Dla samego "Heavy Rain" było warto. Nie wiem co prawda, czy mi się to ekonomicznie opłacało, bo na PS3 grałem w może 10 gier, ale nie myślę o tym. PS4 w każdym razie prędko nie kupię. Nie mam i nie będę miał telewizora, a w domu rodzinnym bywam rzadko.
TLoU uważam za prawdopodobnie najbardziej przereklamowaną grę w historii, ale nie jest dla mnie szrotem, bez przesady. Oceniłbym ją na jakieś 8-/10. Wbrew temu, co można przeczytać na każdym kroku w Internecie, nie ma w niej nic rewolucyjnego i żaden z niej kamień milowy, ale grało mi się dość przyjemnie i - co bardzo ważne - długo (ta gra trwa chyba ze 30h, co jak na produkcję tego typu i dzisiejsze czasy jest bardzo dobrym wynikiem). Ellie przez jakiś czas była nawet moją ulubioną kobiecą postacią, jestem też jedną z nielicznych osób, którym jej polski dubbing podobał się bardziej niż oryginalny.
Pretensje miałem więc bardziej do fanbase'a tej gry niż do samej gry. Dla przykładu, ci ludzie za rewolucyjne uważali, że niektóre lokacje da się przejść bez zabijania któregokolwiek z wrogów (lub przynajmniej bez zostania zauważonym). Tymczasem wydane rok-dwa wcześniej "Human Revolution" i "Dishonored" można było ukończyć bez uśmiercania kogokolwiek (w przypadku HR nie dotyczyło to tylko bossów), o takich klasykach jak stare "Fallouty" już nawet nie wspominając. Craftingiem (w sensie: znajdź butelkę spirytu i bandaże, będziesz miał apteczkę) zachwycali się z kolei bardziej niż kiedyś kamerą TPP w GTA.
W grze dotknęło mnie przede wszystkim to, że Naughty Dog, jak ma zresztą w zwyczaju, nie wykazał się szczególną kreatywnością i wiele rzeczy (głównie detali, choć istotnych) zerżnął z "Drogi" (z tym to się nawet nie kryje) i TWD. Jedną scenę właściwie przekopiował w całości. No i fabuła jest strasznie nierówna, bo gdzieś do 30% ta gra jest strasznie nużąca. Zakończenie również mnie rozczarowało, bo opiera się na rozwoju relacji dwójki głównych bohaterów, która jest strasznie sztampowa (na początku facet ma dziewczynę w dupie, a ona go nie cierpi, ale z czasem zakopują topór wojenny i zaczynają traktować siebie nawzajem jak ojca i córkę) i przez to było łatwe do przewidzenia. Skopano też promocję, bo przez ogrom materiałów reklamowych z Joelem i Ellie (i tylko z nimi) nie sposób nie przewidzieć, że Tess prędzej czy później zginie. W rezultacie coś, co w założeniu miało być pewnie dramatycznym plot twistem, nim po prostu nie jest.