Należę do wymierającego gatunku osób, które nawet w GTA szukają nie tylko satyry na współczesne społeczeństwo i absurdalnej rozgrywki, ale także ciekawych bohaterów i dobrej fabuły. Dlatego też za najlepszą część serii uważam "czwórkę", która dla wielu graczy okazała się za mądra, za nudna i "za poważna", mimo że żadna część nie miała tylu komicznych postaci (Vlad, Roman, Little Jacob, Brucie, Florian, Playboy, Packie). Fabuła w IV była krytyką amerykańskiego snu, a bohater jako pierwszy protagonista w dziejach serii nie był żadnym psychopatą, gangsterem czy przestępcą z wyboru, tylko człowiekiem z przeszłością naznaczoną wojną domową, łamiącym prawo, by przeżyć i utrzymać rodzinę. Jako pierwszy miał w ogóle jakiś charakter, jakieś rozterki, wyrzuty sumienia. Reszta mogłaby równie dobrze nie odezwać się słowem jak Claude Speed i nie odczuwałoby się żadnej różnicy. Wychodzę z założenia, że jak chcę sobie pograć w jakąś grę tylko dla absurdalnych rozwiązań i szeroko pojętej rozwałki, to uruchamiam "Saints Row", która pod tym konkretnym względem GTA już jakiś czas temu wyprzedziła.
Co mamy w GTA V? Dwie kompletnie niepasujące do tej gry główne postacie i trzecią, od której na kilometr czuć, że została zaprojektowana wyłącznie w celu zwiększenia sprzedaży (jak ja to mówię - dla gimbów), tym bardziej że wygląda identycznie jak młody Jack Nicholson. Fabuła jest strasznie miałka: dwaj goście z dwóch różnych światów przypadkowo się spotykają, w równie przypadkowy sposób robią sobie razem ogromne długi, decydują się napadać na banki, żeby go spłacić, a potem w rzecz jasna przypadkowy sposób w telewizji rozpoznaje ich dawny kumpel jednego z nich, który ma z nim niewyrównane rachunki - no i potem to jakoś idzie aż do zakończenia, gdzie dwie z trzech możliwych wersji są absolutnie kretyńskie i w dodatku razem wzięte chyba ze dwa razy krótsze od tej trzeciej. Twórcy chwalą się największym w dziejach serii światem gry, większym od tych z SA i IV razem wziętych, ale co z tego, skoro kompletnie się tego nie odczuwa podczas rozgrywki. Jest strasznie pusty, a dzięki autostradom z górnego krańca mapy na dolny można dojechać w dziesięć minut. W dodatku nie ma nawet połowy aktywności obecnych w SA. Rozwiązanie z trzema bohaterami można powiedzieć, że się sprawdziło, ale te ich umiejętności specjalne to chyba jakiś kiepski żart. W dodatku autozapisy - nie, żeby mi to jakoś specjalnie w sensie praktycznym przeszkadzało, ale taki był urok GTA, że stan gry zapisywało się w kryjówce, a przegraną misję rozpoczynało od samego jej początku. Przez to czas potrzebny na ukończenie V wyraźnie się skraca.