Najwidoczniej w Polsce B do kin chodzą cywilizowani ludzie. W sumie coś w tym jest, skoro kilka tygodni wcześniej "Spectre" w Krakowie oglądałem z bandą roześmianych, zajętych pogaduszkami między sobą kretynów.
Ja Przebudzenie Mocy oglądałem o 22.00 i choć sala kinowa była niemal pełna i nie brakło różnych "śmieszków" to po reklamach zapadła zgodna, kulturna cisza. W trakcie seansu rzekłbym że wręcz grobowa.
Polska "a" = )
Z Palpatine'a brzydala zrobiło akurat co innego. No, przynajmniej w filmie.
W kanonie SW szpeciło Ci gębę nadużywanie Mocy. Na tym polega w sumie najkonkretniejsza różnica pomiędzy Jedi a Sithami - Jedi płyną z prądem, przyjmują i oddają bez zastanowienia, a Sithowie biorą siłą i zatrzymują na stałe. Każdy co im potężniejszy to szpetniak.
Rany Vadera też tak naprawdę były ponad możliwościami medycyny starwarsowej, kombinezon pomagał, ale tym, co serio utrzymywało go przy życiu była Ciemna Strona - to dlatego umarł po śmierci imperatora, nie dlatego, że ten go poraził Force Lightingiem. To z książek na podstawie scenariuszy do filmów, dokładniej "Zemsty Sithów" Matthew Stowera (swoją drogą lepszej niż film).
Żałosne to było mizianie się mieczami przez Vadera i Obi-Wana w "Nowej Nadziei". Żałuję, że pewnie nigdy nie zdołam wymazać tego z pamięci. Zresztą bawi mnie jednoczesne narzekanie na to, że Kylo przegrał z osobą trzymającą miecz świetlny po raz pierwszy w życiu (nigdzie tego co prawda nie napisałeś, ale po przeczytaniu twojej opinii założyłem, że trudno, by było inaczej) i na to, że ta osoba nie wywija nim jak co najmniej Obi-Wan w nowej trylogii.
Porównujesz film za 11 mln dolarów wydany w 1977 do filmu za 200 mln z 2015, HELLOOOOŁ!
Nie wiem, wiesz co, jak myślę o tym filmie, to mogę wymieniać dziesiątki rzeczy które mnie w nim żenują. Nie chcę tu smażyć elaboratów, ale..
- Całe SW zostało w zasadzie wywalone do śmieci. Frakcje zmieniono, setting zmieniono, zostawiając tylko same cliche. Jakku jak Tatooine, to coś gdzie ta żółta miała knajpę jak Yavin IV. Znowu rebelianci wersum imperium, tylko pod innymi nazwami. Całe drugie pół filmu to żywcem remake nowej nadziei, odświeżony lekkim redesignem. Aż do identycznych ujęć i powtarzania cliche'y aż do znudzenia.
WSZYSTKIE logiczne rozwinięcia fabuły starej trylogii wyrzucono do kosza, jako łącznik zostawiając ledwie kilka postaci i słabawych wzmianek o wspólnej przeszłości, po czym odegrano to samo przedstawienie. Najdziwniejszym jest to, że żaden ze starych bohaterów nie ma poczucia Déjà vu.
- Kylo Ren to lamus. Jak oglądasz film to Ci go żal. Jak psuje monitory to jest żałosny. Jego postać jest przejawem celowego dążenia do zinfantylnienia Gwiezdnych Wojen. Disney obniża target wiekowy.
- Film jest... Przerysowany. Gestykulacja postaci nazbyt... Rozbuchana. Zwłaszcza Chewbacca mnie tym raził. Ale wszystko takie jest. Śmiesznie rozemocjonowane. Postacie nawiązują więzi emocjonalne w moment, ja osobiście nie zdołałem poczuć się poruszony ich przeżyciami. Może jestem trupem w środku? Pewnie tak ;F
Sceny zadymy są małe i słabawe. Ile razy Han Solo pożycza od Chewiego kuszę? Ze trzy? Serio? Nie starczyło nic świeżego na jeden film?
Pojedynki wszystkie są biedne, akcji mało i nieciekawa, więcej ganiania się po lasach i rozwleczonych, niewiele wnoszących dialogów.
I ten Snoke. Co to jest? Skąd to się wzięło? Po co?
Nie no. Chuj. Tyle Wam powiem, mości panowie.
Oficjalnie ogłaszam Gwiezdne Wojny i wielomilionowy fanbase Gwiezdnych Wojen za sztukę padłą ofiarą praktyk korporacyjnych, nieodwracalnie skażoną i utraconą po wieki.
<ściąga czapkę>