"Jeśli uważasz, że jest łatwa, to graj od samego początku na poziomie trudności 'Legendarny' " - Otóż nie; uważam, że jest w sam raz. Taka już jej specyfika, że wszystko przychodzi bez większego problemu. Na dodatek sprawdzałem na wiki, i poziom trudności wpływa jedynie na otrzymywane i zadawane obrażenia. Będę się trzymał standardowego Adepta z oboma mnożnikami ustawionymi na x1.0.
"jeśli szukasz fajnego sposobu na rozgrywkę to polecam ci skradająco-iluzyjnego zabójcę-łucznika wampira" - Zabawne, że o tym wspominasz. Gdy pierwszy raz widziałem Skyrima u znajomych na wygnaniu w Wlk. Brytanii, chyba obaj grali właśnie kimś takim. Byli wampami, skradali się i mieli łuki i sztylety. Z tego dokładnie powodu nie gram kimś takim - chcę wypróbować czegoś innego.
"klimat - by było mroczniej i tak dalej poruszamy się nocą" - Nie potrzebuję mroku w moim high viking fantasy, ale ponieważ gram kotkiem, i tak staram być aktywny raczej w nocy, niż w dzień. I przy okazji: umiejętność khajiickiej nocnej wizji bardziej przeszkadza, niż pomaga.
Jeśli chodzi o interfejs Skyrima, to oczywiście ekwipunek jest listą pozbawioną poglądowych miniatur, więc faktycznie nie jest wygodniejszy, niż np. w Morrowindzie, ale po menusach magii, talentów, mapy i dziennika nawiguje się mi prosto. W menu talentów można kliknąć w interesującą nas umiejętność!
@skalowanie: Potwierdzam, że drewniane skrzynki i beczki w Morrowindzie zawierają w sobie pewną dozę kota Schroedingera, tzn. ich zawartość nie jest ustalona aż do momentu otwarcia ich, kiedy pojawia się w nich losowy łup skalujący się z poziomem. Natomiast statystyki przeciwników są stałe, ale chyba na wyższych poziomach doświadczenia postaci istnieje większa szansa, że w miejscach, w których istnieje możliwość losowej generacji (nie wiem, jak wiele ich w TESIII jest), gra będzie wsadzała mocniejszych niemilców.
Tutaj znajduje się lista wszystkich przedmiotów generowanych w zależności od poziomu gracza. Co ciekawe, najwyższy poziom mający wpływ na łup to 20. W oczy rzuca się seria list random_smuggler_(level), z której łup w niektórych skrzynkach wsadza lista l_n_smuggled_goods. random_smuggler_11+ to te słynne pudła ze skoomą, wielkimi klejnotami dusz, zwojami Łamacza Zamków Ekasha i złotymi górami.
Meanwhile, in Skyrim...
Ponieważ ktoś najwyraźniej zagiął na Ahirii parol, Kadżitka postanowiła nie czekać na rewanż rodziny i przyjaciół zbirów odesłanych przez nią do Eteriusa w czynie samoobrony. Spakowawszy swoje książki, opuściła wynajęty pokój w karczmie w Górskim Strumyku, czy jak się zwała wioska, do której przywiódł ją nørski towarzysz niedoli z Helgen. Zdążyła jeszcze poduczyć się absolutnych podstaw tworzenia pancerzy i broni od lokalnego kowala, po czym udała się daleko na północny wschód, do Winterhold, by dostać się do tamtejszej szkoły czarodziejstwa i pozyskać wiedzę o potężniejszych zaklęciach od znanego jej miotacza ognia, miotacza błyskawic i miotacza mrozu.
Podróż składała się z jednego dnia nieustannego biegu interwałowego. Po drodze zaczepiło mnie parę zmutowanych pająków, przed którymi uciekłem i dwa wygłodniałe wilki na tyle zdesperowane, że instynkt przezwyciężył strach przed chodzącym na zadnich nogach kotem zionącym ogniem z rąk. Psy zostały zmienione w żywe pochodnie, ponieważ okazały się zbyt szybkie i wytrzymałe, by im umknąć. Minęła mnie też para Nørdów goniąca uciekającego łosia(?) i jeden kurier Grömøpłaszczek, z nikim jednak nie zamieniłem słowa, ponieważ gdyż. Muszę powiedzieć, że Niebobrzeg wydał mi się żywy dzięki tym losowym spotkaniom. Nie zatrzymując się w drodze, przeszedłem obok jakichś czterech-pięciu lokacji, które zaznaczyłem sobie w mentalnej mapie jako miejsca do zwiedzenia. Obszedłem też Whiterun (Białą Grań, tę, z której wywodziła się jakaś słynna pani alchemik z Balmory z trzeciej ery!) łukiem, ignorując wymogi głównej linii fabularnej, by zagadać z tamtejszym earlem.
Pod koniec dnia, zbliżając się do Zimowej Twierdzy, wycieńczoną wysiłkiem fizycznym kotkę zaatakował kolejny śmiertelnie wygłodniały wilk, tym razem lodowy. Wyglądał podobnie do zwykłego, ale jego numerki były większe od numerków zwykłych przedstawicieli gatunku Canis Lupus. Zanim się stopił, prawie mnie zagryzł, ale ponieważ najwidoczniej jestem głęboko powiązany z Histem i całą energią witalną Aurbis, moje śmiertelne rany szybko się zasklepiły bez jakiejkolwiek akcji z mojej strony.
Do Winterhold dotarłem późnym zmierzchem. Twierdza okazała się skromną mieściną. Wkrótce po moim przybyciu rozpętała się burza śnieżna. Jeden ze stróżów spytał się, czy ktoś nie ukradł mi mojej słodkiej bułeczki, ale ponieważ nadal miałem jedną w ekwipunku, kupioną w karczmie w Pipidówie Małej, zjadłem ze smakiem na jego oczach i ruszyłem dalej. Zwiedzając mieścinę, dwóch "niedoświadczonych nekromantów" z jakiegoś powodu zaatakowało jakąś sprzedawczynię i zostało zaszlachtowanych. Nikt nie rościł sobie prawa do ich magicznej odzieży, skonfiskowałem ją zatem.
Na końcu wioski dotarłem do misternie wykonanego pomostu. Stojąca w przejściu Dunmerka poinformowała mnie, że w życiu nie przejdę, a dopytana dalej, przyznała, że dotarłem do mojego celu - Winterhold College. Gdy wyraziłem chęć dołączenia do szkoły jako uczennica, zostałem poddany próbie:
Nie są to trzy pytania Corristo z Gothica. Pani elfka spytała tylko o jedną rzecz i z trzech możliwych opcji tylko jedna wydawała się rozsądnym wyborem. Udzieliłem odpowiedzi podświetlonej na obrazku, zdradzającej największą ciekawość świata. Podejrzewam, że nawet gdyby inne odpowiedzi były błędne, to w przeciwieństwie do Kręgu Ognia, nadal miałbym szansę dostać się do ekskluzywnego grona studentów akademii w Zimowej Twierdzy - czy to odpowiadając po raz drugi, czy też wdzierając się do środka przemocą.
Drugą częścią testu (nie pamiętam, czy przed pytaniem, czy dopiero po nim) było powierzenie mi zaklęcia przywołania atronacha ognia i poproszenie mnie o rzucenie go. Próba sprowadziła się do prostego sprawdzenia, czy spełniam wymogi posiadania +5 do many (zaklęcie kosztowało 150 punktów magii). Miałem jedynie +3, ale wspomagając się skrzętnie zachowanym na tego typu okazje magicznym kapturem zwiększającym maksymalną pojemność na manę, udało mi się zdać prosty egzamin wstępny. Nie pamiętam już, jakie premie dawały szaty niedoświadczonych nekromantów, ale przeczuwam, że zwiększały maksymalną manę akurat o tyle, by nawet postać, która nigdy nie zwiększała swojej many mogła rzucić wymagane zaklęcie. Proste poszukiwanie przygód, proste rozwiązywanie problemów, proste życie.
Dwie minuty po powiedzeniu mi, bym spadał na drzewo, zostałem powitany z otwartymi ramionami w college'u. Z miejsca przydzielono mi przytulny pokoik w internacie i natychmiast (choć było bardzo późno w nocy) rozpoczęto zajęcia. Poza mną było dosłownie trzech innych nowych studentów, co wydało mi się niedorzecznie srogim niżem demograficznym, najpewniej spowodowanym atakami nekromantów i lodowych wilków.
Stanąłem obok jakiegoś Khajiita (pierwszego rodaka, którego spotkałem w Niebobrzegu! szczerze mówiąc, spodziewałem się, że społeczność akademicka będzie bardziej kolorowa od pospólstwa i byłem uradowany, gdy moje domysły okazały się prawdziwe) i wsłuchałem się w słowa profesora (ufam, że bretońskiego pochodzenia). Reszta studentów okazała się niecierpliwymi bucami i bezczelnie poganiała wykładowcę, by zakończył wykład i przeszedł do części praktycznej. Ja oczywiście oponowałem, z szacunku dla nauczyciela, lecz ten zamiast wyrzucić nieokrzesaną trójkę z mikroaudytorium, uległ ich żądaniom i poprosił mnie, bym wykorzystał nauczonego się z jednej z ksiąg magicznych zaklęcia odbicia, by ochronić się przed jego zaklęciem ofensywnym. Przypomniałem sobie, że faktycznie takie posiadałem, zacząłem je zatem przygotowywać w prawej ręce, w lewej dzierżąc wciąż małą kulkę ognia. Gdy tylko wzniosłem ręce do góry, stało się coś niedobrego, bo całe istnienie zamarło (gra się zawiesiła).
Chciałem przy okazji podzielić się spostrzeżeniami Super Skoku Zajęczego na temat Skyrima i Morrowinda:
https://www.youtube.com/watch?v=1wujJnlsJh4 . W filmiku George wspomina przelotnie, że "każdy NPC w Skyrim wydał mu się najnudniejszym NPCem w Skyrim". Odnoszę to samo wrażenie. Nie pamiętam imienia dosłownie jakiejkolwiek postaci w grze. (W Morrowind nie było o wiele lepiej, bo poza Gajuszem Cosadesem nie potrafiłbym wymienić chyba żadnego imienia.) No ale grałem tylko pięć godzin, może później będzie lepiej.