Ukróciłoby to debilne studiowanie każdego kretyna, byle nastukac papierek.
Tak się składa, że w Polsce najwięcej takich ludzi produkują właśnie prywatne uczelnie, które skupiają głównie tych, którzy mieli za słabe wyniki, by dostać się do państwowej placówki. Poza tym, prywatne uczelnie nie odgradzają się od nieprzyszłościowych kierunków, o których piszesz, a w dodatku w samym swoim założeniu promują stan majątkowy kosztem stanu wiedzy.
Poza tym, jeśli ktoś chce, może pójść sobie do prywatnej szkoły albo posłać do niej swoje dzieci. Nikt mu tego nie zabroni. Tylko po co robić z tego przymus dla wszystkich? Pieniądze z podatków przeznaczane są przecież także na wiele innych spraw. Podobnie zresztą jest ze służbą zdrowia - obecnie działa fatalnie, ale już widzę tabuny ludzi leczących raka i inne poważne choroby prywatnie albo miny tych, którzy dostają rachunek na kilka tysięcy złotych za wizytę na SOR-ze.
Jeszcze żeby polskie uczelnie prywatne reprezentowały jakiś poziom... Jedyną porządną placówką tego typu jest Akademia Leona Koźmińskiego, ale i ona nie może się równać z najlepszymi państwowymi szkołami wyższymi (tylko jeden kierunek, bodajże zarządzanie, ma na naprawdę wysokim poziomie). Ktoś jest aż tak naiwny, żeby myśleć, że po prywatyzacji szkolnictwa jak grzyby po deszczu wyrosną czołowe na skalę europejską uniwersytety, a te już istniejące wielokrotnie zwiększą renomę i osiągnięcia?
Wiele nagród Nobla i innych prestiżowych wyróżnień dla reprezentantów krajów rozwiniętych wynika m.in. z tego, że te kraje są po prostu znacznie bogatsze niż inne, co przekłada się na wielokrotnie lepsze zaplecze techniczne i większe budżety badań. Wystarczy poczytać sobie, jaki roczny budżet mają Harvard czy Oxford. To, że USA ma 349 "Nobli", kiedy następne wyniki to... 116 Wielkiej Brytanii i 101 Niemiec (Polska mieści się w pierwszej piętnastce, chociaż głównie dzięki "obcokrajowcom" polskiego pochodzenia), nie jest przypadkiem i nie oznacza, że tylko tam rodzą się geniusze. Mądrzy ludzie są na świecie rozmieszczeni równomiernie.
W Wielkiej Brytanii edukacja jest państwowa, ale częściowo nieobowiązkowa (istnieje przymus edukacji do 16. roku życia, ale nie istnieje przymus posyłania dziecka do szkoły - mogą je uczyć rodzice w domu). Różnica polega na tym, że brytyjski system edukacji z wielu powodów wypada blado przy tym, co oferują prywatne placówki. W Polsce jest dokładnie odwrotnie. Jednakże, uczelnie wyższe takie jak Oxford, Cambridge, University College London czy Imperial College London (4 z 10 uczelni uznawanych za najlepsze na świecie) są państwowe. Wszystkie studia w tym kraju są jednak płatne. W USA jest podobnie co na Wyspach, tyle że tam jest sporo prywatnych uczelni, które różnią się od publicznych (stanowych) tym, że pobierają znacznie większe czesne, przekraczające nierzadko 40 tysięcy dolarów rocznie.
Proste założenie, jeżeli płacisz za coś bezpośrednio to ci bardziej zależy
Dziwny wniosek. Wychodzi na to, że w Polsce nie ma studentów, którym zależy na studiowaniu, a w każdym razie mogłoby im zależeć bardziej. Jakoś nie widać tego, jeśli porównać polskie uczelnie państwowe do prywatnych. Jeżeli ktoś poważnie traktuje studia, to będzie się przykładał tak czy inaczej, a jeżeli ktoś jest zamożny i idzie na studia dla samego uzyskania dyplomu, to i tak nie zmieni swojego nastawienia.
niż na tym co dostajesz w mniemaniu kretynów za darmo, a tak na prawdę płacąc pośrednio.
Kretynem to trzeba być, by przyrównywać płacenie podatków do płacenia za edukację.
Zapytam z ciekawości, czy i co oraz gdzie sam studiowałeś?
Bo nie pasują do Twoich teorii?
Nie, bo niektóre z nich opierają się na dziwnych kryteriach - "liczba zagranicznych studentów i wykładowców" to jedno z najbardziej wyróżniających się. Poza tym, jeśli pierwszą "10" takich rankingów tworzą przedstawiciele tylko dwóch krajów (Wielkiej Brytanii i USA), to bycie nieco podejrzliwym jest chyba uzasadnione. Wątpliwe jest też, że amerykańskie czy tam brytyjskie organizacje (bo to one najczęściej przeprowadzają takie zestawienia) jeżdżą po całym świecie, by rzetelnie ocenić wszystkie uniwersytety. Co więcej, wystarczy poczytać komentarze w internecie pod dowolnym takim rankingiem. Pojawia się sporo głosów, że jak przychodzi co do czego, to w olimpiadach przedmiotowych z nauk ścisłych wygrywają ponoć głównie Chińczycy, Rosjanie i przedstawiciele innych narodów, w tym Polacy. Nie sądzę, by wszyscy zmyślali.
A co do moich teorii - ciekawe, ilu więcej noblistów (pomijając już to, że często splendor za całą grupę naukowców, niekiedy obcokrajowców, przejmuje ich szef) miałyby Stany Zjednoczone albo Wielka Brytania, gdyby z edukacji nie zrobiły biznesu i nie wykluczały wielu mniej zamożnych potencjalnych geniuszy. Niektórzy mają chyba prywatyzację za remedium na wszystkie problemy, zapominając, że wielkie firmy są nastawione przede wszystkim na zysk, a nie na dobro klientów. To taka ciemna strona kapitalizmu.
Naiwne jest też przeświadczenie, że jeśli z podatków znikną opłaty za służbę zdrowia i edukację (przypuszczam, że to dość niewielki procent tych należności), to nagle wszyscy będą mieli pieniądze na wszystko i opłata czesnego nie będzie dla nikogo problemem. Już teraz wiele ludzi ma problemy z opłaceniem podręczników szkolnych dla swoich dzieci (po części dlatego, że wydawcy rywalizują ze sobą ws. podręczników i są one coraz droższe, a przy tym wymieniane nawet co rok - piękna sprawa, co?), dowalmy im jeszcze konieczność zapłaty za naukę (znacznie wyższej niż obecnie, to na pewno). Tylko po co?