A dokładniej, trafił mnie już dawno - podczas pięciokrotnego zdawania prawa jazdy w państwowej instytucji jaką jest WORD. Wszystko tak genialnie bezdusznie zorganizowane, żebyś wyszedł z egzaminu oblany i z traumą.
Haha, bez urazy, ale jak ktoś potrafi jeździć to max po 3 razach zda, mój kumpel ma szkołę jazdy i mam info z pierwszej ręki niemal. Wniosek żeś kierowca dupa i tyle
Zdziwiłbyś się. Owszem, często tak bywa, ale to żadna reguła. Dam głowę, że większość tych kretynów, która zabija ludzi, siedząc za kierownicą i sprawia, że polskie drogi są bodajże najbardziej niebezpieczne w Europie, zdała swoje egzaminy na prawo jazdy za pierwszym lub drugim razem. To bardzo krótkowzroczne myślenie. Dość powiedzieć, że osoba prowadząca elkę jest zazwyczaj jedyną respektującą przepisy osobą na drodze.
Wiele zależy od samego WORD-u. W Lublinie znane są różne absurdalne przypadki udupiania zdających. Jest całkiem sporo sytuacji, w której zdający np. jedzie sobie wąską drogą na osiedlu domków jednorodzinnych, w strefie skrzyżowań równorzędnych, egzaminator każe mu skręcić np. w prawo, a tuż za skrzyżowaniem (góra kilka metrów) stoją zaparkowane dwa samochody (oczywiście zaparkowane nieprawidłowo, ale kto by się tam tym przejmował) - jeden zajmuje część lewego pasa, drugi prawego. Stoją w zasadzie w tym samym miejscu na drodze, ale po przeciwnych jej stronach. Egzaminator każe przejechać przez wąską przestrzeń pomiędzy tymi dwoma samochodami, co zazwyczaj kończy się oblaniem z powodu ryzyka zaczepienia o lusterko. Przy omijaniu pojazdu powinno się zachować przynajmniej metr odstępu, ale metr odstępu w takiej sytuacji wiąże się ze skasowaniem przodu samochodu stojącego na lewym pasie. Powodzenia. Taki Radom jest z kolei powszechnie uważany za miejsce, gdzie zdać jest dużo łatwiej.
Najgorsze w dzisiejszych egzaminach jest to, że można mieć dobrą technikę jazdy i umieć prowadzić samochód, ale i tak zawalić 1, 3, 5 czy 10 egzaminów z powodu stresu (i w konsekwencji różnych dziwnych decyzji na drodze, nie zawsze wpływających na BRD), który w dodatku jest niepotrzebnie budowany przez samą atmosferę i egzaminatorów. Oczywiście pewność jazdy przychodzi z doświadczeniem i po prostu z czasem, ale egzaminowany nie ma ani jednego ani drugiego. Jeżeli ogólnopolska zdawalność egzaminów na prawo jazdy nieznacznie przewyższa 30%, a polskie drogi i tak są niebezpieczne i pełne wypadków, to może coś jest nie tak i nie w tym metoda?
A dokładniej, trafił mnie już dawno - podczas pięciokrotnego zdawania prawa jazdy w państwowej instytucji jaką jest WORD.
Co z tego, że WORD jest państwowy, skoro nie jest finansowany ze skarbu państwa i musi być samowystarczalny? Ile zarobi, tyle ma, a ostatnio coraz mniej osób zdaje egzaminy (m.in. dlatego, że 18. rok życia zaczynają osiągać ludzie urodzeni w czasie niżu demograficznego), a to wiąże się z koniecznością zbicia wskaźnika zdawalności na rzecz utrzymania budżetu. Pensja egzaminatora jest uzależniona od liczby przeprowadzonych egzaminów - od jednego dostaje ponoć 30 czy tam 40 zł. Gdyby WORD był finansowany ze skarbu państwa, ten egzaminator dostawałby stałą pensję i nie miałby powodu do ew. machlojek. Masz tę swoją wymarzoną konkurencyjność powiązaną z prywatyzacją. Sam ją krytykujesz.