Mnie zawsze rozbawiało powtarzanie placu za każdy podejściem do praktycznego. Plac powinien się liczyć jako osobna kategoria. Zaliczone? To od razu na miasto. A tak, to człowiek się na placu tak wymęczy, że na miasto wyjeżdża już osłabiony.
Kiedyś miałem istnego psychopatę na egzaminie. Już podczas sprawdzania świateł zaczął zwać, mimo, iż wszystko było w porządku. :D
Kiedyś też mi opowiadano o tym, że jak egzaminatorowi pokaże się na monitorze kogo ma egzaminować, to wyświetlają się wszelkie dane takiej osoby. I jeśli jest się już blisko końca ważności teoretycznego, to przy braku poważniejszych przewinień na mieście przepuszczają. Ale jeśli nie, to starają się jeszcze trochę pieniędzy z człowieka wyłudzić.
I co mnie jeszcze bardzo zdumiało w tym artykule - w Polsce to nie do pomyślenia, żeby kierowca jeździł mając tylko zaświadczenie o zaliczonym egzaminie. Ja na swoje prawko czekałem dwa miesiące, bo się pomylili z danymi i musieli odsyłać.
Jak sobie teraz przypominam czasy, gdy wyrabiałem sobie prawko, to nie nazwę tego nawet cyrkiem - to było po prostu chore.
A z kolei ja jestem chory, jak tylko muszę zajść do wydziału komunikacji w starostwie powiatowym. Ścisk, mało miejsca, ogromne kolejki, co rusz ktoś jest odprawiany z tekstem "nie ma Pan wszystkich dokumentów", mimo, że przyniósł teczkę gruba jak książka telefoniczna. Ale co mnie najbardziej dobija, to głośno grające radio i cicha mowa urzędników. Kiedyś nawet startowałem tam do roboty, ale było chyba bodajże dwustu na to miejsce. :D I tu znów mógłbym się rozpisać o moich przygodach z nepotyzmem i kumoterstwem i dlaczego to pogłębiło mój libertarianizm, ale szkoda moich nerwów na wracanie do tego. :D
Może tylko zakończę mój wywód tym, że władze samorządowe chyba nie zdają sobie sprawy z tego, że skoro działają na szczeblu lokalnym to szybko można wyłapać kto jest z kim spokrewniony i zaprzyjaźniony i jakie korzyści są z tego czerpane. Bo jawne zatrudnianie sąsiadów i organizowanie konkursów specjalnie pod nich to już zakrawa albo na kpinę z obywateli, albo impotencję umysłową. Choć znając osobę zatrudniającą, to obstawiam to drugie.
Miałem się nie rozpisywać. :D