opowiedz cos wiecej, bo korci mnie by na to isc, ale bez znizek studenckich to licze kazdego zeta
Film jest przejażdżką kinową luźno opartą o historię 47 roninów z Ako, podkolorowaną elementami fantasy - wiedźma, trochę demonów i takie tam. Mówię "przejażdżka", bo to film do obejrzenia w kinie - idziesz, kupujesz bilet, jedziesz, jest ok, wysiadasz. Nie jest to kino ambitne, wybitne czy jeszcze jakieś tam perfekcyjne. Ma słabe strony i - co zauważyłem już po wyjściu z sali kinowej - są one zajebiście łatwym kąskiem dla domorosłych krytyków i znawców filmowych. Łatwo się wypomina te wszystkie niedociągnięcia, są na wyciągnięcie ręki, wręcz strasznie kuszą każdego kwaśnego marudę, żeby dał z siebie wszystko - po seansie, w internecie. Ale jakimś cudem te wszystkie słabości przeszkadzają o wiele bardziej recenzentom, niż widzom - co chyba nawet na Rotten Tomatoes było idealnie widać. "Rzeczoznawca" sypnął oceną około 10%, widzowie około 60-70%. Po wyjściu z sali nie mogłem się opędzić od myśli "o chuj im chodziło?". Ktoś gdzieś w którymś z tych internetowych zagłębi myśli filmowej napisał, że gówniano prowadzona fabuła, że narrator musi wszystko spajać i tłumaczyć. A ja się drapię po łepetynie, skąd to wziął, bo narrator odzywa się bodajże dwa razy - parę zdań naprawdę typowego narratorskiego wstępniaka - i tyle samo na koniec, typowego narratorskiego outro.
Mi się w oczy rzuciło, że czarne charaktery są kiepsko zagrane aktorsko - no miejscami robi się słabo, jak pani wiedźma otwiera mordę, pan Kira też mógłby być mniej debilnym, pewnym siebie cwaniakiem. Ale coś mi każe myśleć, że cała ekipa była na dobrej drodze do zrobienia dobrej rzeczy, tylko właśnie od czasu do czasu wbił pan reżyser (albo przyszedł ponaciskać pan producent), żeby zagrać chujowiej, bardziej prostolinijnie, karykaturalnie - i że dopiero wtedy mu się wydawało OK. Były po prostu momenty, że cofałem się myślami do "Kung Pow" (jakby ktoś nie wiedział - parodia chińskiego filmu sztuk walki, w której co się dało, było hiperbolizowane). Ale zdecydowanie nie kładło to całego filmu.
Jak ktoś szuka dziury w całym, to znajdzie sporo. I ja komuś takiemu mówię: chcesz, to szukaj, przecież już z filmwebu wiesz dobrze, że znajdziesz, ulżyj sobie, GO TO TOWN. Ale jak się tak znasz na filmach, to powinieneś był wiedzieć, że nie idziesz na cymes sztuki filmowej.
Jak ktoś chce pójść do kina na film, przejechać się i wysiąść, to nie będzie rozczarowany. A jak ktoś lubi klimaty feudalnej Japonii, to jeszcze lepiej.
Nikt nie ma pretensji do pizzy, że nie jest homarem. Czasem warto podejść do sprawy na luzie.
PS. Kolo z tatuażami faktycznie pojawia się na nie dłużej, niż minutę - ale nikomu to nie przeszkadza. Zwłaszcza, że w zasadzie on w tej historii nie jest do niczego potrzebny. Jak ktoś się czuje oszukany, bo ziomek był na plakatach - no to trudno, jego problem natury idealistycznej.