Mieszasz dwie zupełnie różne sytuacje. Przeważnie wypadki są spowodowane nie brakiem umiejętności, a nieprzestrzeganiem przepisów. Czyli gość umie jeździć, ale mylnie uważa się za króla szos i jedzie jak pojebany. Nijak się to ma do umiejętności potrzebnych podczas egzaminu.
W zasadzie to mogę powiedzieć, że to ty mieszasz dwie zupełnie różne sytuacje, bo nie widzisz różnicy pomiędzy brakiem umiejętności technicznych potrzebnych do prowadzenia samochodu a zachowaniem na drodze. Nauka jazdy nie jest taka trudna - jeżeli ja się zdołałem nauczyć (a przed rozpoczęciem kursu bałem się, że sobie kompletnie nie poradzę - zmieniłem nastawienie już po pierwszej godzinie czy dwóch jazd), to inni też. Egzamin sprawdza, czy ktoś odnajduje się w ruchu drogowym, a do tego niezbędne jest przestrzeganie przepisów. Co z tego, że ktoś zda egzamin za pierwszym razem, skoro potem jeździ, jak mu się żywnie podoba? Jeśli spowoduje wypadek, jakie znaczenie będzie miało to, że umie jeździć?
Poza tym, myślisz że ktoś, kto przeżył mnóstwo upokorzeń podczas prób zdawania egzaminu, będzie się kiedykolwiek uważał za króla szos? Nie sądzę. To wszystko pasuje zresztą do tego, o czym napisałem wcześniej: zazwyczaj jest tak, że im bardziej bezpiecznie czuje się kierowca, tym bardziej niebezpieczny jest dla innych.
Stres to też jest objaw pewnego rodzaju braku umiejętności.
Wcale nie. Podatność na stres to często bezwarunkowa, "wrodzona" przypadłość, której bardzo ciężko jest się pozbyć - bardzo łatwo jest za to mówić "nie przejmuj się, nie stresuj się", kiedy własnego organizmu nie oszukasz (vide "latające lewa noga"). Ma wpływ na wiele dziedzin życia i oddziałuje na skuteczność wykonywania rozmaitych zadań, ale nie warunkuje umiejętności bądź ich braku. Najprostszy przykład to edukacja. Bywają ludzie, którzy przez 3 lata liceum świetnie się uczą, dostają świadectwa z wyróżnieniem, ale na maturze pali im się grunt pod nogami i zdają ją słabiej niż ci, którzy przez całe liceum jechali na trójkach i czasem czwórkach. W konsekwencji to ci drudzy są bardziej atrakcyjnymi kandydatami d studiowania na wielu uczelniach, mimo że niekoniecznie mają większą wiedzę. Poza tym, zdziwiłbyś się, jak dobrze radzą sobie na jazdach niektórzy ci, którzy biją rekordy w zawalonych egzaminach. Ten twój kolega instruktor też ci to powinien powiedzieć.
I tak powinno zostać, już widzę jacy mistrzowie będą wychodzić po egzaminach w Puławach. Już pomijam fakt, ze chyba głupawki dostana jak wjadą do czegoś co ma przynajmniej dwupasmowe ronda...
Ci mistrzowie będą bohaterami absurdalnej sytuacji, w której egzaminy będą zdawać w... Zwoleniu i Kozienicach (przyszłe filie radomskiego WORD-u), bo do Puław będą przyjeżdżali złodzieje z Lublina. Brak wielopasmowych dróg szybko wynagrodzą sobie wypadami na Włostowice (obrzeża miasta), gdzie naprawdę łatwo jest kogoś udupić. Poza tym, w przeciwieństwie do Lublina, jest tam wiele miejsca do parkowania kopertą (z tego co sam przeżyłem i co słyszałem, w Lublinie nie ma ani jednego, bo wszystko jest zastawione, chyba że wydarzy się jakiś cud), a z tym nie radzą sobie nawet niektórzy doświadczeni kierowcy - dla wielu jest to zdecydowanie najtrudniejszy manewr na egzaminie.
Nie dostaną głupawki, jeśli te ronda będą okrągłe. Po dwupasmowych rondach porusza się na takiej samej zasadzie jak na jednopasmowych, zwłaszcza że jezdnie, które tworzą zjazdy z niego, mają przeważnie tyle samo pasów ruchu.
Poza tym, jacy mistrzowie zdają egzaminy w Zamościu, Chełmie i Białej Podlasce (3 pozostałe WORD-y w województwie), czyli miastach, które choć mają więcej mieszkańców od Puław, to są mniejsze? (Zamość prawie dwukrotnie) Puławy są chyba drugim największym miastem pod względem powierzchni na Lubelszczyźnie.
Za to obecnie jest dużo lepiej, tydzień temu byłem z narzeczoną w WORDzie w Radomiu, to masz klimatyzowane pomieszczenie, godzine ustaloną np 11 i o tej wchodzi, czekasz max. 5min itd. Tak więc sporo się zmieniło.
W Lublinie już od dłuższego czasu ustalona jest godzina zdawania egzaminu. Sęk w tym, że nie zawsze jest ona przestrzegana. Bywa, że ktoś jest zapraszany do elki na 15 minut przed wyznaczoną godziną albo na godzinę po niej. Dochodzi czasem nawet do tego, że ktoś umawia się na 18:00, bo chce uniknąć tłumów, ale czeka np. do 19:00. Widok dwóch czy trzech elek w trasie/na parkingu, kiedy na egzamin czeka 5-10 osób, jest dobijający. To wszystko rodzi stres. Poza tym, im więcej zawalonych podejść, tym większe poczucie beznadziei i brak wiary we własne umiejętności człowieka ogarnia, zwłaszcza jeśli wcześniej był już o włos od zdania egzaminu.
Ja tu pisze o totalnym ekstremum, które z miejsca cię eliminuje i nie masz kompletnie na to wpływu. np dziadek wjeżdżający ci na rowerku pod koła.
To nie jest wcale totalne ekstremum. Być może zdawałeś egzamin w jakichś lepszych czasach (dawniej był podobno dłuższy i bardziej skomplikowany, ale zdawalność była wyższa, a i wypadków mniej - co więcej, była tylko jedna szkoła jazdy w mieście; i kilka lat temu gdzieniegdzie może też było lepiej), ale teraz ważne jest, żeby kierowca myślał zarówno za siebie, jak i za innych uczestników ruchu. Zbyt duży nacisk kładzie się jednak na to drugie. Podejrzewam, że gdyby jakiś pirat drogowy kompletnie nie z twojej winy wjechał ci w tył samochodu, to też byś oblał - za "kolizję drogową". Najbardziej kurewski jest jednak częsty nawyk innych kierowców, którzy notorycznie wyprzedzają elkę z prawej strony (zmieniając pas z lewego na prawy), gdy ta chce zjechać na prawy pas. Stąd już prosta droga do kompletnego pogubienia się i "wymuszenia" pierwszeństwa. Podejrzewam, że przynajmniej połowa egzaminów jest oblewana z tego lub podobnego powodu.
W teorii to wiesz. Jakby tak robił to miejsca byłby oskarżony, ze chce wymusić wykupienie dodatkowych godzin.
Nie wiem, co w tym złego. Niektórym wystarczy 30 godzin jazd, niektórym potrzebne jest więcej - czasami nawet znacznie więcej. Poza tym, chyba lepiej jest powiedzieć kursantowi, że powinien się jeszcze douczyć niż fundować mu nierzadko kilkumiesięczną (albo i więcej - w Lublinie zdają często osoby z ewidencją założoną kilka lub kilkanaście lat temu, czyli takie, które się poddały) traumę na rzecz swojego świętego spokoju i braku jakichś zarzutów o wymuszanie pieniędzy.
Dla przykłady, to jest największe rondo u mnie w mieście
Największe rondo w mieście jest za dworcem PKP, gdzie spotykają się obwodnica, ul. Partyzantów i droga na Warszawę.
Oskarżyłeś WORD o bycie korwinowską instytucją (niejaką pijąc do moich poglądów i niemalże nazywając mnie hipokrytą)
Nie dopowiadaj sobie. Może nieco niefortunnie dobrałem słowa, ale wyjaśniłem już, o co mi chodziło.
Lol? I co, myślisz że egzaminator który Cię celowo zagnał na taki węzeł gordyjski nie znajdzie drugiego pretekstu żeby Cię uwalić?
Jak ktoś chce kogoś uwalić, to prawie zawsze znajdzie sposób, żeby to zrobić - chyba że egzaminowany jest naprawdę świetnie przygotowany albo ma nerwy ze stali, ale takich szczęśliwców jest niewielu.
http://www.kurierlubelski.pl/artykul/3352473,word-lublin-gwaltownie-maleje-liczba-chetnych-na-prawo-jazdy,id,t.htmlNo ciekawe, dlaczego maleje...
Największą głupotą jest dla mnie część egzaminu na placu manewrowym. Zupełnie nie wiem, po co kazać ją powtarzać przy kolejnym podejściu do egzaminu, jeśli wcześniej już się ją zaliczyło. W przeciwieństwie do poruszania się w ruchu drogowym, są to manewry niezależne od innych pojazdów. Poza tym, przygotowanie do jazdy powinien sprawdzać egzamin teoretyczny (choć to mogłoby równie dobrze zostać), jazda po łuku (dość prosta, ale chyba najbardziej stresująca część egzaminu) ma miejsce w ruchu drogowym (do tyłu też, przy wyjeżdżaniu z parkingu), a ze wzniesienia na ręcznym nie rusza prawie nikt (mój tata ma prawo jazdy prawie 30 lat i nie jest w stanie powiedzieć, kiedy ostatnio to zrobił; poza tym, można to zrobić i w ruchu drogowym, chyba w każdym mieście jest kilka skrzyżowań pod górę).