Po chwili, z głośnika również wydobyło się kilka delikatnych chichotów, które najwyraźniej ucięły dalszą dyskusję. Tori zeszła na bok i wpuściła na mównicę kolejną osobę - Vincenta. Podporucznik wyprężył się dumnie i z pogodnym wyrazem twarzy skinął głową do kamery.
- Nazywam się Vincent Mazzini, i jako absolwent akademii lotniczej służę na Hastings jako pierwszy pilot. - zaczął - Nie skłamię, jeśli powiem, że jestem szczerze podekscytowany możliwością prowadzenia tak znamienitej maszyny w bój. Cieszę się, że w końcu będę mógł wnieść swój wkład do lepszego jutra galaktycznej społeczności. To mój pierwszy przydział z prawdziwego zdarzenia i pomimo moich początkowych obaw... - rzucił błyskawiczne spojrzenie na Mavarrena - Okazało się, że przedstawiciele innych ras są przyjaźnie nastawieni i otwarci na współpracę - tym razem wzrok powędrował do Viryna, zahaczając też po drodze o Te'erię.
- Panie poruczniku, czy chce pan przez to powiedzieć, że w przeszłości miał pan złe doświadczenia z przedstawicielami obcych ras? - spytał głos ludzkiej kobiety.
- Nie, chcę przez to powiedzieć, że w ramach normalnego, emocjonalnego procesu byłem niepewny pierwszego spotkania z całkowicie obcymi mi osobami. Fakt, że miały pochodzić z innego gatunku potęgował to uczucie, ale mogę z ulgą zapewnić, że moje obawy były... bezpodstawne. - krótką pauzę zapewne wykorzystał do tego, by ugryźć się w język i nie powiedzieć złego słowa.
- Powiedział pan, że to pański pierwszy przydział - przypomniał turiański dziennikarz - Czy nie boi się pan, że stan techniczny okrętu może odbiegać znacząco od tego, do czego został pan przyzwyczajony w czasie nauki?
- Nie - odparł szybko Mazzini - Jestem zbyt zdolny.
On i kilka innych osób zaśmiało się. Wykorzystał tą chwilę, by delikatnie acz szybko umknąć z mównicy i wpuścić kolejną osobę.
Po nim, na mównicę wszedł jeszcze Drell, Hanar, Volus i Elkor, przy czym ich przemówienia były niemal dokładnie takie same - dziękowali za dostrzeżenie i przyjęcie ich do załogi, wyrażali chęć współpracy i chwalili projekt za branie pod uwagę nie tylko głównych ras Cytadeli. Łącznie zadano im może ze dwa, czy trzy pytania, z czego jedno było o to, czy powietrze na statku nie jest zbyt suche dla Drella. Ciekawiej zaczęło się robić dopiero, gdy na mównicę wszedł, a raczej ciężko wkroczył Kroganin.
- Jestem Rogarr Turenk, i na tym statku będę pracował jako Zbrojmistrz. Zadbam o to, żeby moim koleżkom i koleżankom nie zabrakło narzędzi do tłuczenia na miazgę Batarian. - Kroganin uśmiechnął się złowieszczo - A jak będzie trzeba, to sam też skopię kilka tyłków. Mam, ku... uuurczę nadzieję - poprawił się w ostatniej chwili - że reszta załogi też nie może się doczekać bitki. Zawsze uważałem, że nigdzie nie rodzi się tyle przyjaźni, ile w pod ogniem zaporowym.
- Eee... tak - zaczął niepewnie salariański reporter - Panie Chorąży. Jak ocenia pan logistyczne przygotowanie SSV Hastings do ewentualnej, poważniej wymiany ognia?
Rogarr przez chwilę powtarzał sobie w myślach pytanie, które zadał Salarianin.
- Noo, najważniejsze to zapał i energia, prawda? - wypalił w końcu. - A cała reszta to moja sprawa, i niech mnie Miażdżypaszcza przerobi na kotlety jeśli nie zapewnię wszystkim takiej siły ognia, że cali ci Batarianie będą zawijać z powrotem do swojego cholernego domu na sam nasz widok.
- Czy nie przeszkadza panu, że w załodze znajduje się tak wielu Turian i Salarian? - zapytał jeszcze ludzki dziennikarz.
- Ano, przydałoby się paru Krogan więcej, ale mam za sobą wiele lat doświadczenia bitewnego i nauczyły mnie one jednej rzeczy. Że nawet Turianin może okazać się porządny, czasami. Reguły nie ma. Żeby tylko pokazał, że ma jaja, a nie p..., a nie jest tchórzem znaczy się. Wtedy to i nawet bym chętnie się z nim zakumplował.
Oficerowie przysłuchujący się całej przemowie Kroganina przez chwilę kręcili głowami, aż w końcu T'Segos nachyliła się do Steinera i Parima i szepnęła im coś na ucho. Sądząc po minach, które wtedy mieli, wyrażających konsternację połączoną z ulgą, pewnie powiedziała coś w stylu "mogło być gorzej". Jako ostatnia na mównicę weszła Remma, której przerażenie nie było widoczne tylko dlatego, że miała na na głowie hełm.
- W-witam wszystkich w imieniu Wędrownej Floty. Nazywam się... nazywam się Remma’Zeesar vas Neelazi i będę na tym statku pełnić funkcję... ee... technika systemów operacyjnych. Chciałam tylko powiedzieć, że to wspaniała okazja dla Quarianina, by zdobyć nowe umiejętności i doświadczenia w czasie Pielgrzymki. Cieszę się również z tego, że mimo pewnych... obaw, ja i mój rodak, również służący na tym statku, zostaliśmy potraktowani lepiej niż mogliśmy się tego spodziewać jako Pielgrzymi z Floty.
- Co chce pani przez to powiedzieć? - zaciekawiła się reporterka Asari.
- Chodzi o to, że często nasi bracia i siostry są uważani za złodziei lub oszustów, nie raz i nie dwa traktowało się nas w wielu miejscach jak... obywateli drugiej kategorii. Tutaj jednak, kadra dowódcza okazała się przyjaźniejsza, na swój sposób, niż większość spotkanych przeze mnie do tej pory Turian, Ludzi czy Asari. Mam nadzieję, że nasza misja tutaj sprawi, że polepszy się nasza opinia w przestrzeni Rady.
W tym momencie światło bijące z kamery się wyłączyło, a ona sama z powrotem schowała się w suficie. Najwyraźniej stacje telewizyjne postanowiły zrobić przerwę nie czekając na żadne słowa podsumowania od dowódców.
- Doskonale, dziękuję wam, kapral vas Neelazi. - powiedział kapitan, wstając z miejsca. - Na razie to tyle. Dobrze się wszyscy spisaliście. Wierzę, że naprawdę będziemy dążyć do dalszej, owocnej współpracy, a nie tylko mówić o niej przed kamerami. Załoga może udać się do kantyny na kolację, a potem odbijamy. Odmaszerować.
Gdy wszyscy członkowie załogi wstali i ruszyli do wyjścia, Steiner rzucił jeszcze lodowate spojrzenie Lanteusowi.
- A was, szeregowy, zapraszam do mojej kajuty - oznajmił - Wkrótce do was dołączę.
Pav'Tsar
- No, i jak było? - spytała Quarianka, gdy wszyscy ruszyli do wyjścia - Bardzo było widać, że cała się trzęsłam?
Tomasz
- Najciekawszy był chyba Kroganin. Znaczy, chorąży Turenk - poprawiła się szybko Chloe, przypominając sobie, że teraz może ją już usłyszeć ktoś niepowołany - Aż się do niego później przejdę. Ciekawa jestem, czy faktycznie ma w zanadrzu jakąś broń masowego rażenia, czy coś w tym stylu.
Ashilda
- No, nie było najgorzej - mruknął Vincent, przeciskając się między towarzyszami do szeregowej - Mam nadzieję, że jutro nie zobaczę w wiadomościach nagłówków "ludzki oficer lekceważąco podchodzi do swoich obowiązków".