James przez chwilę siedział nieruchomo, patrząc w kartkę. Podrapał się w głowę, pokręcił trochę na krześle i w końcu rzucił ołówek na biurko.
- Ehh... stary a głupi, kto to widział tyle chlać?
Poeta pokręcił się jeszcze trochę po mieszkaniu, nie wiedząc co ze sobą zrobić, aż w końcu chwycił wieszący koło drzwi płaszcz i wyszedł z mieszkania, zamykając za sobą drzwi.
---------------------------------------------------------------------
Spacerując po pobliskim parku, James starał się uspokoić szalejące w głowie myśli. Ciągle gdzieś przewijała mu się idea napisania książki, o której ostatnio sporo myślał. W obecnym stanie ciężko było mu ocenić, czy to faktycznie taki dobry pomysł, jaki wydawał się w pierwszej chwili. Znalazł sobie ławkę na uboczu i spoczął, a następnie uwolnił swój umysł od ciężaru myślenia. Odrobinę irytowały go bawiące się kawałek dalej dzieci, ale kilkanaście minut oddychania świeżym powietrzem przyniosło ulgę w bólu głowy. Mógł tedy skupić się na delektowaniu się idealną kompozycją cienia gwarantowanego przez potężne korony drzew i promieni słonecznych, które się przez owe korony zdołały przebić. Dopiero po jakimś czasie poczuł, jak burczy mu w brzuchu i przypomniał sobie, że nie jadł nic ani wczoraj wieczorem, ani tak naprawdę dzisiaj rano. Nie było sensu wracać do domu, udał się więc do swojego ulubionego przybytku - tawerny "Szalony Koń".
W gospodzie spędził de facto cały dzień. Przez większość czasu rozmawiał z gospodarzem, popijając wodę by nie upić się przed nadejściem nocy. Zdołał nawet wyprosić obiad ze zniżką dla stałego klienta. Za dnia lokal nie miał zbyt wielu klientów, dopiero po zmroku zaczynało się tam robić tłoczno. I faktycznie, gdy zaczęło się już ściemniać i na zewnątrz zapalano pierwsze lampy uliczne, w tawernie powoli robiło się coraz ciaśniej. W pewnym momencie James poczuł, że ktoś stuka go lekko palcem w ramię. Gdy się odwrócił, zobaczył tam twarz poczciwego Terrenca.
- Witaj, James - zaczął ze szczerym uśmiechem na twarzy chłopak, a po uściśnięciu dłoni usiadł na krześle obok - Co słychać?
- Wiesz, pomimo tego, że przez pół dnia czułem się, jakby ktoś przepuścił mnie przez prasę drukarską, to jest nawet w porządku.
- Tak? Czyżbyś miał jakiś pomysł na nowe dzieło? - w oczach i głosie Terrenca od razu pojawiła się żywa ekscytacja, której nie próbował nawet ukrywać.
- Można tak powiedzieć. Widzisz, ostatnio...
- Zaczekaj, zawołam chłopaków, żeby też posłuchali - przerwał Jamesowi przyjaciel, widząc, że do lokalu weszła grupa mężczyzn będących znajomymi jego i MacDowhana, a przy okazji również poetami. - To z pewnością coś ciekawego, a nie ma sensu strzępić dwa razy języka, prawda? Hej, Frank! Theo! Doug!
- Ach, witajcie panowie - rzucił jeden z przybyłych, Theodore. Cała trójka przysiadła się do stolika.
- James właśnie chciał opowiedzieć o swoim najnowszym pomyśle. - wyjaśnił Terrence.
- No... wiecie, ostatnio sporo interesowałem się filozofią i innymi takimi. W pewnym momencie zadałem sobie pytanie. Czy faktycznie człowiek jest panem swojego losu? Czytając książki, słuchając opowieści innych osób ale nawet obserwując własne otoczenie można dostrzec, że wbrew pozorom nieprawdopodobne zbiegi okoliczności zdarzają się nad wyraz często. Jedne są raczej nieszkodliwe, ale czasami niewytłumaczalnie dogodne lub niedogodne zrządzenia losu potrafią poważnie zawrócić czyimś życiem.
- Prawda - przytaknął Douglas.
- A co jeśli całe ludzkie życie, cała nasza istota, osiągnięcia i porażki, ścieżki którymi kroczymy a nawet czasem nasze własne myśli... nie są tak naprawdę do końca naszym dziełem? - James zauważył, że czwórka przyjaciół przysunęła się trochę bliżej i w skupieniu słuchała jego wywodu. Czuł, że faktycznie wpadł na coś genialnego. - Sądzę, moi drodzy, że w istocie człowiek może być jeno marionetką w rękach sił potężniejszych od siebie, niepojętych rozumem, niepodlegających normom czasu ani przestrzeni.
- Patrząc w ten sposób na historię człowieka, czy nawet na historię całej cywilizacji, otwierają się zupełnie nowe, niezbadane dotąd horyzonty i przemyślenia - dodał cicho Franklin.
- W rzeczy samej.
- Wiesz, James... to trochę brzmi, jakbyś po prostu definiował istotę Boga - zauważył Theodore.
- Przeciwnie. Bóg z założenia teologicznego jest istotą doskonałą, która dała nam wolną wolę i możliwość wyboru. Jeśli interweniuje w nasz świat to tylko po to, by nam dopomóc. Ale w rzeczywistości los zdaje się być równie często przeciwnością, jak i pomocą dla człowieka. Można odnieść wrażenie, że wytworzony przed nami obraz możliwości wyboru swojej ścieżki to tylko iluzja, która ma nas utrzymać w przekonaniu, że sami nad wszystkim panujemy. Tymczasem możemy być niczym te dzieci, podążające we mgle za szlakiem z cukierków, święcie przekonane, że idą tam gdzie chcą.
- To... brzmi naprawdę świetnie, James - rzekł Franklin, a pozostała trójka pokiwała głowami. - Chyba jeszcze nie słyszałem tak oryginalnej wizji rzeczywistości. Jasne, wielu mówiło o predestynacji czy fatum, ale takie ujęcie to prawdziwy przełom. Książka na ten temat mogłaby być arcydziełem.
Rozmawiając ze swoimi przyjaciółmi, James nie zwrócił uwagi, że do tawerny weszła pewna młoda kobieta. Dziewczyna rozejrzała się dookoła i szybko natrafiła wzrokiem na MacDowhana. To była Sarah Morgan, wciąż jeszcze wściekła na swojego byłego kochanka za upokożenie, jakiego doświadczyła z jego winy. Stanęła z boku i przez chwilę uważnie przyglądała się rozmawiającym mężczyznom, aż w końcu zauważyła, jak James skinął na gospodarza i zamówił pięć kieliszków absyntu. Zwinnie przecisnęła się do baru i gdy tylko oberżysta się odwrócił po nalaniu alkoholu, wyciągnęła małą torebeczkę, schowaną do tej pory za płaszczem i wsypała jej zawartość do jednego z kieliszków. Gdy zjawił się jeden z młodych chłopców roznoszących zamówienia do stolików, Sarah odezwała się do niego swoim słodkim głosem, specjalnie przygotowanym do rozmów z mężczyznami, od których czegoś chciała.
- Hej, niesiesz zamówienie tamtym dżentelmenom, tak? - chłopak skinął delikatnie głową, ewidentnie zaskoczony faktem, że taka piękność się do niego odezwała - Mógłbyś podać kieliszki tak, żeby ten z prawej dostał mężczyzna siedzący najbliżej drzwi? Wiesz, jestem jego przyjaciółką i dolałam mu tam... czegoś mocniejszego, tak jak lubi. Chłopak ponownie skinął głową, po czym został obdarowany całusem w policzek i uśmiechnął się szeroko.
- Dzięki - Sarah uśmiechnęła się promiennie i czym prędzej zniknęła w tłumie.
Po chwili zamówienie dotarło do stolika poetów, którzy wciąż dyskutowali o najnowszym pomyśle Jamesa. Zgodnie z prośbą urodziwej damy, chłopak postawił konkretny kieliszek przed konkretnym mężczyzną.