Mission Impossible: Rogue Nation.
Nie kopie tak mocno jak Ghost Protocol, ale agenci IMF dalej dają czadu i robią niesamowite rzeczy. Tom Cruise jak zawsze w formie (a ma 50 na karku), Pegg zabawny, Renner niby spoko-ale-potem-nie-ale-jednak-tak i Ving Rhames będący po prostu jak Ving Rhames. Super gadżety o których Bond może zapomnieć (ale samochody ma lepsze), famme fatale, ale bez zbędnych romansów no i antagonista+jeden przydupas, którzy przegrywają. Czego chcieć więcej? Jakiejś mocnej sceny. Samolot był okej, ale drapacza chmur z poprzedniej części nie pobije. Włamanie - ok - ale to z oryginalnej M:I bije wszystkoe na głowe. Daje siódemeczkę trochę naciąganą, ale niech będzie. Z sentymentu.
No i jednak w tym czasie ciężko zrobić dobrego antagoniste w takich filmach. Ani nowy Bond, ani nowy M:I nie ma jakiegoś, którym by można było się afiszować. Ot, jest, ale mogłoby go nie być.