Bez zbędnych ceremonii. Widzisz sens wydania grubych tysięcy, żeby pół rodziny, z którą widujesz się zazwyczaj na pogrzebach, pobawiło się przez jedną noc?
Pierdole rodzine, myślałem o znajomych.
Mniej więcej to miałem na myśli - albo inaczej, tego "oczekiwałem". W sensie, że skoro dziewczyna nie załapała się z okazji zaręczyn na kolację ze świecami, to że chociaż ciocia Jadzia z wujkiem Mirkiem się nie załapią na obiad, kolację, tańce i popijawę. No, to git, że jebać obiad dla Jadzi, niech se Jadzia wsadzi.
W ogóle nie zdążyłem jeszcze pogratulować - gratuluję umocnienia związku z kobietą i zawiązania kolejnego, z pieniędzmi i pracą :}
A że określenie "coś mądrzejszego" budzi wątpliwości - dla mnie średnio mądre jest organizowanie wydarzenia takiego, jak opisali Damiano i Arim. Albo przynajmniej widzę to w podobnych barwach. Jak dodać do tego opowieść od Maniaksa, która (poza skutkiem śmiertelnym) wcale a wcale nie jest jakimś ewenementem (w sensie, że na weselach ludzie często dają sobie po ryju), to macie pełny obraz tego, co mam w głowie na myśl o typowym weselu.
Pewnie, pamięta się taki dzień długo, ale nie dlatego, że była jompa z ciotkami, ale ze względu na wydarzenie życiowe, jakiś punkt zwrotny. Jak samo zawarcie ślubu nie uczyni tego dnia wyjątkowym, to nie sądzę, żeby impreza to zmieniła. To głównie przeżycie wewnętrzne, mimo wszystko. No, chyba że kogoś do głębi wzruszają te tańce, obcy ludzie niby z rodziny, krokiety z barszczem instant (niezależnie od ceny od łebka), krzywe akcje po pijaku i bieganie z nadmuchanym kondomem na głowie czy inne posuwanie krzesła. Piszę to z perspektywy kogoś, kogo akurat takie jasła nie wzruszają. Poza tym jestem wyjątkowo cięty na próżność, a z wesela często się robi jej festiwal. Najważniejsze, co tego dnia przeżyje człowiek, jest za darmo, reszta to drogi dodatek. Taki już ze mnie cymbał typu romantycznego, przynajmniej mi się tak wydaje.
Hahaha! Hajtasz się z kobietą, która nawet nie podziela Twoich poglądów?
Yep. Bo w związku chodzi nie o to, żeby lubić te same rzeczy, tylko nie lubić tych samych rzeczy. Np. rurek dla facetów.
Sporo w tym prawdy, wspólne niechęci zbliżają bez skutków ubocznych, bo same wspólne zainteresowania to na dłuższą metę trochę nuda, fajnie jest się móc czegoś od drugiej osoby zawsze nauczyć albo o czymś posłuchać. Co nie zmienia faktu, że fajnie jest mieć parę wspólnych ulubionych rzeczy, żeby pojechać razem na koncert albo pójść do kina - bez tego bywa bardzo trudno zaplanować sobie coś ciekawego.
Jesteście zbyt pragmatyczni.
Nie ma czegoś takiego jak "zbyt pragmatyczny" :^)
<historia mordu weselnego>
Już wspominałem wcześniej o tym zjawisku dawania sobie po ryjach itp. Ale dodam jeszcze, że z matematycznego punktu widzenia wesela są ryzykowne. To nie takie łatwe, żeby w obliczu takiego sporego przedsięwzięcia te dwie osoby w centrum uwagi bawiły się lepiej, niż ich to wyniosło w pieniądzach i nerwach, a dodajmy to tego parędziesiąt czy nawet ponad sto osób, które mają możliwość spierdolenia ci całej przyjemności z zabawy. Tutaj jeszcze lepiej, bo jeśli dobrze zrozumiałem (popraw mnie, jeśli się mylę), to pan młody zabił brata swojej żony - więc raczej nie uznajemy imprezy za udaną. Ale już sama bójka czy inne żenujące wybryki po pijaku w wykonaniu gości wystarczą, żeby spojrzeć z #niesmakiem na ten cały interes.
Ciągle zapominam dodać, co u mnie:
U mnie to, że jestem na miesięcznym stażu w Data Techno Park jako analityk i jest fajnie wtedy. Świeże spojrzenie na parę rzeczy, otwarcie oczu na sporo wyzwań, jakie stoją między rozwiązaniem naukowym a wdrożeniem innowacji biznesowej. Aha, no i telemedycyna jest na propsie. Tylko upał się daje we znaki bardziej, niż jakbym siedział w instytucie (nomen omen, niskich temperatur), bo nagle obowiązuje mnie dress code i nie mogę chodzić w krótkich spodniach ;_;