Wczoraj byłem na "Mieście".
Po zakończonym seansie widzowie wychodzili w milczeniu. Zacząłem się zastanawiać czy jest to spowodowanie - podobnie jak u mnie - brakiem słów na fakt zmarnowania pieniędzy na bilety.
Faktem jest, że trailery są tak skonstruowane, że nieco zawyżają wartość filmu. Ale po podejrzeniu tego poniższego spodziewałem się, że będzie to coś na wzór "Pearl Harbor", czyli romansik z wojenką w tle. A dodatkowo - z celowo przerysowanymi bohaterami i kilkoma współczesnymi akcentami. I na tę wojenkę się najbardziej nastawiłem. Oczekiwałem obrazu pobojowisk w dobrej jakości i przede wszystkim dźwięków - samolotów przelatujących z jednego końca sali na drugi, strzałów w tle dochodzących z różnych kierunków i tym podobnych rzeczy. Ponadto liczyłem na to, że otoczenie będzie miało swój klimat kreowany poprzez akcję na dalszym planie, czyli na pierwszym dzieje się coś związanego z fabuła, a gdzieś w rogu ekranu dirlewangerowiec dopada sanitariuszkę, albo wieszają kogoś lub szabrują kamienicę. Liczyłem również na ciekawie przedstawione sceny omamów w kanałach. Czy aż tak wiele oczekiwałem?
To co jest pokazane na trailerze to większość dobrych momentów bitew. Podczas kolejnych scen myślałem "teraz się pewnie rozkręci". I w takich nadziejach wytrwałem aż do walk w Czerniakowie, które były jedną z niewielu rzeczy, które mnie w tym filmie może nie tyle zadowoliły, co przynajmniej nie wywołały załamania.
Życia w tle, o którym wspominałem wyżej niemalże nie było - tylko pod koniec pojawiły się miotacze ognia.
Kanały to zaledwie kilkuminutowy epizod, podczas którego nawet nie jest zaakcentowane od czego te wizje. Widzowi, który nie kojarzy tego epizodu z historii może się wydawać, że to szok od wybuchu granatu.
Cały film (poza tymi momentami znanymi z trailera) to nudna historia niemowy, który włóczy się wte i wewte po akurat burzonej Warszawie.
Film skreśliłem, ale pomysłu nie! Tytuł "najlepszego filmu o powstaniu warszawskim" jest nadal do zdobycia - wystarczy zrobić porządne widowisko wojenne wg hollywoodzkiej receptury. Komasa miał tyle ton gruzu do wykorzystania, stworzył z tego ładne scenerie, ale jakoś nie potrafił tego zgranie ubrać w całą resztę.
Ponadto Komasa miał niezły pomysł, aby przerysować całą tę historię. "Dubstep" (a raczej coś przypominające go) podczas przeprawy przez piwnice stworzył wyśmienitą scenę. Ponadto sam wspomniany już przeze mnie Czerniaków miał świetna otoczkę - jako miejsce odcięte od świata, gdzie dzieją się dantejskie sceny i nie wychodzi się stamtąd żywym, gdzie nic nie jest takie same, jak pozostałych dzielnicach Warszawy. Taka "strefa zakazana". Dodatkowo poświęcenie kanałom jednego kwadransa i mamy przepiękne dzieło o powstaniu w nowoczesnych klimatach postapokaliptycznych.
W filmie tym nie stwierdziłem obecności ani patosu, ani gloryfikowania polskości. I nie był taki krwawy, jak się powszechnie mówi.