Wczoraj w Szwajcarii odbyło się coroczne referendum publiczne. Głosowano za i przeciw czterema-pięcioma propozycjom. Wśród nich znalazło się wprowadzenie dochodu gwarantowanego (w propozycji nie ma konkretnej kwoty, ale osoby prowadzące kampanię publiczną mówią o 2500 frankach szwajcarskich [1 taki frank to ok. 1 USD] miesięcznie na dorosłą osobę). ~75% było przeciw, ~25% - za.
To ciekawa idea. Cytując pytanie z ogromnego plakatu sporządzonego przez zwolenników pomysłu: co byście zrobili, gdyby wasz dochód był zapewniony? (Mniejsza na razie o to, skąd znaleźć dodatkowe kilkadzieścia miliardów złotych rocznie.)
Ten "bejsik inkam" uruchamia całą klasę nowych wątków myślowych. Czy dalej byście pracowali? Nie jest tak, że nie lubię mojej tak zwanej pracy. Nie lubię głównie, gdy osoby w zakładzie się na coś albo kogoś wkurzają (zwłaszcza, gdy tym kimś jestem ja). Nie radzę sobie z tym i ich unikam. Nade wszystko ważne dla mnie jest nie rychłe zażegnanie konfliktu, a obniżenie jego napięcia. Nawet, gdybym miał pracować za te 1850 PLN brutto zamiast dostawać hipotetyczne 2500 PLN brutto za nic, możliwe, że bym to robił.
...Przynajmniej przez jakiś czas. Szczerze mówiąc, dla mnie najbardziej liczy się odmiana. Nie wiem, nie chcę udawać, że mam jakiś konkretny pogląd, zwykle po prostu dryfuję przez życie bez konkretnego kierunku, robiąc to, co w danej chwili wydaje się najlepsze.
Osobiście odczuwam ciągle potrzebę jakiejś siatki bezpieczeństwa. Chociaż od lat wyobrażam sobie siebie jako bezdomnego (mówię wam, z czasem to wyobrażenie stanie się samospełniającą przepowiednią i rzeczywiście ostatecznie wyląduję na ulicy), tak naprawdę boję się takiego obrotu spraw i chciałbym mieć pieniądze, by oddalić dyskomfort związany z brakiem schronienia, jedzenia, itp.
Tak sobie teraz myślę... część protipów życiowych od GuRta... ograniczać cukry proste, wyrobić sobie nawyk spacerów, zacząć czytać książki, nie rzucać się na słodycze, wywalić WoWa... wszystko rozbija się o obecną chwilę i ten impuls bólu w głowie, na który trzeba zebrać siłę woli, by podjąć działanie ocenione jako "The Right Thing" mimo niego. To jest i zawsze będzie wysiłek. W tym sensie mózg jest podobny do zwykłego mięśnia, bo ma ileś tam energii i można jego siłę ćwiczyć. Dlatego też "w zdrowym ciele zdrowy duch", nie?
Przyjemność i cierpienie. Taki przychód pozwoliłby ludziom zamykać się w domu jak ci hikikomori i nigdy nie opuszczać swoich miniaturowych królestw, ograniczając cierpienia związane z robieniu rzeczy ważnych w perspektywie długoterminowej na poczet doraźnych przyjemności. Podobno pojęcie "dżihad", według tłumaczeń imamów nie-fundamentalistów, oznacza walkę, ale głównie ze swoimi słabościami. I właśnie w tym miejscu nie wiem: czasami czuję się tylko zwierzęciem, mięsnym automatem, a nie prawdziwą ludzką fasolą. Czy taki dobrobyt nie wyłączyłby mnie na dobre z obiegu? Czy nie wypadłbym kompletnie z mechanizmu gospodanki jako element produktywny?