Na pierwszego Hobbita nie poszedłem do kina i naprawdę się z tego powodu cieszę. Akcja... Nie. Inaczej. HISTORIA, rozpoczyna się w 44 minucie (jak Bilbo wybiega z Bag End). Wcześniejsze sceny są nudne i pretensjonalne. Pokazywanie smoka-nie-smoka w tle, jakieś śpiewanie (serio? To nie książka), mycie naczyń, rozterki czy iść czy nie iść, bla, bla, bla... A reszta filmu? Sranie na widza kupą CGI, byleby tylko więcej efektów. Zauważyłem, że Jackson chyba lubi brać wszystko dosłownie co jest w książkach. W Drużynie Saruman przyzywa sztorm nad Karadrasem (w książce bohaterom wydawało się tylko, że słyszą nikczemny głos czy coś), a w Hobbicie te pojebane olbrzymy rzucające na siebie skałami (Bilbowi tylko się wydawało, że coś takiego widzi i to daleko). Przysięgam, że w tym momencie czekałem, aż chmury zaczną się walić po obłokach (bo był opis nawałnicy jako "walki dwóch burz").
Drugą część zapewne zobacze jak wyjdzie na Blu ray, ale nieprędko pewnie. Wolałbym po raz kolejny obejrzeć WP, niż patrzeć na Legolasa, Sarumana, Galadriele itd. w Hobbicie i robienie z krótkiej historii tasiemca na miarę Zbuntowanego Anioła.
EDIT: Ale po co ja się wypowiadam, zaraz wleci znawca Damiano, któremu się Skyfall podobał albo Maniek, który broni filmu nagą piersią (ale za to jaką!).