Większość centrowców już jest w tym wieku, że pobierają się, kupują/budują mieszkania/domy, zakładają rodziny... ot, proza życia. Chociaż skłamałbym, gdybym powiedział, że nie czuję się wyrzucony na margines przez moje decyzje.
Dzisiaj chciałem opowiedzieć wam o konwencie fanów antropomorficznych zwierząt, tzw. "furry". W tym miesiącu po raz pierwszy udałem się na coś takiego, wcześniej mając do czynienia jedynie z konwentami fantasy/sci-fi oraz My Little Pony. Konwent był wyjątkowo długi: trwał 5 dni, w zasadzie tydzień w opcji early arrival i late departure, którą wybraliśmy.
Całe szczęście, że nie udałem się tam sam, ponieważ byłby to spory błąd. Kryjąc się za moim partnerem, byłem w stanie pasywnie uczestniczyć w wielu ciekawych rozmowach, w tym z jednym z organizatorów. Fajny koleś, opowiedział mi o tym, jak wyglądają tego rodzaju konwenty. Jako że moim pierwszym był Pyrkon, nabyłem na jego podstawie nieco błędnego wyobrażenia o pozostałych. Na Pyrkonie przyjeżdża się by kupować gadżety i zobaczyć panele z zaproszonymi gościami. Podobnie było na kucykowych spędach. Furry konwent był znacznie bardziej społecznie nastawionym wydarzeniem. Ludzie, zwykle ci sami każdego roku, przyjeżdżają na niego wypić, porozmawiać, pobawić się razem, pograć w coś. Prelekcji było tylko kilka, a sam konwent odbył się wewnątrz hotelu z "centrum konferencyjnym", czyli paroma większymi wynajętymi salami.
Niezwykłe wrażenie zrobiła na mnie liczba fursuiterów, czyli osób które przybyły z kombinezonami przedstawiającymi swoje futrzeste postacie. Stanowili oni ponad połowę wszystkich uczestników! W sumie przybyło ich 180. Oczywiście nie nosili oni tych koszmarnie gorących skafandrów cały czas, ale co rusz napotykało się jednego z nich. Bardzo sympatyczni, szczególnie gdy wczuwali się w rolę postaci. Sama konstrukcja tych przebrań zrobiła na mnie wrażenie.
Część moich obserwacji:
Futrzaki są bardzo prospołeczne. Bardziej nawet niż broniacze, mocno utożsamiają się ze sobą nawzajem i są przyjaźni i otwarci. Przytulanie się stanowi część ich plemiennego obrządku i jest powszechne. Osobiście trudno mi było przemóc się by przytulić jednego z fursuiterów - udało mi się tylko dlatego, że jeden z nich z własnej, nieprzymuszonej woli zaoferował przytulasa.
Wbrew temu, co czytałem o nich w internecie i na czanach, nie było wśród nich tak wielu kobiet transpłciowych (o jednej z nich dowiedziałem się potem, że jest trans). Nie było też tak wielkiego gej party jak oczekiwałem, kobiet było nawet proporcjonalnie niemało, tak z 20-25% wszystkich uczestników. Nie rozmawiałem z nimi dużo, nie byłem więc w stanie zweryfikować stwierdzenia mojego znajomego, że kobiety w fandomie są albo artystkami (rysują, malują, szyją fursuity itp.) albo chore psychicznie. Chociaż na panelu specyficznie o kobietach w fandomie wypowiadały się tylko te, które odnalazły w nim spełnienie artystyczne.
Jeszcze odnośnie stereotypów: większość furrasów z którymi rozmawiała nie była wcale tak krindżowa, jak oczekiwałem. Wielu z nich rozmawiało swobodnie i pewnie, i jak na ironię, byłem tam jedną z bardziej zjebanych, outsiderskich, antyspołecznych osób - ja, chłodny anon z internetów! Zabawne, jedna z osób w strefie handlarzy? (dealers den) sprzedawała m.in. przypinki z hasłem "I am cringe but I am free". Wolność pewnie w znaczeniu od norm społecznych. Nie byłem w stanie się z nim utożsamić, jestem więc cringe, ale też zniewolony moim postrzeganiem norm. Nawet wśród futrzaków starałem się zachowywać tak jak oni, a mimo to momentami czułem się wyrzutkiem.
O kurczę, ale tam było facetów homoseksualnych. xD Przynajmniej dwaj w rozmowie mimochodem wspomnieli o posiadaniu chłopaka. Nawet baby na swoim panelu żartowały (ale tak raczej pół serio), że nie mają się czego bać, bo wchodzą w środowisko gejów. A całkiem na poważnie mówiły o tym, że jeszcze jakiś czas temu w fandomie spotykały się wręcz z pobłażaniem za samo bycie niewłaściwej płci. Na konwentowej potańcówce jeden z chłopaków zarywał do mnie wręcz - nie werbalnie, ale dotykając torsu. Ciekawe doświadczenie. Wyrzuciłem zapasy makaronu z kieszeni spodni i taktownie podziękowałem za towarzystwo, nawet nie dlatego, że mi jego dotyk przeszkadzał, tylko niestety jak zawsze czułem się niezręcznie w towarzystwie obcej osoby. Teraz czuję się, jakbym przegapił okazję na ciekawą interakcję. Nigdy w życiu w zasadzie nie flirtowałem z drugą osobą, niezależnie której płci. Miałem nieszczęście dzielić pokój w hotelu z obcą osobą zamiast z partnerem (długa historia...). Generalnie prawie się nie widzieliśmy, ale gdy się sobie przedstawiliśmy i opowiedzieliśmy nawzajem trochę o sobie, dowiedziałem się, że nieznajomy poza konwentami był też na paradzie równości, co interpretuję w wiadomy sposób. xD Później zresztą niechcący zignorowałem zawieszkę "nie przeszkadzać" i bez pukania wtargnąłem do pokoju, oczekując że będzie pusty jak zwykle... bardzo nietaktowne z mojej strony, w każdym razie obcy przebywał tam razem z innym mężczyzną. Zanim się wycofałem na korytarz, dostrzegłem ślad rozebranych nóg. Udawałem, że nic nie widziałem i nie dopytywałem się, przeprosiłem tylko za brak poszanowania prywatności ale no...
Czas opowiedzieć coś o przysłowiowym słoniu w pomieszczeniu, czyli misce pełnej kondomów i ulotek o chorobach wenerycznych w łazience. xD Musiałem się o nią zapytać organizatora. Powiedział mi wprost, że na fur konwentach część osób poznaje swoich partnerów i zabezpieczenie jest dla ich własnego zdrowia. Powiedział też to, co później zostało powtórzone na prelekcji dla nowych uczestników: rzeczy NSFW nie mają miejsca na konwencie, tylko w pokojach hotelowych. Nasłuchałem się wcześniej w internetach o ekscesach, jakie działy się na innych furconach: obsrane pieluchy, dragi, sranie do basenów, sikanie do ballpitów, rzucanie pizzą na samochody, wywoływanie alarmu pożarowego, wpuszczanie gazu musztardowego do wentylacji... Według słów organizatora - swoją drogą, starszego mężczyzny z dużym doświadczeniem życiowym - te incydenty zdarzają się generalnie w Stanach, gdzie kultura furry jest inna, a ich konwenty bardziej przypominają dzikie imprezy, niż zloty. Jasne, na konwencie był też bar z (horrendalnie drogimi ale i tak tańszymi niż w innych częściach miasta) drinkami, ale mimo to ludzie zachowywali się z RiGCzem i nie odpierdalali inb. Nikt się nie uchlał, nie było rzygania, rzucania kondomami (tylko jeden raz ktoś napompował jeden kondom jak balonik i porzucił), odstawiania boruty. Największym incydentem była kilkugodzinna awaria prądu jednego wieczora w jednym z budynków hotelu - i w sporej części miasta. Zbiegiem okoliczności, budynek hotelu po drugiej stronie ulicy znajdował się jeszcze w strefie sprawnej)... W każdym razie, kolega z Ameryki opowiadał mi, jak to konwenty są wymówką do uprawiania seksu w pokojach hotelowych. Osoby z którymi rozmwiałem raczej zaprzeczały.
Znaki na drzwiach! To istotny element konwentowej kultury, o którym nie wiedziałem. Chodząc po korytarzach, można było odróżnić normików od futrzaków w ten sposób, że futrzaki mieli przygotowane artworki przedstawiające swoje fursony. Dekorowali nimi drzwi do swoich pokoi. Podobno istotną cześcią konwentów są room party poświęcone różnym zainteresowaniom albo organizowane wśród grup znajomych. Nie muszę chyba dodawać, że nie zostałem na żadny zaproszony.
Wygląd! Temat trochę pokrewny cringe'owości. Tylko część z futrzaków ubierała się ekscentrycznie. Duża część nosiła w miarę normalne ubrania. Tylko parę facetów nosiło sukienki. Najbardziej ekscentryczny był pewien wątły chłopak noszący głowę od fursuita, pończochy sięgające ud, minispódniczkę, krótki damski top i ocieplacze na ramiona - dość stereotypowy femboy slut outfit. Może się nie znam, ale miniówkę, tak jak inne spódniczki, nosi się chyba na talii, a nie na biodrach, jak on. Kolega zdaje mi się, że eksplorował swoją tożsamość płciowość, ale większość futrzaków jednak odniosłem wrażenie, że chce być normalnymi ludźmi i jako takowi traktowana, dlatego też generalnie ubiór był dosyć konserwatywny.
Fursony! Tego dowiedziałem się już po konwencie, czytając więcej o furrasach, ale jedno ze studiów wykazało, że 95% członków fandomu posiada fursonę, czyli antropomorficzne zwierzę, które traktuje jako futrzastą wersję swojej osoby. Widać to było w tym, że sporo osób poza zwykłym badge'em konwentowym posiadało też duży laminowany artwork przedstawiający swoją fursonę.
Zwiedzając dealer's den, chłopak zagadał do jednej z rysowniczki, która narysowała kiedyś jego fursonę. Ja jak zwykle stałem za nim i słuchałem. W pewnym momencie zwróciła się do mnie, patrząc na mojego badża - można było go customizować przed konwentem. Nie załadowałem żadnej grafiki jako obrazka profilowego, więc na moim badżu znajdowała się standardowa grafika placeholderowa.
- Jaką masz fursonę?
Oczywiście nie lubię się do tego przyznawać, ale zawsze specjalnie utożsamiałem się z moją postacią fantasy, której używałem na tym forume, w tym fanklubie. To nigdy nie była dla mnie tylko jedna z wielu postaci, tylko ktoś, kim chciałbym być. Nie potrafiłem jej powiedzieć, czy jako jej gatunek wolałbym kota domowego, czy jednak irbisa śnieżnego. Ostatecznie za jej namową rzuciłem monetą, by przynajmniej tymczasowo rozstrzygnąć odwieczny dylemat - padło na kota domowego, ale poczułem się źle z tym wynikiem, więc wybrałem irbisa. Rysowniczka w bardzo miłym geście naszkicowała naprędce antropomorficzną panterę z futrem upstrzonym rozetkami. Nie jest to ostateczna forma mojej fursony, ale jako że od piętnastu lat myślę o niej i chciałbym ją zobaczyć narysowaną, był to impuls dla mnie, by pomyśleć o stworzeniu jakichś artów albo własnoręcznie, albo zatrudniając artystę.
Gry i zabawy! Przypadkiem, chcąc wziąć udział w grze której opis źle zrozumieliśmy, zamiast w escape roomie, znaleźliśmy się w sesji Dungeons & Dragons! Zdjęła mnie groza, bo od wielu lat chciałem spróbować papierowego RPGa, ale nie miałem nigdy odwagi wziąć udziału, bo nie wiedziałbym, jaką postać stworzyć i jak ją odgrywać. Sesja D&D była okropna, no fatalny wstęp do tabletopów. xD Ale nie z winy mistrza gry ani innych graczy. Półtorej godziny tworzyliśmy postacie, a sama gra zajęła może 10-15 minut. Każda postać w drużynie była kluczowa, utrata choćby jednej oznaczała koniec sesji. GM korzystał z systemu losowego generowania lochów, więc to nie on ale kości nas wychujały. Co tu dużo mówić, mimiki udające skrzynie są rakiem i osoba, która je wymyśliła powinna umrzeć w męczarniach. xD To nie moja postać została pożarta przez skrzynię z zębami, ale mimo wszystko szkoda mi było mojego losowo wygenerowanego bohatera: olbrzymiego hermafrodytycznego ślimaczątka (nagiego, bez skorupy, "slugling") lubiącego pustynię, o krągłej twarzy, kwieciście wypowiadającego się, będącego kapłanem czczącego Żółtą Królową, mającego dużo HP i dość dobrze walczącego w zwarciu.
Potańcówka i muzyka! Wspomniałem o dyskotece przy okazji gejów, ale opowiem nieco więcej. W skrócie: była beznadziejna! Głównie dlatego, że była ona zarówno dla fursuiterów jak i innych. W fursuicie wszystkie zmysły są ograniczone, nie mówiąc o ryzyku przegrzania, dlatego pomieszczenie było w miarę jasno oświetlone by przebrane futrzaki mogły widzieć, a muzyka była w miarę mało energiczna i jednostajna, by mogli sobie do niej potańczyć - i ogólnie taka generyczna, niezwiązana z furry. W tej kwestii fandom broniaczy różni się od furry: ci pierwsi są bardziej skupieni na muzyce, a ci drudzy są bardziej wizualni. To dlatego, że można do muzyki wpleść fragmenty z kreskówki MLP FiM i nazwać muzyką kucykową. Futrzaki nie mają takiej możliwości, oni raczej chcą urzeczywistnić swoje oryginalne postaci. Dlatego to scena broniaczy organizuje koncerty. Bronies mają też lepsze dyskoteki, szczególnie że fursuity są na ich spędach stosunkowo mało popularne, zwłaszcza w porównaniu do pluszaków. Poniaczowa intensywna muzyka elektroniczna przy dudniących głośnikach wymagających zatyczek do uszu w ciemnej hali, gdzie można inbować bez obaw o wyglądanie dziwnie > próby tańczenia w słabo oświetlonej sali gdzie mnóstwo osób fotografuje albo nagrywa fursuiterów i cały czas ma się w głowie, że będzie się na wideo albo na zdjęciach. BTW kto wpadł na pomysł, by organizować tańce w pomieszczeniu pokrytym dywanem? Trochę poślizgu na podłodze pomaga w wykonywaniu bardziej ambitnych ruchów tanecznych.
Panele dla dorosłych! Prawie o nich zapomniałem, bo byłem tylko na jednym, pominąłem panel o vore czy rysowaniu erotyki. Trochę nie wiem, czy powinienem o tym pisać, bo na "panelu" będącym placem zabaw dla "szczeniaczków" obowiązawał zakaz nagrywania i robienia zdjęć, a same konwenty "after dank" były widoczne na stronie konwentu tylko dla osób zarejestrowanych. Nie rozumiem, na czym polega fenomen zakładania skórzanej psiej maski i uprzęży, i udawania, że jest się szczeniakiem. To chyba jakiś podtyp fetysza BDSM. Kilkanaście osób bawiło się tak na przeznaczonym do tego obszarze. Nie było w ich zabawie nic specjalnie seksualnego, chociaż w zapasach i wzajemnym poklepywaniu się jest wzmożona fizyczność. Mimo obecności piłeczek tenisowych na sali, żaden "szczeniak" nie chciał bawić się z nami w aportowanie.
To już wszystko z tego, co chciałem opisać. Konwent był fajny, a ludzie mili i wyrozumiali. Mam nadzieję wybrać się tam w następnym roku i liczę, że do tego czasu wypracuję umiejętność łatwiejszej komunikacji z innymi, bez wszechogarniającego poczucia nieprzystawania i zażenowania. Gdybyście się kiedyś wybierali, polecam udać się ze znajomymi, nie samemu.