A jako zapalnik do dyskusji wrzucam to:
Ziomeczek idealnie podsumowuje "subtelną" różnicę między Main Questem w Skyrim i Morrowind - odzwierciedlającą w zasadzie prawie wszystkie pozostałe aspekty różniące te części. Plus, siłą rzeczy, wylewa się to na cały gameplay i sposób realizacji narracji. Polecam przebrnąć przez filmaszek, następnie zapraszam do dysputy.
Od siebie mogę dodać tyle, że o ile odczuwałem te różnice podczas młócenia w TES III i V, to w końcu miło, że ktoś był w stanie wyrazić słowami, co to było. I tak w Morrowind faktycznie czujesz, że być może jesteś wybrańcem, być może nie jesteś, ale póki nie udowodnisz tego wszystkim dookoła, to srają na twoje mistyczne ugabuga z przepowiedni. W Skyrim praktycznie na dzień dobry mówią ci, że jesteś Keanu Reevesem (znaczy Neo) i tylko i wyłącznie ty jesteś w stanie uratować świat, bo masz unikalną supermoc zjadania smoczych dusz, jesteś specjalnym rodzynkiem i w ogóle fajnie, że jesteś, uff.
Wszelkie zadania poboczne i gildie w Morrowindzie dają ci zupełnie inne odczucie - możesz się tym zajmować kiedy chcesz i ile chcesz, bo masz pełne prawo NIE BYĆ wybrańcem i nikt nie będzie cię ciągnął za rękaw, bo Wielkie Przejebane i tak odbywa się w Krainie Morowego Wiatru już od dłuższego czasu i bardzo powoli postępuje. W związku z tym także większe znaczenie ma to, co robisz poza MQ - w świecie Morrowind możesz odnieść wrażenie, że Okrutny Kataklizm wcale nie nadejdzie, w związku z czym całkiem istotne jest, jaką pozycję sobie wypracujesz w różnych organizacjach. W razie jakby koniec świata wcale nie nadszedł, albo nikogo by nie obchodziło że to ty zażegnałeś kryzys, to przynajmniej będziesz kimś. Nawet jedna mechaniczna drobnostka - system reputacji w Morrowind - wskazuje na to, że rozwiązanie problemu ze śmieszkiem kradnącym bogom ich boską magiczną pikawę to zaledwie kropla w morzu. MQ daje ci maksymalnie 42 punkty reputacji (sławy) z możliwych... 173. Co więcej, uzyskując wysoką sławę przed odpowiednim etapem głównego questa, możesz ominąć dwa dość żmudne zadania (polegające na udowodnieniu, że jesteś koleś - a że ty już jesteś niezły kolo, to właśnie nie musisz).
W Skyrim jesteś Neo, na każdym kroku szarpią cię za róg twojego rogatego hełmu, mówią żebyś leciał zrobić co trzeba, już, tu i teraz, bo inaczej Pan Zły Smok (ten Najźlejszy Smok, znaczy się - bo są różne) ZEŻRE CAŁY ŚWIAT i ZAPIJE GO CZASEM, po czym BEKNIE PARADOKSEM. Zawracają ci dupę, bo twoje wybraństwo to taka wielka tajemnica, że niby nikt nie wie, że jesteś Neo, ale jak przychodzi co do czego to i tak wszyscy wiedzą, że tylko ty jesteś w stanie uratować świat i nikt nie ma wątpliwości, że Neo to na pewno ty. W takiej atmosferze naprawdę dziwnie jest piąć się po szczebelkach hierarchii w Gildii Złodziei (po co ci diamenty, jak w następnym odcinku
Frieza zdetonuje Namek Alduin zeżre całą rzeczywistość?) czy innej organizacji, bo - przynajmniej teoretycznie - twój mózg powinna przewiercać myśl "kurwa stary, co ty robisz, nie powinieneś teraz ratować świata? wszyscy patrzą ci na ręce, yo". Że już nie wspomnę o tych wspomnianych w filmaszku momentach, kiedy Wysłannicy Narracji próbują dosłownie ci zaszczepić poczucie pilności twojego zadania.
- Słuchaj, tutaj jest grobowisko smoka, musimy lecieć tam jak najszybciej, to może zdążymy.
- No, spoko.
- To jak, lecisz tam od razu?
- Jasne!
Po czym następna scena to Smokorodny piekący sobie drożdżówkę z jagódkami i wygrzebujący z ziemi tonę gliny, żeby sobie ulepić drugi domek.
*basowa muzyczka zamykająca odcinek serialu komediowego z lat '90, napisy, pilna przygoda w następnym odcinku*