Kawy niecierpię. Raz, że w teorii nawet nie powinienem z powodów podobnych co gurtowe, dwa, w smaku jest paskudna i zwyczajnie na mnie nie działa.
Piję więc gorzką herbatę (co zabawne dwa razy już miałem zmiany, bo zaczynałem od słodkiej, ale najpierw byłem na jakimś obozie czy czymś gdzie nie było cukru i siłą rzeczy się przyzwyczaiłem, potem na następnym cukrzyli z automatu i choć cierpiałem znowu się przestawiłem, potem wreszcie jakoś wróciłem do gorzkiej), ale zwykły szrot jak lipton czy earl grey, czasem bylejaką miętę jak mam jakieś dolegliwości gastryczne. I tia, bedzie jak z ostrzałką do noży, bo mam kumpla co się tym właściwym parzeniem et cetera podnieca, parę razy piłem te prawdziwe z liścia i piętnastominutowym rytuałem z kubeczkami, imbryczkami, siateczkami i czekaniem aż woda ostygnie do 90 stopni zamiast zalewać wrzątkiem.. i smakowała z grubsza tak samo, a nawet gorzej, jak dorzucił do środka jakiegoś szajsu typu imbir. To coś jak z piciem whisky, niby można, ale chyba tylko dla szpanu i "klimatu", bo tak do codziennego użytku szybciej, taniej i z podobnymi doznaniami starczy mniej szlachetny zamiennik.
C - by nie było fusów to masz właśnie parzenie w siateczce.