wyszło kilka osób, w tym wojownik w skórzanym pancerzu z elementami brązowego sukna, bardzo podobnymi do tych, które nosili szkodnicy w Nowym Obozie, w starych dobrych czasach bariery. Ivor podniósł się, klekocząc i dzwoniąc pancerzem. Był potwornie obolały, a do tego wyraźnie czuł, że pancerz może lada moment się rozsypać. O ile naramienniki jako tako się trzymały, to płyty napierśnika były już w gorszym stanie, zaś elementy lameki i kolczugi trzymały się już tylko dzięki okazjonalnym wiązaniom ze skórzanym podkładem. Na szczęście topór był w całości, ino wysmarowany orkową posoką, czas było go wyczyścić.
Na pytanie wchodzącego Sójeczki początkowo odpowiedziała cisza bądź nic nie znaczące deklaracje niewiedzy. Zaraz potem w drzwiach minęli go Syriusz, który wszedł zaraz za Sójeczką, wziął torbę i zaraz wychodził, oraz Ivar, a także dwóch innych uciekinierów. Już wydawało się, że nici z jakiejkolwiek wiedzy, gdy z dalszej izby wyszedł kolejny mężczyzna, tym razem w skórzanej zbroi. Przeciętnego wzrostu, nawet nieźle umięśniony, o owalnej twarzy i szerokiej szczęce, czarnowłosy z dość sporymi zakolami. Przy boku miał maczetę, w ręku trzymał sajdak z którego wystawało ramie łuku oraz kilka zaledwie strzał.
-Jako tako, ale coś wiem - jego głos był zmęczony i niepewny, lekko drżał - Bywało się tu parę razy, choć groźny to las i mało w nim polowałem
Po ponownym wyjściu na dwór Syriusz ruszył przez pole ku szopie, Ivor, po chwili zachwytu świeżym powietrzem, ruszył za nim. Łysy podszedł do studni, obok której stało wypełnione wodą koryto. Woda była zastała, stęchła, brudna, aczkolwiek wiadro było na dnie studni, lina wyglądała na nienaruszoną, wystarczyło tylko pokręcić. Ivar w tym czasie znalazł sobie wygodne siedzisko, konkretnie ławeczkę na skraju pola. Mógł z niej obserwować skraj lasu, trakt biegnący zdaje się wzdłuż niego, zejście na główny trakt wyspy, jednocześnie zajmując się swoimi problemami.