Przez ostatni rok trochę wyleciałam z obiegu planszówkowego (przeprowadzka, choroby, dziecko itd.), ale miałam ostatnio okazję pograć ze znajomymi w
Adrenalinę i przypomnieć sobie, dlaczego tak lubię tą grę.
Adrenalina to Quake The Board Game - biegając po planszy zbieramy amunicję i fancy bronie (od snajperki po miotacz ognia i rękawicę bojową), by mordować innych graczy na różne wymyślne sposoby. Na ogół nie przepadam za PvP w planszówkach, wybierając raczej gry z niewielką ilością negatywnych interakcji. Tu non stop zabijam i jestem zabijana, ale podoba mi się to, bo:
- Śmierć w grze nie jest zbyt karząca - nie tracimy tury ani broni, a respawnujemy się natychmiast po śmierci. Jedynie inni nabiją sobie punkty za nasz zgon.
- Mocno nagradzane jest bycie w sercu akcji - to nie jest powolna gra, gdzie wszyscy kitrają się po kątach, wypatrując tej jednej okazji, bo każdy boi się popełnić błąd, po którym już się nie pozbiera. Adrenalina to ostra nawalanka.
- Im częściej giniesz, tym mniej wartościową ofiarą jesteś dla innych graczy - dobry mechanizm lider bashingu, zapobiegający też campieniu słabszych graczy.
- Im bliżej śmierci jesteś, tym większe masz możliwości - wraz z kolejnymi ranami coraz mocniej uderza tytułowa adrenalina, dając graczowi dodatkowe akcje - wciąż masz szansę się odgryźć!
Dla mnie królową planszówek od zawsze było Twilight Imperium. Teraz 4. edycja jest jeszcze czytelniejsza i przyjemniejsza, ale nadal trzeba pół dnia na tę grę zarezerwować.
Dla znajomego małżeństwa to planszówka flagowa - tyle razy w to grali, że trzecią edycję kupili dwukrotnie (karty zużyły się pomimo zakoszulkowania), a teraz obowiązkowo czwartą. Ilekroć graliśmy razem, finałowe starcie było oczywiście miedzy nimi i choć są bardzo dobraną parą potrafili się przy tym tak kłócić, że miałam ochotę schować się gdzieś, by nie oberwać ciskanymi piorunami