Lepsi są ci, którym w życiu nie wyszło i są święcie przekonani, że wyższe podatki dla bogatszych od nich chociaż trochę wynagrodzą ich krzywdy, a przy okazji może coś skapnie
Raczej są święcie przekonani, że taka progresja podatkowa pomoże wtłoczyć więcej pieniędzy do budżetu albo chociaż sprawi, że jego bilansowanie spadnie bardziej na barki najbogatszych, a mniej na najbiedniejszych, przez co choć w niewielkim stopniu poprawią się warunki finansowe większości społeczeństwa. Razemowcy, świadomi swojego kontrowersyjnego postulatu, sami mówią, że skorzystałoby na tym 90% Polaków, a te 10%, które trochę straci - cóż, trudno. Coś takiego funkcjonuje w wielu krajach zachodnich, do których podobno staramy się dążyć. W latach 60. w USA górna stawka wynosiła nawet nie 75%, a 90%. Powiedz to kucom, a stwierdzą, że panował tam wtedy komunizm. Niektórzy z nich do dziś podają przykład Billa Gatesa jako skutek działania wolnego rynku, nie wiedząc, że facet jest zwolennikiem płacenia wyższych podatków przez samego siebie.
Rzecz w tym, że korwiniści zdają się chcieć odwrócić tę relację 90-10. Usunięcie jakichkolwiek regulacji państwowych w gospodarce, likwidacja kodeksu pracy, płacy minimalnej czy związków zawodowych - to wszystko są reformy sprzyjające przędsiębiorcom, nie zwykłym ludziom i prowadzące do pogłębiania nierówności społecznych. No ale jak powiedział Sent, ci ludzie myślą chyba, że sami byliby (wszyscy) zamożni, tylko państwo im nie pozwala. To już chyba syndrom sztokholmski, nie uważasz?
Poczekaj jeszcze 15 lat i nie będziesz miał państwa islamskie na zachodzie, taka Francja czy Szwecja już teraz się do tego zbliżają i wtedy nie będzie miał kto płacić tych 75%, aby utrzymać socjal.
Za 15 lat pewnie nic specjalnego się nie wydarzy i usłyszę gadkę o kolejnych 15 latach. Korwin bodajże w 2002 roku mówił, że jest kwestią najwyżej dekady, aż Unia Europejska się rozpadnie, a Szwecja stanie się krajem trzeciego świata. Coś nie wyszło.