Rosjanie ogłosili, że wojsko ukraińskie ostrzelało terytorium Krymu, zabijając dwóch rosyjskich żołnierzy. W związku z czym, Putin zaczyna prężyć muskuły i grozić, że Rosja bezwzględnie odpowie na każdy akt agresji wobec niej. Ukraińcy z kolei wprowadzają najwyższy stopień gotowości bojowej i zaprzeczają, żeby gdziekolwiek w cokolwiek strzelali.
Ciężko powiedzieć, co o tym myśleć. Z jednej strony pierwsze, co przychodzi na myśl to to, że Rosjanie znowu próbują lecieć sobie ze wszystkimi w kulki i wciskać im cuda na patyku określając je mianem "dowodów", z drugiej Ukraińcy mogą być na tyle pewni siebie, poparcia zachodu i tego, że nikt nie uwierzy w słowa Rosjan, że aż faktycznie sami zaczynają kozaczyć.
Rosyjskie wojsko znowu będzie się puszyć, mają już ponoć zaplanowane potężne manewry. Czy faktycznie zdecydowaliby się na ofensywę na pełną skalę w kierunku Kijowa? Nie chodzi o to, że nie byliby w stanie pokonać armii ukraińskiej, bo niewątpliwie byliby w stanie pokonać kilka armii ukraińskich. Bardziej chodzi o to, że nie jestem pewien, czy byliby w stanie utrzymać to, co zdobędą we względnej kupie. A może po prostu Putin próbuje wszystkich nastraszyć i liczy na to, że zachód w obliczu realnej groźby wojny się skuli w kącie i zrewiduje ustalenia z Mińska na korzyść Rosji? A może po prostu chodzi o to, że wielkimi krokami nadchodzą w Rosji wybory parlamentarne i Putin chciał przez to pokazać rodakom, że jest twardym politykiem który nie da sobie w kaszę dmuchać i jest w stanie bronić interesów Federacji?