- Znam te okolice - mruknął po chwili rycerz - Jeśli siły Erhog dotarły już tutaj, to najlepiej schronić się w mieście.
- A co z dowódcami, mój panie?
- Poczekamy na nich w Towerhall. Skoro nas tam pokierowali to muszą znać drogę.
Mariusa nie do końca satysfakcjonowała ta odpowiedź, ale mina starszego wojownika wyraźnie sugerowała, że na inną nie ma co liczyć. Rycerz najwyraźniej nie miał ochoty na dłuższe pogawędki z żółtodziobem. Sam Giermek dołączył więc znów do Lothora i Lucasa i w ich towarzystwie kontynuował podróż. Po kilkunastu minutach ciągłego marszu, imperialni żołnierze zauważyli rzekę wyłaniającą się zza szeregu drzew. Gdy już opuścili gęstwinę, ruszyli w kierunku miasta. A przynajmniej taką mieli nadzieję, gdyż drogę znał najwyraźniej tylko prowadzący rycerz. Dopiero po kilku godzinach żmudnej podróży dostrzegli unoszące się nad horyzontem kłęby dymu. Jako, że słońce powoli już chowało się, by ustąpić miejsca księżycowi i gwiazdom, ciężko było rozpoznać - czy to dym unoszący się z kominów, czy może z płonących chat? Nastrojów nie polepszył też widok leżącego po drugiej stronie rzeki, zmasakrowanego ciała.
Noc już władała okolicą, gdy oddział dotarł do miasta Towerhall. To, co zobaczyli, nie napawało entuzjazmem. Przed główną bramą leżało mnóstwo pogniecionej broni i pancerzy, w ziemię wbite były tu i ówdzie strzały, a na uboczu płonął stos ułożony z ciał zabitych. Zapewne leżeli tam nie tylko atakujący. Pod wyżej wymienioną bramą zaś stał uszkodzony taran oblężniczy, który najwyraźniej przed zakończeniem swojej kariery zdążył narobić niemałych szkód. Wrota były wyraźnie naprawiane w pośpiechu, w wyłomach mocowano deski by wytrzymać napór wroga jeszcze choć przez chwilę. Wyglądało na to, że wojna dotarła również tutaj. Gdy tylko grupka ocalałych z bitewnej rzezi żołnierzy podeszła bliżej palącego się stosu, w ich stronę poleciało kilka strzał i bełtów. Lothor w ostatniej chwili uchylił się przed jedną z nich.
- Nie strzelajcie! Swoi! - krzyknął łucznik, który (wnioskując z prowadzonych po drodze rozmów) miał na imię Konrad.
- Coście za jedni? - spytał głos dochodzący z wieży strażniczej.
- 12. batalion piechoty! - odparł rycerz, zwany Nicolasem.
- Niech mnie demony! Otwierać bramę! - rozkazał głos, który najwyraźniej należał do dowódcy obrony. Po chwili wrota lekko się uchyliły, do tego z przeraźliwym zgrzytem. Wymaszerował zza nich żołnierz, który wyglądał, jakby ostatni raz odpoczywał tysiąc lat temu.
- Sierżant Cornelius Gratz, straż miejska Towerhall, wasza łaskawość - podoficer pomimo swojego wyglądu stanął na baczność i zasalutował tak sprężyście, że nawet najokrutniejszy kierownik musztry uroniłby łzę wzruszenia.
- Co tu się stało, sierżancie?
- No więc... kilka godzin temu od strony lasu nadeszli nieumarli. Na zewnątrz było sporo cywilów, więc zanim się obejrzeliśmy wróg miał już kilkudziesięciu potencjalnych rekrutów. Zamknęliśmy bramę, ale wtedy sprowadzili taran pchany przez kilku większych. To znaczy, na początku myślałem, że to było kilku większych, ale gdy zobaczyłem, że to same pancerze bez nikogo w środku, to aż krew zmroziła mi się w środku. Komendant uważał, że damy im radę w polu i rozkazał wyjście na zewnątrz. - sierżant na chwilę zamilkł, po czym spojrzał na płonący stos ciał - Teraz leży gdzieś tam, razem z połową naszego garnizonu. Zdołaliśmy uszkodzić im machinę, a potem jeszcze trochę ich wystrzelaliśmy, zanim się cofnęli. Spaliliśmy zwłoki wszystkich poległych. Przynajmniej mamy pewność, że będą mogli w spokoju zasiąść obok Wszechojca, a nie po wieki służyć pod rozkazami jakiegoś stukniętego nekromanta. Na szczęście przybyliście nam z odsieczą. Kiedy możemy się spodziewać reszty waszego oddziału? - widząc tępe spojrzenia przybyszów, Cornelius rzucił im podejrzliwe spojrzenie - Nasz goniec przekazał wam wiadomość, prawda?