Nie zamierzałem, ale dałem się namówić na wizytę w kinie na Ostatnim Jedi.
Zasadniczo - film jest dobry. Serio. Miły, przyjemny, niewymagający.
Nie, na szczęście nie jest to remake V epizodu. Uff.
Natomiast nie są już to gwiezdne wojny. Logo jest, szybujące po ekranie napisy na początku też, no ale po za tym, jakieś tam stylizowane na oryginalne pojazdy, mundury czy budynki są, ale...
Nie wiem jak to opisać. W zasadzie w pewnym momencie, oglądając kolejną scenę poczułem taką lekką melancholię. Że człowiek, który ten film stworzył bardzo się starał... Ale nie widział i nie czuł tej magii, którą próbował odzwierciedlić. Po prostu nie miał pojęcia jak ją odtworzyć. Próbował, ale... Wyszło coś innego, smakuje inaczej, ma inną fakturę.
Jeśli chodzi o fabułę, no cóż, nie trzyma się kupy, ale przecież nikt tego nie oczekiwał. Nawet Mark Hamill narzeka w wywiadach, że Luke Skywalker w ogóle nie przypomina sam siebie zachowaniem. Ja dodałbym, że w ogóle nie przypomina ani człowieka, ani mistrza jedi. Jego postępowanie jest nielogiczne i nie ma sensu. Tak jakby ktoś w procesie produkcji zauważył "ej, ale za chuja tych dwóch wątkow nie skleimy" a drugi na to "no to napiszemy, że skywalker zjebał".
Film został też, jak to można się było spodziewać, silnie zinfantylniony. First Order tak naprawdę nie jest złym i groźnym Imperium. Jak może takie być, skoro Snoke za przegraną bitwę kara swojego dowódcę nie jak Vader, czyli śmiercią, tylko ciągając go za pelerynę po wypastowanej podłodze... Takich rzeczy jest znacznie, znacznie więcej.
Zresztą sam Snoke też jest postacią znajdującą się w tym filmie tak bardzo na siłę, że po seansie już w ogóle nawet nie wiesz jaka była jego rola w historii i po co w ogóle on się tam znalazł. Jest kompletnie zbędny, nie pasuje do niczego, jego istnienie nie jest w żaden sposób wyjaśnione ani uzasadnione.
Po za tym, no cóż... Trochę boli obecność na ekranie mnóstwa jak najsłodszych istotek które dałoby się przerobić na zabawki. Wciskane są wszędzie, zupełnie bez kontekstu. Zapamiętałem tylko porgi, jest jest tego więcej. Nie odgrywają żadnej roli. Po prostu tam są, żeby można je było sprzedawać. And that's a minor annoyance.
Wyszedłem z kina zadowolony, film był spoko. Już dawno temu odechciało mi się irytować na agresywne kampanie sprzedażowe i wpychanie treści niemalże siłą do gardła bylebyś kupił.
Wbrew zapędom marketingowców gapiące się na mnie zewsząd Porgi, czarni szturmowcy i Mark Hamill ucharakteryzowany na żula nie sprawiają że chcę kupić maskotkę. Zobojętniały mi zupełnie, przestałem je zauważać.
Ciekawe, co będzie dalej. Akurat odcinanie kuponów od SW to piękny moment i miejsce, by poobserwować sobie ewolucję marketingu w skali Grand.