Po uzgodnieniu, iż należy w pierwszej kolejności udać się do Starego Obozu, cała grupa ruszyła w kierunku mostu prowadzącego na drugą stronę rzeki. Przeprawy pilnowało dwóch żołnierzy w czerwonych uniformach, którzy rzucili tylko jedno czy dwa znudzone spojrzenia by sprawdzić, czy ktoś nie wygląda podejrzanie. Oczywiście, bardziej podejrzanie niż typowy przestępca. Nie dostrzegli jednak niczego, co sugerowałoby, że nowi są szpiegami lub dywersantami, więc wrócili do swojej standardowej pozycji tępego patrzenia przed siebie. W takim stanie można było właściwie przehibernować całą służbę bez specjalnego wysiłku. Wyglądało na to, że strażnicy, niezależnie od tego czy są ludźmi króla czy siepaczami na usługach przywódcy kryminalistów hołdują podobnym tradycjom wartowniczym.
Za mostem już tylko kilka kroków dzieliło grupę od bramy ogromnej, drewnianej bramy Starego Obozu. Najwyraźniej więźniowie nie próżnowali przez te wszystkie lata, gdyż zamiast po prostu postawić duże wrota, zamontowali dość złożony na pierwszy rzut oka system pozwalający na podnoszenie i opuszczanie szerokiej zapory. Jako, że przejście było otwarte, pilnowało go dwóch strażników, opierających się o belki i leniwie rozglądających się po okolicy. Oprócz głównego traktu, obok palisady biegły jeszcze dwie ścieżki, prowadzące zapewne do innych rejonów kolonii niewskazanych jako miejsce odwiedzin dla żółtodzioba. Wszyscy dostrzegli również, że na prawo od mostu znajduje się średnich rozmiarów jaskinia, z której co chwilę dochodziły ciche piski i stęknięcia.
Alvaro pierwszy ruszył w stronę bramy obozowej, jednak kilkanaście stóp przed przekroczeniem progu Starego Obozu został gwałtownie, werbalnie zatrzymany.
- Stój, kto idzie? - zapytał tonem nieznoszącym sprzeciwu jeden z żołnierzy. Jego towarzysz zmrużył oczy, jak gdyby próbował dokładniej przyjrzeć się przybyszowi oraz grupce, która pozostała nieco z tyłu.