"jego kochanką będzie rudowłosa Koral"
znaczy że akcja dzieje się przed sagą wiedźmińską, w czasie opowiadań. no, chyba że to inna Koral, ale wątpię
Dam dwa cytaty: jeden mój ze stosownej strony:
Mówi się, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki i dokładnie takie wrażenie odnosiłem czytając najnowszą książkę Sapkowskiego.
Ciekawie wplótł tę nową przygodę Geralta, jako preludium do właściwych opowiadań. Miłe wrażenie robi odniesienie do Pani Jeziora za sprawą Nimue. Otwiera w ten sposób furtkę do nowych powieści z cyklu wiedźmińskiego szlaku. Jednak gdzieś podskórnie mam wrażenie czegoś wtórnego i robionego dla chęci odzyskania utraconego splendoru...
Pozycja jak najbardziej poprawna, a nawet dość ciekawa i oferująca pewne smaczki; godna polecenia sympatykom opowiadań i sagi, jednak mówiąc kolokwialnie: tyłka nie urywa. Tak czy siak plus, zabarwiony pewnym, trudnym do zdefiniowania dysonansem...
i drugi, zupełnie genialny pod którym się podpisuję:
Jestem - w braku lepszego określenia - zażenowana.
Na początku Sapkowski zafundował mi doznanie całkowicie nowe, ponieważ ja zawsze pamiętam, co czytałam, kiedy tylko na to spojrzę. W przypadku "Sezonu burz" miałam takie uczucie, jakbym to już czytała na pewno, ale nie pamiętała dokładnej treści. I na tym świeżość się kończy.
Rąk opad. ZAŚ TO SAMO. W mordę chędożony wiedźmin snuje się ze smętną miną na swojej chabecie z miejsca na miejsce wyrzynając potwory i zaspokajając seksualnie idealne wizualnie, acz obowiązkowo śmiertelnie niebezpieczne czarodziejki, wycierając sobie przy tym nagminnie pysk imieniem Yennefer. Poza tym nie dzieje się nic.
Ach. Sapkowski chyba trochę za dużo czasu spędził w sądzie rodzinnym, bo jego tyrady w temacie "kobieta ma prawo dokonać wyboru" i wszystkie te strażniczki, sędziny i mecenaski, których się namnożyło, zajmują sporą część książki, jako mało wiarygodne i psujące klimat przerywniki pomiędzy ogranymi opisami walk wiedźmina i jego potyczek łóżkowych.
Nawet klimatu brak. Mam takie niemiłe wrażenie, że Sapkowski wylazł z nory, rozejrzał się wokoło i stwierdził, że jego zwykły, smaczny styl okaże się niezrozumiały dla przeciętnego czytelnika, w związku z czym mamy całkowicie współczesny język z wrzuconym tu i ówdzie "spierdalaj", dla mocniejszego akcentu (autor przespał ten moment, kiedy wszyscy się zorientowali, że to wrażenia nie robi), a od czasu do czasu okraszony przyczepionym ni w pięć, ni w oko archaizmem, żeby się "starzy" czytelnicy nie czepiali. Plus jeden szurnięty czarnoksiężnik, którego mowa jest z założenia niezrozumiała, więc 3/4 czytelników ominie te trzy-cztery jego kwestie bez żadnej straty dla wątku. ("errory"...? Naprawdę...? )
Plus te wypełniacze, które z przydługawego opowiadania, wrzuconego zapewne sto lat temu do szuflady jako nie nadającego się do pokazania komukolwiek, zrobiły powieść. Miecz wygląda tak. A drugi tak. A powtórzmy to jeszcze ze dwa razy. A tutaj lista przedmiotów na akucji. A tutaj menu na dwie strony. A tutaj jedna, druga, trzecia legenda czy teoria, bez której spokojnie moglibyśmy się obejść.
Legenda, która nie umiera nigdy (spłódźmy jeszcze z pięć takich tomów, wszyscy tak robią, a cokolwiek wypuszczę, naród łyknie). No i wiedźmin, któremu zajęli konto.
Bez komentarza.
Straciłam czas, podczas którego mogłam się już nurzać w doskonałym "Cieniorycie" Piskorskiego. Przepraszam, panie Piskorski, to był ostatni raz.
W celach ochrony praw autorskich podam tylko, że obie prywatne opinie pochodzą owej strony:
http://lubimyczytac.pl/