ale przynajmniej zastrzyki były darmowe.
Wątpię. Ktoś musiał za to zapłacić, a w tym wypadku najpewniej byli to podatnicy.
Za wizytę wziął 100 zł i gówno zrobił.
Też tak kiedyś miałem. I co z tego wyszło? Więcej tam nie poszedłem i odradzam, jeśli ktoś się mnie zapyta o specjalistę w tej dziedzinie. Lekarz nie zapracował na swoją reputację. Trudno. Jest gros innych.
Popatrz na tych Twoich wspaniałych prywatnych lekarzy, czy przypadkiem poza praktyką prywatną, nie robią też na etat/kontrakt w NFZ w publicznym szpitalu. Prawda taka, że nie znajdziesz lekarza, który utrzymuje się tylko z prywatnej działalności.
Oczywiście, że tak. Znam przypadek, gdzie prywatnie lekarz był w porządku, a w ramach NFZ to szkoda mówić. I takich ludzi jest najpewniej więcej. Ale skoro za pieniądze bezpośrednie mogę się u niego leczyć bez stresu, to dlaczego nie wybrać tej opcji?
Damiano, a z ciekawości, orientujesz się, ile zapłaciłbyś prywatnie za chemię?
Niestety nie, ale tu się chyba sprawa rozbija o koszt środka, a nie samą usługę leczenia.
Z publiczną służbą zdrowia jest jeden problem - nagła sytuacja, idziesz do szpitala, 'nie ma pan możliwości nic z tym teraz zrobić". Masz swojego dobrego znajomego lekarza, jeden telefon, nieistotne czy jest na dyżurze czy nie - 'jednak możemy panu pomóc'. No to możemy czy nie?
Otóż to. To jest to samo, o czym pisał Skellen.
Coś mi dolegało. Nagle się zaczynało i nagle kończyło. Poszedłem do lekarza rodzinnego i mówię co jest. Skierowanie na wyniki. Ale zanim poszedłem po raz kolejny znów mnie napadło. Zrobiłem wyniki z własnej kieszeni. I mu przy następnej wizycie pokazuję, że to są te wyniki, kiedy jest spokój, a to są te, kiedy mnie napadło. Wyraźnie się różniły i po lekturze książek na ten temat wynikało, że aby to wyeliminować, trzeba zrobić najprostsze badanie i zapisać na jego podstawie odpowiedni lek zresztą to samo mi powiedziały panie od rentgena, że takie coś jak ja mam, to się leczy na poziomie lekarza rodzinnego - i miały racje co do tego, co to było). A gdzie tam. Facet skupił się na USG, gdzie było napisane, że pacjent zdrów jak ryba, nic nie ma, okaz zdrowia. Resztę wyników miał w dupie. Wysłał mnie do specjalisty. Specjalista kazał się stawić tego i tego dnia w szpitalu z wynikami. Stawiłem się. Pierwsze parę godzin przesiedziałem na na korytarzu na krześle, w samej piżamie, bo nie mieli wolnych miejsc. Potem się dowiedziałem, że im te wyniki nie są potrzebne, bo zrobią swoje. Ja im tłumacze - to mi się zdarza okresowo, teraz tego nie czuję. Na ponownym USG wykryli jakąś mikroskopijną plamkę i poinformowali mnie, że nie wiedzą, co to jest, ale to jest tak małe, że to praktycznie nic nie znaczy, no ale w papierach muszą mi coś napisać, więc napiszą, że było to i to. W efekcie wysłano mnie do domu z wypisem o treści: kawał zdrowego chłopa.
Wyleczyłem się w końcu sam. Za pomocą prywatnego lekarza oczywiście i rad pań od rentega. :D
Nie doświadczam faktu iż NFZ nie jest darmowy na co dzień. Składki się płacą, ok. Gdybym nagle musiał płacić za własne leczenie z funduszy których nie mam - o, to by zabolało. Głupi alergolog, na którego chodziłem z NFZ co tydzień, później co miesiąc... ile to było? 70zł za wizytę?
Są jeszcze polisy.
30-50$ to standard za dobę dla krajów w stylu Iran i tym podobne tanie raje
Niewiele więcej zapłaciliśmy za dobę w szpitalu, który tak wychwalam.