No, skończyłem Ass Effect 2.
Suicide Mission na propsie. Mogli co prawda bardziej rozbudować, bo całość trwa jakąś godzine, ale w/e.
Reszta, bez propsu. Nie czułem w ogóle tego, że byłem w wielkiej galaktyce, a bardziej w korytarzu. Pełnym wrogów. Już lepiej wypadał ME1.
Misje poboczne do żenada. Zero fabuły. Jakiś smętny opis na początku i na końcu. Partyjka w Pazaaka w Kotorach miała więcej backgroundu niż znalezienie szpiega Cerberusa, którego pojmali najemnicy.
Postacie poboczne - Legion spox. Ale czemu dają go NA SAMYM KOŃCU?! Zero interakcji z nim, bo jest u nas NA SAMYM KOŃCU! Poza tym, same dialogi z kompanami są nudne, jak flaki w oleju. Do niczego nie prowadzą, nie są ciekawe. Wszystko było miałkie. Już zdążyłem zapomnieć wszystko to, co mi mówił Thane Krios. Natomiast pamiętam każdą misje HK-47, którą nam opowiada w KOTOR1. Good times.
W ogólnym rozrachunku, daje siódemeczke. Bo nie powiem - fajne, ale dupska nie urwało w żadnym momencie, żadną postacią itp. Nie sądze, bym kiedyś wrócił do niej. Może jak mi dadzą DLCki z darmo. W innym wypadku, nie widzę powodu.